ďťż

Nie czuł się jednak ani wstrząśnięty, ani nawet zirytowany, jak parę minut wcześniej...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
To, co się działo, było przecież normalne. Lou, który uciekł z klanu o surowych regułach, był przystojny, smukły, młody; Lone była piękna, młoda, powabna: komu zatem na Świecie udałoby się odebrać im niezapomniane może chwile wspólnej rozkoszy? Kto i w imię czego mógłby to zrobić? W imię zasad klanów "zbawicieli"? Lone powiedziała, że nie lubi pieszczot "różnych mężczyzn i kobiet". Powiedziała także z odcieniem dumy: "Jesteśmy towarzyszami-kochankami"! Wszystko w porządku, Gaynes! Wszystko w największym porządku! l znowu w sam środek tej spokojnej radości wtargnął dręczący niepokój, którego przyczyn nie mógł się doszukać. Raz jeszcze postacie ludzkie, ze wszystkim, co je otaczało, zaczęły niepostrzeżenie pulsować. Lou i Lone nadal rozmawiali o klanach. Lone zapewniała, że niektóre nie są wcale takie złe - czyli bardziej odpowiadają jej osobistym aspiracjom i nie krępują jej nadmierne. Jak na przykład klan wegetariański; jedyną troską tych ludzi jest przestrzeganie zakazu jedzenia mięsa. - Sądzę, że w niektórych klanach przetrwały odwieczne błędne zasady uznawane przed Migracją, przed Rozłamem. Przed Obecną Erą - powiedziała w pewnym momencie Lone. Caynes chciał zapytać, o czym mówią i co znaczą wyrazy "rozłam", "migracja", z jakimi okresami w historii Gayhirny są powiązane. Ale nie potrafił sformułować pytania, słowa jakby mu wyparowały z nagle wyschniętego gardła. Wszystko dokoła pulsowało coraz intensywniej. Lodowaty strach ogarnął całą jego istotę, zimny pot wystąpił na powierzchnię skóry. Niei Nie chcę! Przetoczył się w nim krzyk zrodzony z czarnej głębi ciszy, w której pogrążona była tak znaczna część umysłu Gaynesa - krzyk rozdarł mglistą ciemność i wstrząsnął jego świadomą istotą - a jednak nie wydobył się z gardła. Ktoś tutaj jest... Ktoś, kto na niego patrzy, kto go śledzi, kto chce... Tak, kto ile mu życzy! Kto chce jego śmierci! Ktoś jest od dawna na jego tropie i ten ktoś go dopadł. Znał to uczucie, że był śledzony... Lone! Lone, pomóż mi! Zostaw tych pajaców, Lone, nie słuchaj już ich, pomóż mi, Lone! Ciężar żelaza uciska mi kark, ciężar, który... Lone, zlituj się, co ja przedtem zrobiłem, w czym zawiniłem, co spowodowało, że jestem teraz jak ścigane zwierzę, na które poluje się bez litości! Zacisnął zęby i zgrzyt zębów potężnym echem wypełnił mu czaszkę. Tamten jest tu, w tej sali, za nim. Wreszcie go dopadł! Gaynes czuł palące spojrzenie tamtego na swoim karku. Nie poddawać się. Przetrwać raz jeszcze, żeby móc zrozumieć. Stawić opór temu spojrzeniu, które... Tak. Nie dać się. Wolno obrócił się, po kolei zrywając krępujące go łańcuchy, miliony łańcuchów, które przykuwały do blatu stołu jego łokcie. Miał wrażenie, że" na ten ruch zużył długie godziny! Odna/az/am cię. Teraz idź za mną. "Nie!" - krzyknął w myślach, mobilizując wszystkie siły. Tamten był tutaj w odległości paru metrów, na progu sali. To kobieta o bladej twarzy, zapadłych policzkach, w kapturze i w długim płaszczu z szarej wełny. Utkwiła wzrok w oczach Gaynesa. - Nie - wyszeptał Gaynes. - Nie chcę. Kamienna posadzka sali uderzyła go prosto w twarz. Otworzył oczy. Napotkał spojrzenie stojącej nad nim Lone. Wydawała się napięta i bardzo zaniepokojona - uśmiechnęła się z ulgą widząc, że Gaynes odzyskuje przytomność. - Lone... - wymamrotał. Na chwilę przymknął oczy; on także doznał ulgi na myśl, że wydobył się z tego, choć nie wiedział właściwie, z czego. Teraz poddał się na krótko przyjemnemu wrażeniu, że pływa wewnątrz miękkiego kokona. Jeszcze jedno znane odczucie, którego ślad zachował w pamięci: 111 pierwsze przebudzenie się u wylotu niezgłębionego tunelu cienia. Skojarzenie to przeszyło go lękiem. Drgnął. - To nic, Gaynes - rzekła pochylona nad nim Lone i delikatnie, po matczynemu, przytuliła go do piersi. Nic... Nie, nic... Skończone. Ona jest z nim, przy nim, a on wdycha zapach suchej trawy. Znowu otworzył oczy i usiadł odsuwając ją łagodnie. Znajdował się w pokoju o szerokości około czterech kroków i długości około sześciu, w ścianie działowej były drzwi, naprzeciw okna z zaciągniętymi zasłonami
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.