ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Jak
zwykle było względnie spokojnie rzadko kto trafia w środku nocy do
podmiejskiego szpitala
prosto ze strzelaniny czy wypadku samochodowego i bardzo dobrze, bo na
taksówkę zawsze
się czeka.
Właśnie skończyłam rozmawiać, gdy jakiś dzieciak, którego właśnie przywieziono,
zaczął
się drzeć wniebogłosy. Maluch najwyraźniej przeraźliwie cierpiał, jego krzyk
przeszył mnie na
wylot, jego męki i mnie się udzieliły. Momentalnie dało się wyczuć, jak napięcie
w izbie przyjęć
osiąga punkt krytyczny. W okamgnieniu kilka pielęgniarek, lekarz dyżurny oraz
bardzo młoda
kobieta, która pewnie była stażystką lub kimś takim, otoczyło kobietę trzymającą
na rękach
miotające się dziecko. Kobieta była blada i przerażona, mimo to raczej
opanowana, jak gdyby
dopóki nie znajdzie się w bezpiecznym miejscu powstrzymywała napad załamania
nerwowego.
Tuż za nią stał gość, który musiał być jej mężem; na spodnie od piżamy narzucił
dżinsy. Ze
spodni wystawała mu koszula, nogawki piżamy wychodziły spod dżinsów i zachodziły
na kapcie.
Wyglądał na trąconego, jakby nie kontaktował, jakby się dopiero co obudził.
Nie mogłam się ruszyć. Stałam, kurczowo ściskałam słuchawkę i słuchałam wycia
dzieciaka.
Lekarz zabrał ich za przepierzenie, dzieciak ryczał jakby go obdzierano ze
skóry, wszyscy się
naraz rozkrzyczeli, starając się uciszyć małego i wytłumaczyć lekarzowi, co
dziecku dolega.
Właśnie wtedy, gdy myślałam, że mi już odbije, głos lekarza przedarł się przez
harmider.
Brzmiał niezwykłe spokojnie i kompetentnie, tak jak głos lekarza brzmieć
powinien. To
paskudne zapalenie ucha, ale w tym wieku wszystkie są paskudne. Na szczęście nie
widać
powikłań. Rozmawiając z dzieckiem, zmienił ton: Trochę boli, co? Nie bój
się, kolego, dam
ci lekarstewko i poczujesz się lepiej. No, mama cię przytrzyma, a ja tylko tak
szybciutko...
Natarczywy jak dotąd krzyk małego stał się nie do wytrzymania. Popatrzyłam na
Jonasa. Stał
trochę z tyłu; oparty plecami o ścianę, z rękami złożonymi na piersi, z dłońmi
upchniętymi pod
pachami, wyglądał jakby się trzymał dosłownie resztkami sił. Nie patrzył w
kierunku dziecka,
gapił się gdzieś w zupełnie inną stronę.
Chodź powiedziałam. Poczekamy na taksówkę przed szpitalem, nie jest wcale
zimno.
Położyłam mu dłoń na ramieniu i chciałam go wyprowadzić na zewnątrz, ale mi się
wyrwał,
ciągle się obejmując. Gdy znaleźliśmy się przy drzwiach, maluch przestał płakać,
a ja
odwróciłam głowę do tyłu. Ta sama pielęgniarka, która wcześniej ze mną
rozmawiała, stała przy
przepierzeniu i zapisywała coś w notatniku. Wyszliśmy zanim mogłaby nas
zobaczyć. Ale widok
jej stojącej tam w korytarzu uczepił się mnie przez całą drogę powrotną i
zaczęłam się
zastanawiać, czy nas czasem nie widziała.
Dom zastaliśmy rozświetlony, tyle że ojciec gdzieś przepadł. Już myślałam, że
pocałujemy
klamkę, gdyby nie Jonas, który wdrapał się po rynnie i wykonał numer na linie
bez żadnej
asekuracji w tym przypadku nawet bez liny i wgramolił się do środka przez
okno swojego
pokoju. Za każdym razem, gdy to robił, serce podchodziło mi do gardła.
Potrafiłam sobie
świetnie wyobrazić, jak rynna odrywa się od ściany, leci w dół, uderza o płot
sąsiadów, a mój
brat ląduje głową w krzakach. Tym razem rynna trzeszczała, gdy Jonas wyginał się
na gzymsie
próbując rozpracować roletę czubkiem buta. Prędzej czy później będzie za duży,
za ciężki; rynna
go nie utrzyma. Może już za kilka tygodni lub miesięcy; już teraz miał
jedenaście lat.
Uniósł roletę o kilka cali, więcej nie dał rady. Zmagając się z zamknięciem w
świetle lampy
ulicznej, zmienił pozycję tak, by móc dłonią dosięgnąć krawędzi rolety. Drgnęła
na tyle, by mógł
przycupnąć na parapecie.
Wsuń się do środka wyszeptałam, rozglądając się dookoła. W naszej dzielnicy
działał
patrol sąsiedzki i już widziałam policyjny radiowóz zatrzymujący się przy
krawężniku,
i policjantów chcących nas przymknąć za włamanie i wtargnięcie. Za chwilę jednak
uprzytomniłam sobie, że skoro do tej pory nikt nie zadzwonił po gliny, to już
nikt nie zadzwoni.
Jonas coś nie mógł przecisnąć swojego małego, jakby nie patrzeć chudego tyłka
przez okno,
siedział więc balansując i przytrzymując się jedną dłonią, podczas gdy drugą
walił w roletę.
W pewnym momencie przestał i nie widziałam, co kombinuje. Po chwili usłyszałam,
jakby coś
odrywano, coś, jakby odgłos najpierw wyginanego, a później uderzającego o coś
metalu.
Zobaczyłam, że wyrwał roletę i zupełnie odkształcił aluminiową ramę. Nie miałam
do niego
pretensji, wiedział, co robi.
Wszedł do środka, za moment zniszczona roleta zleciała na trawnik. Jonas
wystawił głowę
przez okno.
Nie trafiłem cię, co?
Nie, co ty, wpuść mnie już do środka, to pójdziemy spać.
Muszę postarać się o zapasowy komplet kluczy, pomyślałam zamykając za sobą
drzwi. Nie,
dwa komplety drugi, na wypadek zgubienia pierwszego, schowam gdzieś na
zewnątrz
|
WÄ
tki
|