ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Było już dobrze po północy, kiedy zdecydowała się ulżyć sobie, jak to od wieków czyniły
młode dziewczęta, stare panny i wdowy.
Jeszcze jako trzynastoletnia dziewczynka zadręczała się myślą, że tylko ona jedna
postępuje w ten sposób, i że to wynika z jakiejś anomalii lub świadczy o jej złym charakterze.
Dopiero kuzynka Lucy, starsza o kilka miesięcy, wprowadziła ją w arkana miłosnej
samoobsługi. Mało tego, wygłosiła szokującą opinię, że jest to równie powszechny nałóg jak
żucie tytoniu, zażywanie tabaki czy palenie fajki. Ada uważała podobne poglądy za skrajnie
cyniczne, co nie wpłynęło na zmianę przekonań Lucy, która stanowczo zbyt lekko, wręcz
frywomie traktowała tę czynność. Natomiast dla Ady były to zawsze jakieś ciemne sprawki,
dające się usprawiedliwić jedynie krańcową desperacją, w wyniku czego miało się zepsuty
humor jeszcze następnego dnia. Ani wpływ Lucy, ani upływ czasu nie zdołały zmienić jej
zdania w tej materii.
Podczas tej męczącej nocy w marzeniach Ady pojawiał się Inman pod różnymi
postaciami. Ponieważ jednak jej znajomość anatomii miała charakter raczej teoretyczny -
oparty na obserwacjach zwierząt, małych dzieci i starorzymskich posągów - najbardziej
konkretne były wyobrażenia jego dłoni, nadgarstków i przedramion, natomiast reszta jawiła
się mglisto i bezpostaciowo. Gra wyobraźni spowodowała, że nie mogła zasnąć aż do świtu,
nękana niezaspokojonymi żądzami.
Następnego dnia obudziła się jednak ze świeżym umysłem i mocnym postanowieniem
naprawienia błędów. Dzień był ciepły i pogodny, więc namówiła ojca na przejażdżkę
kabrioletem, wiedząc doskonale, dokąd się wybiorą. Monroe kazał najemnemu pracownikowi
zaprząc Ralfa i w ciągu godziny dojechali do miasta. Konia odstawili do stajni przy postoju
dyliżansów, gdzie go wyprzęgnięto, wpuszczono do boksu i dano pół miarki owsa.
Na ulicy Monroe zaczął szperać po kieszeniach spodni, kamizelki i surduta, aż
dogrzebał się do portmonetki. Wydobył z niej złotą dwudziestodolarówkę i wręczył Adzie z
taką beztroską, jakby to była niklowa moneta pięciocentowa. Zasugerował, że może za to
kupić sobie coś ładnego do ubrania lub też książki, a za dwie godziny spotkają się przy
postoju dyliżansów. Ada wiedziała, że ojciec pójdzie odwiedzić swojego przyjaciela, starego
lekarza, z którym przy szklaneczce whisky lub wina będą dyskutować o literaturze i sztuce, a
na spotkanie spóźni się dokładnie piętnaście minut.
Poszła najpierw do składu papierniczego, gdzie kupiła nuty najmodniejszych
utworów, skomponowanych przez Stephena Fostera - autora mocno kontrowersyjnego, co do
którego znacznie różnili się z Monroem w poglądach. Pierwszą książką, jaka wpadła jej w
ręce, była powieść Trollopea w trzech opasłych tomach. Nie, żeby specjalnie ją właśnie
pragnęła przeczytać, ale skoro akurat była... Kazała zapakować sprawunki i odesłać na stację
dyliżansów. Potem w sklepie galanteryjnym nabyła szal, kremowe skórkowe rękawiczki i
sięgające do kostek zamszowe trzewiki i poleciła je odesłać w to samo miejsce.
Sprawdziwszy czas na ratuszowym zegarze, stwierdziła, że zakupy zabrały jej mniej niż
godzinę.
Miała więc trochę czasu. Wiedziała, że to, co zamierzała zrobić, było w najwyższym
stopniu niestosowne. Skręciła jednak w boczną uliczkę między kancelarią adwokacką a
kuźnią, weszła po zewnętrznych, drewnianych schodkach na podest i zapukała do mieszkania
Inmana.
Gdy jej otworzył, okazało się, że właśnie czyści buty. Ten, który pokrywał
szuwaksem, miał nałożony na lewą rękę; prawą dłoń, w której trzymał szmatę, położył na
klamce. Na jednej nodze miał wiec tylko skarpetkę, a na drugiej - nie oczyszczony jeszcze
but. Był w samej koszuli z podwiniętymi do łokci rękawami, bez nakrycia głowy.
Inman oniemiał ze zdziwienia na widok Ady, pojawiającej się w najmniej
spodziewanym miejscu i czasie. Nie wiedział, co w takiej sytuacji powinien powiedzieć, ale
czuł, że zaproszenie jej w tej chwili do środka byłoby nietaktem. Uniósł więc palec
wskazujący gestem, który oznaczał, że ma chwilkę poczekać, po czym zamknął jej drzwi
przed nosem.
Zanim jednak to zrobił, Ada zdążyła rozejrzeć się po kwaterze. Nie wyglądała
zachęcająco: pokój był nieduży, z małym, wysoko osadzonym okienkiem, z którego widać
było tylko dach i oszalowaną ścianę magazynu po przeciwnej stronie ulicy. W pomieszczeniu
znajdowało się jedynie wąskie, żelazne łóżko, komoda pełniąca również funkcję umywalki,
krzesło i stół, na którym leżały stosy książek. Przypominało raczej celę zakonnika niż
garsonierę przystojnego kawalera.
Po chwili Inman, zgodnie z wyrażoną gestem obietnicą, otworzył drzwi. Teraz miał
zapięte mankiety koszuli, nałożoną marynarkę i kapelusz; raził jedynie odmienny kolor
butów, gdyż jeden był wypastowany, a drugi nie. Zdążył już pozbierać myśli na tyle, aby
wykrztusić grzecznościową formułkę:
- Przepraszam panią najmocniej. Taka niespodzianka...
- Myślę, że niezbyt przykra, prawda?
- Skądże, bardzo miła! - zaprzeczył, choć wyraz jego twarzy nie współgrał ze
słowami.
Inman wyszedł na podest schodów i oparł się plecami o poręcz, trzymając ręce
założone na piersi. W słońcu cień kapelusza zakrywał mu całą twarz, z wyjątkiem ust. Przez
dłuższy czas nie padło ani słowo, tylko Inman spoglądał na drzwi. Zostawił je otwarte, ale
Ada się domyślała, że wolałby je zamknąć. Najwidoczniej nie mógł się zdecydować, co jest
gorsze: krępująca konieczność wykonania dwóch kroków w tamtym kierunku czy otwarte
drzwi obnażające surową intymność wnętrza.
- Chciałam panu powiedzieć - zaczęła w końcu Ada - że wczoraj tak jakoś niezręcznie
wyszło... Miałam na myśli zupełnie co innego...
- Nie rozumiem, o co pani chodzi... - Inman zaciął się w sobie, jakby niewidzialny
sznurek ściągał go od środka. - Wstąpiłem do was po drodze. Właściwie wybierałem się do
Swangerów, bo chciałem pożegnać się z Esco i Sally. Pomyślałem, że przy okazji pożegnam
również państwa. Wszystko odbyło się jak należy...
Adzie nie zdarzyło się dotąd, aby ktoś nie przyjmował do wiadomości jej wyjaśnień
|
WÄ
tki
|