ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Boją się nas i nienawidzą - dodał Odyn. - Oszukujecie samych siebie, jeśli myślicie inaczej. Jeśli tylko zdołają, zniszczą nas. Czas, abyśmy połączyli siły. Czas, byśmy działali.
W krąg światła wstąpiła stara kobieta w czerwonym sari. Na czole miała niewielki ciemnoniebieski klejnot.
- Wezwałeś nas tu z powodu tych bzdur? - spytała i prychnęła w połączeniu rozbawienia i irytacji.
Brwi Wednesdaya opadły lekko.
- Owszem, wezwałem was tu, ale to nie bzdury, Mamo-ji. Nawet dziecko zdołałoby to dostrzec.
- Jestem więc dzieckiem? - Pogroziła mu palcem. - Byłam stara w Karigacie, nim ciebie w ogóle wymyślono, głupcze. Dzieckiem? Dobrze zatem, jestem dzieckiem. Nie dostrzegam bowiem niczego nowego w twej niemądrej mowie.
I znów na moment obrazy przed oczami Cienia rozdwoiły się. Ujrzał starą kobietę o ciemnej twarzy, ściągniętej dezaprobatą i wiekiem. Za nią jednak widział coś wielkiego: nagą kobietę o skórze czarnej niczym karoseria limuzyny, ustach i języku czerwonych jak świeża krew. Jej szyję otaczał naszyjnik z czaszek, liczne ręce trzymały noże, miecze i odcięte głowy.
- Nie nazwałem cię dzieckiem, Mamo-ji - Wednesday wyraźnie starał się ją uspokoić. - Jednakże jest rzeczą oczywistą...
- Jedyną oczywistą rzeczą - przerwała mu kobieta (czarny palec zakończony ostrym paznokciem wskazywał kolejno kierunki: za nią, przez nią, nad nią) - jest twoje pragnienie chwały. Długi czas żyliśmy w pokoju. Niektórzy radzą sobie lepiej, inni gorzej. Owszem, ja nie narzekam. W Indiach żyje moje wcielenie, które miewa się jeszcze lepiej, ale niechaj i tak będzie. Nie zazdroszczę. Widziałam wschody nowych i obserwowałam ich upadki. - Jej ręka opadła. Cień przekonał się, że pozostali obserwują ją uważnie. Ich oczy miały różny wyraz: szacunku, rozbawienia, zakłopotania. - Zaledwie mrugnięcie oka temu oddawano tu cześć kolei. A teraz zapomniano o bogach żelaza, równie dokładnie jak o łowcach szmaragdów.
- Wróć do tematu, Mamo-ji - poprosił Wednesday.
- Tak? - Jej nozdrza rozchyliły się. Kąciki ust opadły. - Ja - a bez wątpienia jestem zaledwie dzieckiem - sądzę, że powinniśmy poczekać, nic nie robić. Nie wiemy, czy chcą nas skrzywdzić.
- A czy wciąż będziesz doradzać czekanie, gdy zjawią się nocą i zabiją cię bądź porwą?
Jej twarz miała wyraz wzgardliwego rozbawienia. Wszystko to kryło się w ustach, wśród brwi, wokół nosa.
- Jeśli spróbują czegoś takiego - oznajmiła - przekonają się, że trudno mnie złapać, a jeszcze trudniej zabić.
Za jej plecami przysadzisty młody człowiek na ławce odchrząknął, by zwrócić na siebie uwagę, i rzekł donośnym głosem:
- Wszechojcze, moi ludzie są zadowoleni. Jak najlepiej wykorzystujemy wszystko, co mamy. Jeśli twoja wojna każe nam stanąć po jednej ze stron, możemy to stracić.
- Już i tak wszystko straciliście - odparł Wednesday. - Oferuję wam szansę odzyskania czegokolwiek.
Gdy tak mówił, płomienie wystrzeliwały wysoko, oświetlając twarze słuchaczy.
Tak naprawdę nie wierzę - pomyślał Cień. - Nie wierzę w to wszystko. Może wciąż mam piętnaście lat, mama nadal żyje i nie poznałem jeszcze Laury. Wszystko, co działo się dotąd, to jedynie niezwykle wyraźny sen.
W to także nie mógł uwierzyć. Wierzyć możemy tylko dzięki zmysłom, narzędziom wykorzystywanym do postrzegania świata: wzrokowi, dotykowi, pamięci. Jeśli nas okłamią, niczemu nie można ufać. A nawet, jeśli nie wierzymy, wciąż nie możemy podróżować inaczej niż szlakiem wskazywanym przez nasz rozsądek. I drogę tę musimy przejść do końca.
A potem ogień wypalił się. W Valaskjalfie, dworze Odyna, zapanował mrok.
- Co teraz? - szepnął Cień.
- Teraz wrócimy do pokoju z karuzelą - wymamrotał pan Nancy. - Tam stary jednooki kupi nam obiad, da w łapę komu trzeba, ucałuje kilkoro dzieci i nikt nie wspomni już nawet o słówku na B.
- Słówku na B?
- Bogach
|
WÄ
tki
|