ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Skręcili pod nawisłe gałęzie zachodniego brzegu i wyciągnąwszy dłoń Balthus
namacał i uchwycił wystający korzeń. Nie powiedziano ani słowa. Wszystkie
instrukcje zostały wydane, nim jeszcze zwiadowcy opuścili fort. Cicho jak wielka
pantera Conan przesadził burtę i zniknął w zaroślach. Równie bezgłośnie podążyło
za nim dziewięciu mężów. Balthusowi, który z wiosłem położonym na kolanach
dzierżył korzeń, zdało się niewiarygodne, aby dziesięciu ludzi równie
bezszelestnie rozwiało się w splątanej gęstwie.
Przysposobił się do oczekiwania. Ani jedno słowo nie padło między nim a
tropicielem, z którym go pozostawiono. Gdzieś, jaką milę ku północnemu
zachodowi, otoczone gęstą puszczą, wznosiło się sioło Zogara Saga. Balthus
rozumiał swe rozkazy: miał wraz z towarzyszem czekać na powrót oddziałku
napastników. Jeśli Conan i jego ludzie nie powrócą o pierwszych promieniach
świtu, mieli popędzić w górę rzeki do fortu i zameldować, że puszcza znów
zebrała wśród najeźdźczego ludu swe odwieczne żniwo. Cisza była przygnębiająca.
Ani jeden dźwięk nie dobiegał z czarnego lasu, niewidocznego spoza hebanowej
masy nawisłych zarośli. Balthus nie słyszał już bębnów. Milczały od wielu
godzin. Wciąż wytężał oczy, nieświadomie sta- rając się ujrzeć coś w głębokim
mroku... Dokuczały mu mokre nocne wyziewy rzeki i wilgotnego lasu. Gdzieś w
pobliżu rozległ się dźwięk, jakby rozpryskując wodę rzuciła się wielka ryba.
Balthus pomyślał, że musiała wyskoczyć tuż obok łodzi, ocierając się o jej
burtę, bo lekkie drżenie przebiegło od dziobu po rufę, która z wolna jęła się
odsuwać od brzegu. Mąż z tyłu puścił snadź występ, którego się trzymał. Balthus
odwrócił głowę, by syknąć ostrzeżenie i ledwie dostrzegł postać towarzysza,
plamę gęstszej czerni w zupełnych ciemnościach.
Człek ów nie odpowiedział. Zastanawiając się, czy też nie zasnął, Balthus
wyciągnął rękę i uchwycił go za ramię. Ku swemu zaskoczeniu dostrzegł, że pod
dotknięciem ciało towarzysza pochyla się i bezwładnie opada na dno łodzi. Z
sercem podchodzącym do gardła Balthus wykręcił się i począł macać.
Jego drżące palce zsunęły się na gardło tropiciela... i tylko konwulsyjne
zaciśnięcie szczęk młodzieńca powstrzymało krzyk, który począł wyrywać się z
ust. Palce dotknęły ziejącej, mokrej rany - szyję towarzysza przecięto od ucha
do ucha.
W owej chwili grozy i paniki Balthus zerknął w górę - wtedy muskularne ramię
wystrzeliło z ciemności i dławiąc wrzask okrutnie ścisnęło jego szyję. Łódź
rozkołysała się dziko. W dłoni Balthusa błysnął nóż, choć on sam nie wiedział,
kiedy wyrwał go z cholewy. Począł dźgać, wściekle i na oślep. Poczuł, że ostrze
tonie głęboko i szatański ryk zadźwięczał mu w uszach, ryk, na który zaraz
nastąpiła okropna odpowiedź. Zdało się, że ożyła ciemność wokół niego. Ze wszech
stron wzniosło się zwierzęce wycie i ułapiły go inne ramiona. Pod masą
spadających ciał łódź rozkołysała się na boki, ale nim pogrążyła się wraz z
Balthusem, coś trzasnęło młodzieńca w głowę i przez mgnienie noc rozjarzyła się
oślepiającym wybuchem ognia, a potem nastąpiła ciemność, której nie rozświetlały
nawet gwiazdy.
4. BESTIE ZOGARA SAGA
Ognie raz jeszcze oślepiły Balthusa, gdy z wolna jęły powracać doń zmysły.
Mrugał i potrząsał głową. Blask ranił mu oczy. Wokół niego podnosiła się
bezładna mieszanina dźwięków, które stopniowo, w miarę jak zmysły odzyskiwały
ostrość, stawały się coraz wyraźniejsze. Uniósł głowę i tępo rozejrzał się
dokoła. Rysując się na tle purpurowych jęzorów ognia, otaczały go czarne
sylwetki.
Gwałtownie wróciła pamięć i rozeznanie. Tkwił pionowo przywiązany do pala w
środku otwartej przestrzeni, otoczony przez dzikie i przerażające postaci. Za
ich kręgiem płonęły ogniska, podtrzymywane przez nagie, ciemnoskóre niewiasty.
Dalej dojrzał chaty z gliny i plecionki, kryte gałęźmi. Za chatami była palisada
z obszerną furtą. Ale ujrzał te rzeczy tylko kątem oka. Nawet na tajemnicze
smagłe niewiasty z ich osobliwymi fryzurami popatrzył nieobecnym wzrokiem
|
WÄ
tki
|