Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- Co to jest, do diab³a?
Amanda potrz±sa drewienkiem. Na pod³ogê wypadaj± nastêpne wizytówki.
Biuro nieruchomo¶ci, spó³ka, George Turgov, prezes.
Materia³y pod³ogowe, Milton Turlington, przedstawiciel handlowy.
Materia³y wodoodporne, spó³ka, Rodney Tureck, wicedyrektor.
- Co tu siê dzieje?
Amanda spogl±da to na jedn±, to na drug± wizytówkê. Co to za firmy? Kim, do diab³a, s± ci mê¿czy¼ni? Turofsky, Turgov, Turlington, Tureck?
- Turk - mówi na g³os, nagle doznaj±c ol¶nienia. - Turk -powtarza, tym razem niemal wypluwaj±c z ust to nazwisko. -Cholera jasna, wiem, ¿e to ty. Wiem, ¿e jeste¶ mê¿czyzn±, z którym zwi±za³ siê prawdziwy John Mallins tu¿ przed swoim znikniêciem. Co ty tu robisz?
Sprawdza, czy nie ma jeszcze czego¶ w maleñkiej szparce w pod³odze sceny. Otwór jest zbyt w±ski i ciemny, ¿eby mo¿na by³o co¶ zobaczyæ. Nawet bardzo mocne potrz±sanie kawa³kiem drewna nie daje ¿adnego rezultatu.
- Co tam, do diab³a! - wybucha i uderza desk± o bok biurka.
246
Scena rozpada siê na dwie czê¶ci. Z resztek teatrzyku kukie³kowego wystaje ro¿ek b³yszcz±cego papieru. Amanda ostro¿nie wysuwa kartkê, nie chc±c jej rozerwaæ, a potem obraca na drug± stronê.
- O mój Bo¿e! Co to? - sapie, siadaj±c na dywanie pokrytym drzazgami.
Trzyma w rêku zdjêcie.
Chocia¿ jest wyblak³e, zniszczone i pomiête, Amanda od razu poznaje twarze. Na fotografii widaæ mê¿czyznê z dziewczynk± na kolanach. Oboje s± u¶miechniêci i szczê¶liwi, prawdopodobnie ¶miej± siê z jakiego¶ kawa³u. Mê¿czyzna to cz³owiek, którego zastrzeli³a matka Amandy. Na kolanach trzyma swoj± córeczkê Hope.
Po co matka przechowywa³a to zdjêcie? Sk±d je wziê³a? Dlaczego w ogóle je mia³a? Jak d³ugo je ukrywa³a?
S±dz±c po stanie fotografii, zosta³a ona zrobiona przynajmniej trzy, cztery lata temu. Hope wygl±da na niej na dziewiêæ, dziesiêæ lat, chocia¿ w zasadzie ma tak± sam± twarz jak kilka dni temu, gdy Amanda widzia³a j± w hotelu; te same ciemne w³osy i to samo przenikliwe spojrzenie. Ojciec jest szczuplejszy i przystojniejszy ni¿ na zdjêciu w gazetach, chocia¿ cienka rysa na papierze przebiega przez jego policzek jak blizna.
- Turk? - pyta Amanda u¶miechniêt± twarz. - To ty, prawda? Odnosi wra¿enie, ¿e mê¿czyzna na zdjêciu u¶miecha siê jeszcze promienniej, jakby z niej szydzi³.
Zastanawia siê, jaka tajemnica kryje siê za t± fotografi±.
- Dowiem siê - obiecuje Turkowi.
Uwa¿nie ogl±da zdjêcie, szukaj±c jakich¶ wskazówek, ale niczego nie znajduje. Widzi ojca i córkê, którzy siedz± pod du¿ym drzewem chyba na jakim¶ podwórku. Maj± na sobie letnie ubrania, ale oprócz tego nic nie mo¿na powiedzieæ. W tle nie ma charakterystycznych budynków, u ich stóp nie rosn± ¿adne rzadkie kwiaty, w g³êbi widaæ tylko b³êkitne niebo.
- Dowiem siê, czy nazywasz siê George Turgov, Rodney Tureck, Milton Turlington, Walter Turofsky, czy jeszcze jako¶ inaczej. Odkryjê, co zrobi³e¶ z Johnem Mallinsem. Mam rów-
247
nie¿ zamiar sprawdziæ, sk±d moja matka wziê³a twoje zdjêcie -mówi Amanda, zaskoczona i zdumiona w³asn± determinacj±. -Nawet gdyby to mnie mia³o zabiæ.
24
Nieca³e piêæ minut pó¼niej Amanda w fioletowym swetrze i czarnych spodniach zbiega ze schodów z torebk± przerzucon± przez ramiê i telefonem komórkowym przy uchu.
- Odezwij siê, do jasnej cholery - mamrocze pod nosem, docieraj±c do przedpokoju i wci±gaj±c botki. - No, Benie. Nie mogê czekaæ przez ca³± noc.
Kto¶ odbiera telefon po czwartym sygnale.
- Halo, s³ucham? - odzywa siê zaspany g³os.
Amanda zdaje sobie sprawê, ¿e to kobieta, ale ¶wie¿y dop³yw adrenaliny zag³usza poczucie zawodu.
- Cze¶æ, Jennifer. Przepraszam, ¿e dzwoniê tak pó¼no. Chcia³abym rozmawiaæ z Benem.
—- - Kto mówi?
- Amanda - odpowiada, nie kryj±c z³o¶ci.
Co siê z t± kobiet±, do diab³a, dzieje? Kto inny mo¿e dzwoniæ do Bena o tak pó¼nej porze?
- Kto?
- Jennifer, daj mi, do diab³a, Bena. Mam do niego bardzo piln± sprawê.
- Dzwoni pani do Bena i Jennifer? Chyba pani ¿artuje - mówi kobieta, po czym w s³uchawce Amandy zapada ¶miertelna cisza.
- Do Bena i Jennifer... Niech to cholera! - krzyczy Amanda. Przed jej oczami przemyka s³awetna para taneczna z Hollywood.
- ¦wietnie, po prostu ¶wietnie.
Machniêciem rêki odsuwa od siebie przykry obraz i ponownie naciska przyciski, tym razem o wiele staranniej
|
WÄ…tki
|