ďťż

W tej właśnie chwili piraci wyważyli drzwi i wdarli się do kajuty...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Temu,co był pierwszy, strzaskałem czaszkę wystrzałem z pistoletu,drugi upadł trafiony kulą.Trzeciego Luiza wywróciła na ziemię i zębami Zmiażdżyła mu kark.Ciosem siekier y rozłupałem głowę czwartemu i wybiegłem na pokład,ażeby przywołać na odsiecz załogę. Tymczasem Luiza dokonywała czynów wprost niezwykłych.Jednym skokiem przewróciła trzech Malajczyków usiłujących biec za mną.Drugi skok –i oto była w środku ciżby.Szybka jak błyskawica,w dwie minuty pozbawiła życia sześciu piratów,a jej pazury zagłębiały się w ciało nieboraków jak ostrza sztyletu.Osłaniała mnie własną piersią.Krew spływała jej z trzech ran,lecz to jeszcze zagrzewało ją do walki. Nadbiegli wreszcie majtkowie,uzbrojeni w rewolwery i sztaby żelazne,a wtedy już zwycięstwo było przesądzone.Około dwudziestu piratów zepchnęliśmy w morze,inni zaś sami rzucili się wpław ku łodziom.Straciliśmy jednego tylko człowieka,zepchniętego w fale.15 na początku starcia. Sami domyślacie się,panowie,jak troskliwie Luiza została opatrzona.Owej nocy spłaciła mi dług i odtąd zjednoczyła nas przyjaźń na śmierć i życie.Tak więc zechciejcie mi wybaczyć,iż pozwoliłem sobie przyprowadzić ją aż tutaj.Kazałem jej wprawdzie zostać w westybulu,lecz woźny,ujrzawszy ją,takim zdjęty został strachem,że zamknął drzwi i rozkazał bić w dzwony na trwogę,wzywając pomocy w panów obronie. –Wszystko to – odezwał się bez gniewu pan przewodniczący –nie umniejsza faktu,iż bądź to z winy pańskiej,bądź też z winy panny Luizy i woźnego zmuszeni byliśmy spędzić popołudnie w towarzystwie dzikiej bestii i będziemy jedli zimny obiad. W tym momencie jakiś ogłuszający hałas przerwał słowa przewodniczącego Akademii Nauk w Lyonie.Rozległo się bicie w bębny.Wszyscy akademicy rzucili się do okien. –Chwała Bogu Najwyższemu!– wykrzyknął pan nieustający sekretarz.–Nadciąga wojsko.Zbliża się chwila wyzwolenia! W istocie,plac przed gmachem i sąsiednie ulice wypełniły się trzema tysiącami ludzi. Wprost okien Akademii kompania piechoty pełniąca straż przednią ładowała broń.Wtem wystąpił do przodu komisarz policji przepasany trójbarwną szarfą,skinieniem uciszył doboszy,po czym zawołał: – W imię prawa,,poddajcie się! –Ależ panie komisarzu – odkrzyknął z okna pan przewodniczący – po cóż mielibyśmy się poddawać.Każ pan lepiej drzwi otworzyć! Wówczas komisarz dał znak ślusarzom,przezornie zabranym z sobą,i kazał im oswobodzić drzwi wejściowe zabarykadowane przez woźnego,który chciał uniemożliwić tygrysicy przejście. Kiedy rozkaz został wykonany,oficer dowodzący kompanią piechoty zawołał: – Gotuj broń!!Cel!– i szykował się rozstrzelać tygrysicę,,skoro tylko ta się pokaże. –Możecie wychodzić,panowie – odezwał się Korkoran do uczonych.–Kiedy będziecie już bezpieczni,wówczas ja ten gmach opuszczę.Luiza zaś wyjdzie ostatnia.Nie bójcie się niczego. –Tylko bądź pan ostrożny,kapitanie –rzekł przewodniczący i na pożegnanie uścisnął mu dłoń. Akademicy spiesznie opuszczali aulę,a Luiza wiodła za nimi zdziwionym spojrzeniem i odprowadziłaby ich chętnie,gdyby nie to,że kapitan ją powstrzymał.Skoro tylko zostali sam na sam w siedzibie Akademii,Korkoran kazał tygrysicy powrócić na salę obrad,sam zaś wyszedł na schody przed gmachem i tak oto odezwał się do komisarza: –Panie komisarzu,jeżeli dasz mi pan obietnicę,że zwierzęciu nie stanie się krzywda, gotów jestem wyprowadzić je nie zakłócając,publicznego porządku.Udamy się wprost na parostatek zakotwiczony na Rodanie,gdzie zamknę Luizę w mej kajucie.Nie będzie wówczas nikomu zawadzać ani też nikogo niepokoić. –Nie,nie!Śmierć tygrysowi!–zakrzyknął tłum,który radował się już na myśl,że dane mu będzie widzieć polowanie na tygrysa. – Odstąp pan!!– zawołał komisarz.. Korkoran ponowił prośbę,lecz postawa oficera była nieprzejednana.I wówczas wydało się,że młodzieniec z Saint –Malo powziął decyzję.Pochylił się nad Luizą i objął ją czule. Można by sądzić,iż szepcze jej do ucha. –Hejże!dosyć tych czułości!–odezwał się oficer.Korkoran popatrzył nań z miną,która nie wróżyła nic dobrego. –Jestem gotów – rzekł na koniec –zechciejcie tylko,panowie,wstrzymać się,póki nie odejdę na odległość strzału.Patrzeć na śmierć mej jedynej przyjaciółki to byłoby zbyt bolesne! Uznano,że to żądanie nie pozbawione jest słuszności,a nawet ten i ów zaczął się.16 dopytywać o losy Luizy.Tak więc Korkoran bez przeszkód zszedł ze schodów,gdy tymczasem tygrysica,przycupnąwszy za drzwiami auli,śledziła,jak się oddala,lecz nie wychylała głowy.Podejrzewała,rzekłbyś,grożące niebezpieczeństwo.Nastąpił pełen napięcia moment oczekiwania. Korkoran minął był właśnie kompanię piechoty,gdy wtem odwrócił się raptownie i po trzykroć zawołał: –Luiza!Luiza!Luiza! Na ten zew tygrysica skoczyła z takim rozmachem,że wylądowała u stóp schodów
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.