ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
widzę? Stoły uginające się od jedzenia i picia
jak wypełniony po brzegi wielki żaglowiec. Wszyscy stoją: rodzice,
krewni, kobiety i mężczyźni, a przed nimi Niusza, umalowana, wystro-
jona, z piersią wypiętą jak rzeźba na dziobie okrętu. W czerwonej
chusteczce na głowie promieniała pięknością i młodością. Na piersiach
miała wyhaftowany sierp i młot. Czy to dla ciebie ten 'kąsek, ty
szczęściarzu? mruczałem do siebie. - Czy to ty, Zorba, będziesz dziś
w nocy trzymał w ramionach to ciało? Boże, wybacz twojemu ojcu
i matce, którzy wydali cię na świat!"
Rzuciliśmy się żarłocznie jak jeden mąż do jedzenia. Żarliśmy jak
świnie i piliśmy jak smoki. A pop? zapytałem ojca Niuszy, który
siedział koło mnie i sapał z przejedzenia. Gdzie jest pop, który ma nam
pobłogosławić?" Nie ma popa - odparł strzykając śliną. - Nie ma popa.
Religia to opium dla ludu!"
Powiedziawszy to podniósł się, wypinając pierś, rozluźnił czerwony
pas i ręką nakazał ciszę. Patrząc mi w oczy, wzniósł kielich napełniony
po brzegi. A potem mówił, mówił... Wygłosił do mnie mowę. Co powie-
dział? Bóg raczy wiedzieć. Miałem dość stania, byłem trochę wstawiony.
Usiadłem i przycisnąłem swoje kolano do kolana Niuszy, która siedziała
po prawej stronie.
Stary spocił się, ale nie przerywał. Wtedy rzuciliśmy się wszyscy ku
niemu, ściskając go w ramionach, aby go zmusić do milczenia. Zamilkł.
Niusza skinęła na mnie. Teraz ty musisz przemówić".
Podniosłem się więc i wygłosiłem mowę - pół po rosyjsku, pół po
grecku. Co powiedziałem? Niech mnie powieszą, jeśli wiem. Pamiętam
tylko, że pod koniec zaintonowałem tę zbójecką piosenkę. Ryczałem bez
sensu, bez rymu:
Wyszli zbójcy w góry
Kraść konie!
Koni rie znaleźli,
. więc porwali Niuszę! "
77
Widzisz, szefie, przystosowałem nawet tekst do sytuacji:
/ Idą, idą, idą!
Hej, idą, mamo, idą!
Och, moja Niuszo!
Och, moja Niuszo!
Hej!
Bełkocąc rzuciłem się do Niuszy i zacząłem ją całować...
- I co dalej? - spytałem znowu, widząc, że Zorba zamilkł.
- Ty znowu swoje co dalej" - westchnął Zorba zdenerwowany. -
Żyłem z nią sześć miesięcy. Przysięgam ci, że od tego czasu już niczego
się nie boję. Mówię ci niczego! Poza jednym: żeby Bóg albo diabeł nie
zatarli w"mojej pamięci tych sześciu miesięcy. Rozumiesz? Powiedz, że
zrozumiałeś...
Zorba przymknął oczy. Wydawał, się bardzo wzruszony. Pierws'zy raz
widziałem go tak poruszonego dalekim wspomnieniem.
- Tak bardzo kochałeś Niuszę? spytałem po chwili.
Zorba otworzył oczy.
- Jesteś młody, szefie. Jesteś jeszcze młody, nie możesz tego zrozu-
mieć. Kiedy posiwiejesz jak ja, pogadamy o tym, o tej odwiecznej
sprawie.
- Jakiej odwiecznej sprawie?
- O kobiecie, oczywiście! Ile razy mam ci to powtarzać? Kobieta jest
odwieczną sprawą. Ty jesteś teraz jak koguty, które wskakują na kury,
raz dwa robią swoje, a potem nadymają się, wskakują na kupę gnoju
i pieją. Nie obchodzą ich kury, lecz własne grzebienie. Cóż ty możesz
wiedzieć o miłości? Nic a nic!
Splunął z pogardą i odwrócił się, nie chcąc na mnie patrzeć.
- Ale co z Niuszą? - zapytałem znowu.
Zorba odpowiedział zapatrzony w morską dal:
- Pewnego wieczoru wróciłem do domu i nie zastałem jej. Uciekła
z przystojnym żołnierzem, który przybył do wioski. To był koniec. Serce
mi się rozdarło, ale szybko się zrosło. Widziałeś pewnie żagle pełne
czerwonych, żółtych i czarnych łat, zszyte grubymi nićmi, żagle, których
nie rozerwie nawet najsilniejszy sztorm. Takie jest moje serce. Pełne
dziur i pełne łat. Niczego już się nie lęka.
- Nie miałeś żalu do Niuszy?
- Dlaczego miałbym mieć do niej żal? Mów, co chcesz, szefie, ale
78 '
kobieta to zupełnie co innego, zupełnie co innego! Nie jest człowiekiem.
Dlaczego więc miałbym mieć do niej żal? Kobieta jest czymś niepojętym.
Żadne prawa ani religia nie mają do niej zastosowania. Są zbyt surowe
i bezwzględne. Gdybym ja wymyślał prawa, dałbym osobne dla męż-
czyzn, osobne dla kobiet. Dziesięć, sto, tysiąc ustaw dla mężczyzn -
mężczyzna jest mężczyzną, wszystko wytrzyma ale ani jednej dla
kobiet. Ile razy mam ci powtarzać, szefie, że kobieta to słabe stworzenie?
Zdrowie Niuszy, zdrowie kobiety! Niech Bóg da nam, mężczyznom,
więcej rozumu.
Wypił, podniósł rękę i opuścił ją nagle, jakby coś rąbał.
Niech nam da więcej rozumu albo niech zrobi z nami to, co wuj
Anagnostis z wieprzami. Inaczej, wierz mi koniec!
Następnego dnia mżył deszcz. Niebo, zda się, z nieopisaną czułością
łączyło się z ziemią, przywodząc mi na myśl hinduską płaskorzeźbę na
ciemnoszarym kamieniu, gdzie mężczyzna, oplótłszy ramionami kobie-
tę, zespalał się z nią tak miękko i serdecznie, iż czas, zatarłszy kontury
ciał, upodobnił ich do dwóch złączonych miłośnie owadów ze zwilgot-
niałymi od deszczu skrzydłami.
Siedziałem w baraku, patrząc na mroczniejącą ziemię i lśniące,
szarozielone morze. Od krańca do krańca plaży nie było widać żywej
duszy: ani ptaka, ani żagla na morzu. Tylko zapach ziemi napływał przez
okno.
Wstałem, jak żebrak wyciągnąłem rękę. I natychmiast zebrało mi się
na płacz. Jakiś smutek, głębszy i mroczniejszy niż mój własny, wionął od
wilgotnej ziemi. Ogarnęło mnie przerażenie osaczonego zwierzęcia,
które pasło się beztrosko i nagle poczuło, że wpadło w pułapkę, z której
nie ma wyjścia.
Ze wstydem opanowałem chęć krzyku, który by przyniósł mi ulgę.
Chmury opuszczały się niżej i niżej. Wyjrzałem przez okno. Serce moje
uderzało wolno.
Ponure, duszne godziny mżawki są utkane z cierpienia. W takich
79
chwilach przychodzą na myśl gorzkie, wspomnienia ukryte głęboko
w duszy - rozłąka z przyjaciółmi, zgasłe uśmiechy kobiet, nie spełnione
nadzieje jak motyle, którym wyrwano skrzydła, czyniąc z nich toczące
moje serce robaki.
Stopniowo spoza mżawki przesłaniającej mokrą ziemię wyłonił się
obraz przyjaciela przebywającego na Kaukazie. Aby wyrwaćsię z sideł
deszczu, ująłem pióro i pochyliłem się nad papierem. Rozmowa, którą
zacząłem na odległość, była jak świeży oddech.
,,Drogi przyjacielu! Piszę do Ciebie z bezludnego wybrzeża Krety,
gdzie postanowiłem zatrzymać się .na kilka miesięcy i zabawić się
w człowieka interesu. Jeśli ta gra się uda, powiem, że nie była to zabawa,
tylko ważna decyzja, która przeobraziła całe moje życie.
Pamiętasz, odjeżdżając, nazwałeś mnie gryzipiórkiem. To mnie tak
trapiło, że postanowiłem na jakiś czas może na zawsze porzucić
papiery i wziąć się do czynu. Wydzierżawiłem niewielkie wzgórze,
kryjące węgiel, nająłem robotników, zakupiłem kilofy, łopaty, lampy
acetylenowe, kosze, taczki, przebiłem tunele i wdzieram się do wnętrza.
Tak
|
WÄ
tki
|