ďťż

Wyciągnęli swe magiczne runy, a jednocześnie w duchu odmawiali modlitwy...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Postanowili zabezpieczyć się na wszystkie sposoby. - Musimy działać szybko - oświadczył Móri. - Ale jak? Co robić? Sądzę, że powinniśmy iść za Nerem - stwierdził Erling. - On wciąż czegoś chce. - Doskonale, naprawdę mamy z niego wiele pożytku. Te słowa bardzo ucieszyły Tiril, zawsze było jej przykro, gdy ktoś wyrażał się niepochlebnie o ulubieńcu. Chyba nie znajdziemy brakującego kawałka figurki - westchnął Fredlund. - Przepatrzyliśmy już wszystkie możliwe kąty. - Szukaj, Nero, szukaj! - Tiril zachęcała psa do dalszych popisów. Nero skoczył w przód, pociągając za sobą Erlinga. - Do czorta, nigdy się chyba do niego nie przyzwyczaję - zdenerwował się potomek Hanzeatów. Towarzysze pomimo napięcia nie powstrzymali się od uśmiechu. Ruszyli za psem. Znów skierował się w stronę skalnego korytarza, węszył wokół niego. Nagle zesztywnieli. Teraz nie tylko Tiril i Móri usłyszeli ostrzegawcze mruczenie; stawało się coraz głośniejsze. Brzmiało głucho, jakby dobywało się z głębi potężnej gardzieli. Mieli wrażenie, że otoczyła ich gromada potworków, która zaraz podsunęła się bliżej, by odciąć im drogę od zewnętrznej ściany lochu. Móri skierował dłoń ku stworom, które choć niewidzialne, wydawały się dość konkretne, niemal namacalne. Wymówił kilka ostrych słów po islandzku. Iluzja osłabła, mogli dojść do ściany. Ktoś jednak wciąż okazywał swe niezadowolenie. Wzburzone echo przetoczyło się piwnicznymi korytarzami. Fredlund wysoko podniósł pochodnię. - Za tą ścianą z ziemi coś jest oznajmił Erling. - Musimy to sprawdzić. Tiril brzydziła się przegniłej, ciemnobrunatnej torfowej ziemi. Okazało się jednak, że łatwo daje się odrywać. Odchodziła całymi płatami. - Czy to taki kolor określa się "móri"? - spytała przyjaciela. - Akurat w tej chwili nie są to zbyt przyjemne słowa. - Przepraszam - rzekła, żałując, że to powiedziała. Głos Móriego świadczył o jego niezwykłej koncentracji. Zrozumiała, jak wielkie znaczenie dla nich wszystkich ma jego obecność i ile wysiłku kosztuje go powstrzymywanie makabrycznego przeciwnika. Bez Móriego już dawno byliby straceni. Ale czy inni także zdają sobie z tego sprawę? Tak, była tego pewna. Okazywali Islandczykowi bezgraniczny podziw i posłuszeństwo. Nagle Erling zawołał: - Tu są jakieś drzwi! Dobrze zachowane drewniane drzwi z okuciami z żelaza! - Przetrwały dzięki okładowi z torfu - powiedział Fredlund. Zachęceni nowym odkryciem z większym zapałem zeskrobywali resztę ziemi. -Jest zamek - zauważył Arne. - Ale gdzie szukać klucza? Móri przyjrzał się drzwiom, wreszcie podniósł głowę. - Klucz nie istnieje - oznajmił. - Drzwi zamknięto przy użyciu magicznej siły. Słuchali oszołomieni. - Ale musi stąd być jakieś inne wyjście - upierał się Erling. - Wskazuje na to zachowanie Nera. Móri westchnął ciężko. - Owszem. Myślę też, że wiem, gdzie go szukać. Ale nie chcę go wypróbowywać. Postaram się raczej zrobić cos z tym. Odsuńcie się trochę. Natychmiast spełnili polecenie. Tiril szepnęła: - Móri potrafi otwierać zwyczajne zamki bez użycia klucza, widziałam to na własne oczy. Ale nie wiadomo, czy sobie z tym poradzi. Może nie znać magicznej mocy, którą się tu posłużono. Jak, na miłość boska, potrafi otworzyć zamek bez klucza? - dziwił się Arne. - Posługuje się specjalną runą - wyjaśniła Tiril. - A potem wdmuchuje jakieś paskudztwo w zamek. Nigdy nie chciał zdradzić mi, co to takiego, twierdzi, że to wstrętne. - Wyobrażam sobie - mruknął Erling. Skupili się na poczynaniach Móriego. Islandczyk przykucnął i coś majstrował przy zamku, nie bardzo widzieli, co robi, gdyż widok zasłaniała jego ciemna głowa. Jedynie Fredlund z pochodnią mógł stanąć dość blisko, szeroko otwartymi ze zdziwienia oczyma przyglądał się niezwykłym obrzędom czarnoksiężnika. Nagle jakaś siła, jakby niespodziewany podmuch wichru, odrzuciła Móriego w tył. Zdążyli go pochwycić, zanim uderzył w przeciwległą ścianę. Przerazili się nie na żarty. - Może lepiej tego zaniechać - szepnęła pobladła ze strachu Tiril. Móri, by dojść do siebie, kilkakrotnie głęboko odetchnął. - Nie, nie, po prostu coś źle obliczyłem. Teraz już wiem, uda mi się na pewno. Tajemnicza siła nie zgadzała się z nim. Znów nim szarpnęła, teraz jednak towarzysze mocno go przytrzymywali. - Dziękuję, przyjaciele - rzekł Móri. Prosił, by podprowadzili go pod same drzwi, nie miał bowiem ochoty na kolejne, jak się wyraził, kuksańce. Opór, jaki napotkali, był ogromny. Wicher wiejący z siłą orkanu potargał im włosy, ale wytrzymali dostatecznie długo, by Móri zdołał odprawić cały rytuał. Potem cofnął się nieco. Zwrócił dłonie wewnętrzną stroną w kierunku drzwi. Towarzysze stojący za nim i przy nim w napięciu wstrzymali oddech. Obejmowali się mocno, by nie dać się porwać szalejącemu po lochu wichrowi. Nero na przemian skamlał przerażony i ujadał w stronę, skąd wiało. Móri głośno odmawiał zaklęcia, a potem wyjął magiczny znak, którego Tiril dotychczas nie widziała, i podsunął go pod drzwi. Wiatr ucichł, huk zmienił się w szum, który także się rozpłynął. Odetchnęli zdyszani jak po ciężkim biegu, twarze i uszy zdrętwiały im z zimna. Nero cichutko popiskiwał. Móri stał całkiem nieruchomo. Spostrzegli, że nieprzerwanie porusza wargami, wypowiadając niemo długie formuły, prawdopodobnie pochodzące z zamierzchłych czasów, o których nic nie wiedzieli. Powoli, bardzo powoli drzwi się uchyliły. Odbyło się to tak spokojnie, że z początku nawet tego nie zauważyli. Spostrzegli dopiero wówczas, gdy zazgrzytało zardzewiałe żelazo. Drzwi stanęły otworem. Popatrzyli po sobie. Kto miał wejść pierwszy? Móri przejął pochodnię z rąk Fredlunda i przekroczył kamienny próg. Dał znak, by poszli za nim. Jedno za drugim wchodzili do środka, nie mogąc się przy tym powstrzymać od okrzyków zdumienia. Zamek obrócił się w ruinę, lecz to pomieszczenie się zachowało. W naturalnej skalnej krypcie wygładzono ściany, a potem ludzkie ręce wyryły na nich zawiłe magiczne wzory. Na środku stał pojedynczy kamienny sarkofag bez płyty z imieniem. Stali w komorze grobowej. Rozdział 14 Wydawało się, że działanie zlej mocy zostało przerwane. Nie nastąpił już żaden atak, nie objawiła się nowa czarodziejska siła. . Móri pokonał je wszystkie. - Jesteś najpotężniejszy - szepnęła do niego Tiril. Uśmiechnął się przelotnie
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.