Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Pana Tadeusza opanowała gor±czka rozmówienia się z Wassenfeldena, przekazania
208
208
mu ostatnich poleceń, ostatnich słów pożegnania. Nie mog±c dłużej zapanować nad
zniecierpliwieniem, zwrócił się do służbowego oficera z pro¶b±, aby zawiadomił pułkownika
von Wassenfelda, że on, Zabielski, chce się z nim widzieć.
– Rad bym panu pomóc, ale toć ledwie dnieje!... Nie mam prawa nachodzić pułkownika
ani słać do niego!... Gotów by się urazić!...
– Panie, wszak,.. w moim położeniu wolno mi ż±dać...
– Owszem, lecz musisz bodaj dnia doczekać... Chociaż ręczyć ci mogę, że go zobaczysz
wkrótce... Pułkownik, jako przewodnicz±cy s±du, musi być obecnym!...
Pana Tadeusza dreszcz przeszedł.
– Powiem przy raporcie!... Teraz nie mam okazji!...
– Lecz pamiętaj pan, że przecież wyrok!... Może go odłożono?!...
– Nie s±dzę – kompania stoi gotowa pod broni±!...
– Więc może dopu¶cicie do mnie księdza?!
Oficer skin±ł przyzwalaj±co głow±. Po długiej chwili – miast księdza – w izbie zjawił się
Waasenfeld. Zabielski powitał go jak zbawcę.
– Na Boga! My¶lałem, że¶ pan zapomniał o mnie, że chcesz usun±ć się, uchylić od
ostatniej może posługi!...
Wassenfeld potarł sfałdowane czoło i zapytał niecierpliwie:
– Jestem, więc czegóż ż±dasz?!...
Pan Tadeusz uraził się.
– Niczego!... Miałe¶ mi wiadomo¶ci przynie¶ć z domu... ale..
– Cóż, tam... wszystko dobrze!...
– Janka?...
Pułkownik zawahał się.
– Nic!... Uczyniłem, jak chciałe¶... nie wie...
– Dzięki ci stokrotne!... Niech nie wie o niczym... dopiero potem... kiedy mnie będziecie
grzebać mieli... chciałbym, by i z jej ręki padła grudka ziemi... To wszystko!
– Bo widzisz pan, nie wiadomo... dzi¶ nie... dopiero jutro!...
Zabielski pobladł.
– Dopiero jutro!... Jeszcze dzień cały i noc oczekiwania?!... Czy odebrali¶cie nakaz, aby mi
przed ¶mierci± zadawać męczarnie?!
– Ależ... tak się złożyło!... Bronowacky nawet nie chciał... lecz dałem słowo – ledwie
członkowie s±du... To jest... wła¶ciwie, Herr von Zabielski, taki u nas porz±dek... nie można
było...
209
209
Wassenfelda korciło, aby powiedzieć szczerze o słowie danym Jance i o jej zniknięciu –
lecz w porę przyszło mu na my¶l, że powiększy tylko udręczenie Zabielskiego, Więc jakże,
żona nie napraszała się mnie widzieć?...
– Oczywi¶cie – wytłumaczyłem się zakazem!...
– A gdyby... przecież można nie mówić, że to na pożegnanie... Gdyby¶ j±, pułkowniku,
przywiódł...
Wassenfeld postrzegł nowe niebezpieczeństwo.
– Ani my¶li!... Pamiętaj pan – jeżeliby¶ osłabł, jeżeli przy rozstaniu zabrakłoby ci mocy,
panowania, na jakie by¶ cierpienia j± wystawił...
– Masz słuszno¶ć, pułkowniku!... Tak lepiej będzie!... Tylko ta noc znów... to
oczekiwanie!...
– Uczynię, co tylko będzie w mojej mocy!... Daruj mi, że dałem ci tak długo czekać na
siebie – ale służba mnie zniewoliła... Czasem tak się złoży!... Nie mogłem ci nawet dać
znać!...
Zabielski uspokoił się nieco. Wassenfeld pożegnał go wkrótce, przyrzekaj±c odwiedzić po
południu.
Reszta dnia zeszła panu Tadeuszowi dosyć szybko. Pułkownik po kilka razy zagl±dał doń,
próbował rozerwać rozmow±, pamiętał, aby na jadle i napoju nie zbywało więĽniowi. Nad
wieczorem dopiero rozdrażnienie skazańca się wzmogło. Wassenfeld, mimo wszelkich
wysiłków, tracił grunt pod nogami – sam ledwie hamował wyczerpanie. Na szczę¶cie w izbie
zjawił się kapelan pułkowy. Zabielski powitał go ponurym spojrzeniem. Kapelan, Słowak z
pochodzenia, nie dał się zniechęcić i dał znak pułkownikowi, aby się oddalił.
Wassenfeld wyszedł z izby, zajrzał na burmistrzówkę, a nie mog±c się dopytać o Jankę ani
u łzami zalanej Marysi, ani u piorunuj±cego na bezprawie austriackie imć pana Bonawentury
– powrócił, aby skoro tylko kapelan wyjdzie, po¶pieszyć do pana Tadeusza.
Von Wassenfeld ze strachem my¶lał o tym, czym zdoła zaj±ć Zabielskiego. Wyrzucał
sobie samemu słabo¶ć, która sprawiła, że uległ niedorzecznemu ż±daniu Janki, a nie tylko
pana Tadeusza naraził na daremn± zwłokę, ale i jej szalony jaki¶ zamysł podniecił. Pułkownik
uspokoić się nie mógł
|
WÄ…tki
|