ďťż

Łatwo było mówić, że trzeba uratować cielę, ale szybko zrozumiałem, że wyciągnięcie go będzie wymagało gigantycznego wysiłku...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Zanurzywszy ramię głęboko pod to, co – jak już teraz wiedziałem – było żwaczem, napotkałem gładki i ogromny narząd leżący na dnie jamy brzusznej. Zawierał wielki płód, twardy i ciężki jak worek kartofli. Ostrożnie obmacałem go i natrafiłem na charakterystyczne wybrzuszenie racicy napinającej ścianę macicy. To było cielę, ale znajdowało się bardzo, bardzo głęboko. Wyjąłem rękę i znów zwróciłem się do Normana. – Czy z tego miejsca na końcu sali – spytałem złośliwie – zauważyłeś, co zrobili potem? – Potem? Ach, tak. – Oblizał wargi i dostrzegłem krople potu na jego czole. – Należy wyłonić macicę. – Wyłonić? Masz na myśli przyciągnięcie do rany? – Zgadza się. – Dobry Boże – powiedziałem. – Nawet King Kong nie zdołałby podnieść tej cholernej macicy. Prawdę mówiąc, nie mogę jej ruszyć ani o centymetr. Sam spróbuj. Student, rozebrany i namydlony tak jak ja, wepchnął rękę do brzucha krowy i przez dłuższą chwilę obserwowałem, jak czerwienieje i oczy wychodzą mu z orbit. Potem wyjął rękę i bezradnie skinął głową. – Ma pan rację. Ani drgnie. – Pozostało nam jedno wyjście. – Podniosłem skalpel. – Będę musiał naciąć macicę i chwycić to kopytko. Tylko za nie mogę złapać. Gmeranie po omacku ręką zanurzoną po pachę w krowim brzuchu nie należało do przyjemności. Byłem przerażony, że w każdej chwili mogę przeciąć jakiś ważny organ, ale na szczęście tylko pokaleczyłem sobie palce, zanim zdołałem przeciągnąć skalpelem po wybrzuszeniu utworzonym przez sterczącą raciczkę. W chwilę później złapałem za owłosioną nóżkę. Wreszcie jakiś sukces. Ostrożnie, centymetr po centymetrze, powiększyłem nacięcie. Miałem tylko nadzieję, że jest dostatecznie duże, gdyż pracując na oślep, pewności mieć nie mogłem. W każdym razie nie mogłem już zwlekać z wyjęciem tego cielaka. Odłożyłem nóż, złapałem małego za nogę i spróbowałem go podnieść. Natychmiast zrozumiałem, jaki koszmar jeszcze mnie czeka. Cielę było potwornie ciężkie i wyjęcie go na światło dzienne wymagało ogromnej siły. Teraz, kiedy wykonuję cesarskie cięcie, zawsze staram się mieć do pomocy jakiegoś krzepkiego wiejskiego chłopaka, lecz wtedy miałem tylko Normana. – No już – wysapałem. – Pomóż mi. Razem chwyciliśmy cielę i zaczęliśmy ciągnąć. Zdołałem odepchnąć raciczkę i obrócić nóżkę, co bardzo nam pomogło, lecz i tak podniesienie macicy do nacięcia wymagało sporego trudu. Z zaciśniętymi zębami, postękując z wysiłku, ciągnęliśmy, aż w końcu udało mi się chwycić drugą tylną nogę. Jednak cielę nie chciało wyjść nawet wtedy, gdy już trzymaliśmy je za dwie nogi. Było to równie męczące jak normalny poród. Gdy tak leżeliśmy, zdyszani i spoceni, nagle poczułem ogromne zniechęcenie, co pewnie zdarza się czasem wszystkim przedstawicielom naszego fachu. Z całego serca i duszy pożałowałem, że w ogóle zacząłem tę koszmarną operację. Gdybym tylko posłuchał sugestii pana Bushella, żeby oddać krowę na rzeź, teraz wracałbym już spokojnie z obchodu. Tymczasem wypruwam tu sobie żyły, a jeszcze gorsza od fizycznej udręki jest męcząca świadomość faktu, że nie mam zielonego pojęcia, co robić dalej. Jednak cielę stopniowo się wyłaniało. Ujrzeliśmy ogon, potem niewiarygodnie masywną klatkę piersiową i w końcu barki oraz łeb. Klapnęliśmy z Normanem na ziemię, a cielę upadło nam na kolana. Widok tego malca, prychającego i potrząsającego łbem, był jak promyk światła w ciemności. – O rany, ale wielgaśny! – wykrzyknął farmer. – I sprytny. – Tak, jest ogromny – pokiwałem głową. – Jeden z największych, jakie widziałem. – Sięgnąłem ręką między tylne nogi malca. – Byczek, tak jak myślałem. Nigdy nie wyszedłby w normalny sposób. Znów zająłem się krową, zaniepokojony tym, że nie widzę macicy. Ponownie włożyłem rękę w krowi brzuch. Zaraz zaplątała się w całe metry łożyska, które, do licha, nie powinno się pętać w jamie brzusznej wokół jelit. Wyciągnąłem je i rzuciłem na ziemię, ale nadal nie mogłem znaleźć macicy. Przez jedną zapierającą dech w piersi chwilę zastanawiałem się, co będzie, jeśli jej nie znajdę, a polem moje palce natrafiły na poszarpany brzeg nacięcia. Przyciągnąłem organ jak najbliżej światła i z niepokojem zauważyłem, że zrobione przeze mnie nacięcie zostało poszerzone przez to ogromne cielę. Długie rozdarcie biegło w kierunku szyjki macicy, znikając mi z oczu. – Nici. – Wyciągnąłem rękę, a Norman podał mi nową igłę. – Przytrzymaj brzegi rany – poleciłem i zacząłem zszywać. Pracowałem najszybciej, jak mogłem, i szło mi nieźle, dopóki widziałem rozdarcie. Potem zaczęły się męczarnie. Norman z determinacją ściskał ranę, podczas gdy ja zszywałem niewidoczną tkankę w głębi brzucha, czasem kłując palce młodzieńca, czasem własne. W dodatku sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej, gdy cielę stanęło na nogi i zaczęło chwiejnie kręcić się wokół. Zawsze fascynowała mnie szybkość, z jaką nowo narodzone zwierzęta stają na nogi, ale w tym momencie było to niezwykle kłopotliwe. Wiedzione niemożliwym do wyjaśnienia instynktem cielę szukało wymienia, szturchając nosem bok krowy i chwilami usiłując wepchnąć łeb w ranę. – Chyba chce wrócić do środka – rzekł z uśmiechem pan Bushell. – O rany, ale to sprytne cielę. „Sprytne” oznacza w Yorkshire żywotne i to określenie chyba nigdy lepiej nie oddawało istoty rzeczy. Pracując z przymkniętymi oczami i zaciśniętymi zębami, wciąż musiałem odpychać łokciem wilgotny pysk. Ilekroć jednak go odepchnąłem, cielak zaraz znów napierał i z rezygnacją dostrzegłem, że za każdym razem, gdy trąca nosem bok matki, sypie w ranę okruchy słomy i nieczystości z podłogi obory. – Spójrz na to – jęknąłem. – Jakby mało było tu gnoju. Norman nie odpowiedział
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.