ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Zdołał się jakoś podnieść. Tuż
przed sobą miał ostre zbocze
gruzu. Przeszedł na czworakach
ze dwa metry i zatrzymał się, by
poczekać na dziewczynę. Jak
tylko dosięgła jego nóg, zaczął
wymacywać dalszą drogę. Nerwy
miał rozedrgane, napięte jak
struny, ale zdołał jakoś wziąć
się w garść. Próbował ręką, tak
delikatnie jak tylko możliwe,
domyślając się, co go czeka na
przodzie, zanim przeniósł tam
swój ciężar. Rumowisko ciągnęło
się bez końca, wpierw pod górę,
potem w dół. Raz zagrodziły im
drogę jakieś zwały belek, potem
coś miękkiego, co ześliznęło się
w dół, kiedy tego dotknął.
- Jakoś idzie?
- Idzie - odpowiedziała.
Pascoe rozpaczliwie starał się
utrzymać kierunek. PO pięciu
minutach drogi zatrzymał się,
żeby odpocząć; wydawało mu się,
jakby głowa z jednej strony
miała mu lada chwila pęknąć. W
tym miejscu nie było tak dużo
gruzu. Czuł pod warstwą pyłu
twardą, nie uginającą się
podłogę. Jej nieruchomość
napełniała go swoistą otuchą,
ale ciemności były nadal
niezmienne. Mógłby równie dobrze
poruszać się z zamkniętymi
oczami, ale miał je wciąż
szeroko otwarte pod wpływem
napięcia, a także dręczącego
wspomnienia jasności. Po chwili
znowu szarpnął się ku przodowi.
Jego wyczucie kierunku
zawodziło; nie orientował się,
jak daleko już uszli. Czasem,
ruszając znowu po chwili
przerwy, miał niesamowite
wrażenie, że dryfuje do tyłu.
Gdyby w chwili tego zawalenia
się byli na którymś z wyższych
poziomów, oznaczałoby to
prawdopodobnie koniec. Z
opóźnieniem zdał sobie z tego
sprawę i zimno przeszło mu po
krzyżu. Zresztą gdyby nie ta
dziewczyna, to i tak by już na
pewno nie żył. Tępo stwierdził
ten fakt. Przez nią był teraz z
pustymi rękami, skończony. Ale
żywy, wciąż jeszcze żywy. Wtem,
macając, którędy dalej, usłyszał
jej cichy jęk, gdy podciągała się
w ślad za nim, i znowu pomyślał
z podziwem o jej nieugiętej
odwadze, jakże mylącej.
Zatrzymał go jakiś mur,
początkowo gładki, potem
chropowaty, tam gdzie tynk
odleciał, zaczął więc posuwać
się po podłodze wzdłuż niego.
Metalowa taca, ramka
fotografii, rozgnieciona lalka
- rozpoznawał te rzeczy macając
przed sobą i oczyszczając drogę.
Od czasu do czasu ostrzegał ją:
"Szkło" albo: "Tu jest jakaś
rura. Tak mi się przynajmniej
zdaje. Przesuń się pod nią".
Strach znowu przeradzał się w
przedsiębiorczość i stopniowo
narastała w nim pewność, że to
już tylko kwestia czasu, może
nawet minut, a znowu dojrzą
jakąś zapowiedź zewnętrznego
świata. Na pewno już przebyli te
dwadzieścia metrów, ale wciąż
nic, tylko czerń, gruba płachta
narzucona na głowę. Wtedy to ku
swemu rozczarowaniu zobaczył na
zegarku, że już prawie kwadrans
upłynął od ponownego ich
ruszenia. Panika zaczęła mu
podszeptywać wątpliwości. Czy
możliwe, że kręcą się w koło
albo że kierują się z powrotem w
głąb zawalonego budynku? Nie
znał odpowiedzi. Ale jeżeli
schody doprowadziły ich do hallu
wejściowego, to chyba powinni
byli dojść już do zewnętrznego
muru. A tymczasem przedzierali
się przez jakieś krzesła i
niewytłumaczalną gęstwinę kutego
żelaza. Brak tu było rezonansu,
nie czuło się żadnej przestrzeni
nad głową, tylko tak straszne
stłoczenie wszystkiego, że z
ogromnym trudem mogli się
przeciskać.
Znowu na chwilę się zatrzymał,
przez cały czas bezskutecznie
próbując mruganiem wypatrzeć coś
w ciemnościach. Dziewczyna
znalazła się obok niego.
- Co myślisz?
- Nie wiem - odpowiedział -
nie wiem.
Nie był już zdolny do
zabarwiania swego głosu udawanym
optymizmem. Oblizał zaschnięte
wargi i czekał, świadomy ostrego
pieczenia oczu, gdy nagle gdzieś
niedaleko rozległ się tak
ogłuszający huk, że
instynktownie szarpnął się do
tyłu. Usłyszał też inny dźwięk:
dziewczyna znowu płakała i ten
przyduszony odgłos wyrażał
więcej niż głośna rozpacz
|
WÄ
tki
|