ďťż

Czteroprocentowa infekcja jaką znaleziono w krwi, okazała się śmiertelna ze względu na zły stan ogólny spowodowany licznymi bąblamf, w których rosły larwy muchy mango...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Trzeba dodać, że pierwszy raz stwierdzono taką infekcję u lwa. Plany przeniesienia lwiątek W dniu powrotu Georgea lwiątka przyszły do obozu dopiero po zmroku, najpierw Dżespah, potem Gopa i Małą Elza.] Dżespah znów zapraszał mnie do zabawy, a ponieważ uważałam, że w obecności Georgea mogę zaryzykować skaleczenie, pokonując strach wyciągnęłam do niego rękę. Zanim się spostrzegłam, rozdarł mi skórę na palcu. Rana nie była w zasadzie groźna, ale wystarczyła mi do uświadomienia sobie raz na zawsze, że my dwoje nie możemy się razem bawić. George przywiózł też wiadomość, że następnego dnia ma przez Isiolo przejeżdżać major Grimwood. Postanowiłam więc tam pojechać i spotkać się z nim, aby przedyskutować przyszłość naszych lwiątek. Miałam nadzieję, że gdy zajdzie konieczność ich przeniesienia, major pomo- 355 6 że nam znaleźć dla małych miejsce w jakimś rezerwacie zwierzęcym we Wschodniej Afryce. Major Grimwood okazał się bardzo miły i uczynny, obiecał porozumieć się z zarządami parków narodowych w Kenii i Tanganice. Z powrotem przywiozłam ze sobą starą klatkę przygotowaną niegdyś po to, aby w niej wysłać Elzę do Holandii. Teraz spodziewałam się, że namówię lwiątka do jedzenia w tej klatce. Nasz plan przedstawiał się następująco: Najpierw lwiątka muszą się przyzwyczaić do jedzenia w wielkiej wspólnej klatce, stojącej na ziemi. Potem, gdy pewnego dnia wszystkie trzy znajdą się równocześnie w klatce, zamkniemy drzwi i każdemu damy porcję szpiku pomieszanego z środkiem usypiającym. Miski z tym szpikiem będziemy wsuwać przez drugie, mniejsze drzwiczki, za małe dla lwiątek. Gdy lekarstwo zacznie działać, lwiątka będą bezpiecznie przebywać wewnątrz klatki. Ten szczegół uważaliśmy za ważny, bo nie chcieliśmy, żeby małe wędrowały po okolicy w stanie oszołomienia i ewentualnie padły ofiarą jakichś drapieżników. Gdy tylko środek usypiający spełni swoje zadanie, mieliśmy rozdzielić lwiątka do trzech osobnych klatek, tak skonstruowanych, aby zmieściły się na platformie pięciotonowej ciężarówki. Wróciłam do obozu około północy i zastałam lwiątka obok namiotów, pilnujące mięsa. Nie peszył ich blask reflektorów samochodowych, i to nawet wtedy, gdy skierowałam snop światła wprost na nie. Już dawniej zauważyliśmy, że choć w dzień bywały zdenerwowane, nocą nie okazywały większego niepokoju. George musiał zaraz następnego rana pojechać do Isiolo, objęłam więc po nim dowództwo. Będąc sama, zawsze sypiałam w swoim Land-Roverze, zaparkowałam więc wóz blisko mięsa, aby je chronić przed drapieżnikami.; Dziesiątego lutego wieczorem z radością oglądałam harce lwiątek ścigających się po kolacji wokół namiotów, bo od śmierci matki aż do tego czasu były bardzo markotne 356 i po ostatnim posiłku zwykle tylko siedziały i obserwowały nas bez ruchu. Następnego wieczora ustawiłam klatkę w przewidzianym miejscu i w pobliżu niej umocowałam trochę mięsa. Gdy lwiątka zjawiły się o zwykłej porze, Dżespah powę-szył trochę dokoła klatki, a potem wszedł do jej wnętrza. Wyszedłszy, położył się obok Małej Elzy i Gopy przy mięsie. Długo przemawiałam cichym głosem do całej trójki, w nadziei, że w ten sposób stopniowo zaczną kojarzyć jedzenie z moją obecnością. Odtąd co dnia przygotowywałam trzy miski napełnione mieszaniną mózgu, szpiku i tranu. W ten sposób zamierzałam przyuczyć lwiątka, żeby każde jadło osobno i we właściwym czasie mogło dostać odpowiednią dozę środka usypiającego bez ryzyka przedawkowania. Przez następne trzy doby moje lwy trzymały się ustalonego przez siebie porządku — spędzając dnie po drugiej stronie rzeki w tym miejscu, gdzie ostatni raz przebywały z matką, i po zmroku przychodząc do obozu na kolację. Starałam się w niczym nie zakłócać tego rytmu i miałam nadzieję, że w ten sposób nabiorą odwagi i zaufania do mnie. Zdawało mi się nawet, że już mi się to udaje, bo pewnego wieczora Dżespah przepłynął przez rzekę bardzo wcześnie, około szóstej, i wylizał do czysta miskę, którą trzymałam w ręku. Ilekroć wymawiałam imię „Elza" — a zdarzało się to za każdym razem, gdy wołałam jej córkę — Dżespah robił czujną minę. On i Gopa dobrze znali swoje imiona. Dziwiło je zapewne, że siostra nosi takie samo imię jak matka, ale musiały się do tego przyzwyczaić. Konieczne było, żeby na wszelki wypadek Mała Elza wiedziała, kiedy ją wołam.j Po spędzeniu spokojnego wieczoru z lwiątkami położyłam się spać w Land-Roverze. Około trzeciej nad ranem usłyszałam zza rzeki cichy głos lwa-ojca. Brzmiał tak, jakby nawoływał lwiątka. Myśląc, że może poszły na drugi brzeg, i chcąc zabezpieczyć mięso przed drapieżnikami, wygramoliłam się z wozu, aby je zanieść do klatki. Byłam jednak zaspana, zaczepiłam o ostrą krawędź sterczą- 357 cego pnia i przewróciłam się, raniąc się przy tym głęboko w goleń. Krew trysnęła strumieniem, dzięki czemu miałam zresztą nadzieję, że uniknę zakażenia przez nieświeże mięso, którego resztki zostały na pniu. Przy świetle latarki starałam się możliwie najlepiej opatrzyć ranę, ale po powrocie do łóżka ból nie dał mi zasnąć przez resztę nocy. Znów usłyszałam nawoływania ojca lwiątek, tym razem od strony Wielkiej Skały, a rano Nuru powiedział mi, że znalazł ślady całej trójki prowadzące w tamtym kierunku. Całe przedpołudnie musiałam trzymać nogę do góry, aby zmniejszyć krwawienie; straciłam już sporo krwi i byłam lekko nieprzytomna. Po południu poczułam się już lepiej, tak że mogłam pójść z Nuru na zbadanie śladów. Stwierdziłam, że odciski łap lwiątek łączyły się ze śladami ich ojca. Nie chciałam im przeszkadzać, wróciłam więc do obozu i aż do zmroku obserwowałam dwie papugi. Dżespah przybył o ósmej, a wkrótce po nim zjawiły się dwa pozostałe lwiątka. Aż do wczesnych godzin rannych przyglądałam się, jak jadły i potem się bawiły. Ból w nodze znów nie dał mi spać, więc leżąc z otwartymi oczyma myślałam o tym, czy ojciec lwiątek kiedykolwiek będzie karmił swoje dzieci lub nauczy je polować. George wrócił nazajutrz i tego samego dnia Dżespah pierwszy raz zjadł mięso w klatce. Gopa i Mała Elza patrzyły na brata, ale nie zdradzały ochoty do naśladowania. Gdy jednak położyliśmy się już do łóżek, oba lwiątka zebrały na odwagę i weszły do klatki, gdzie czekała na nie kolacja. Oboje z Georgem odetchnęliśmy z ulgą. Wiedząc, że lwiątka potrafią przełamać strach przed nie znanym przedmiotem, mogliśmy już bez zwłoki zamówić odpowiednie klatki do przeprowadzki. Dzikie zwierzęta wędrują zwykle do ogrodów zoologicznych w drewnianych klatkach z trzema pełnymi ścianami; nie ulega wątpliwości, że takie drewniane ściany zapobiegają poważnym okaleczeniom
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.