ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Mała grupka Indian zasiadła w kucki przed kwaterą Brennana i wymieniała głośno uwagi. W końcu jeden z nich, starszy mężczyzna, dał krok do przodu, poklepał się w ramię i wskazał na tatuaż.
- To gołąb. Ptak - powiedział Brennan i pomachał rękoma, naśladując lot ptaka. Gapie wybuchnęli śmiechem. Po chwili zobaczył Kelly, która stała przy wejściu, obserwując go z krzywym uśmieszkiem. - Czy możesz mi pomóc? - poprosił.
- I popsuć świetną zabawę? - odparła.
Tuxuana, który przyglądał mu się ze swego hamaka, poczekał, aż gapie rozejdą się, i sam podszedł do Brennana. Jego też zaintrygował tatuaż. Chciał wiedzieć, dlaczego Brennan kazał sobie wytatuować gołębia, a nie na przykład jaguara, który odstraszałby jego przeciwników.
- Opowiedz mu o wężu - Brennan zwrócił się do Kelly. - Może zna tego Indianina. Chciałbym mu podziękować za uratowanie życia.
Kelly zaczęła opowiadać wodzowi, co się stało.
- Nie zapomnij o szramie, którą miał na ręce - przerwał jej Brennan, przesuwając palcem po dłoni w miejscu, gdzie zauważył bliznę u swego wybawcy. Tuxuana wytrzeszczył oczy i po chwili z jego ust popłynął potok słów. Kelly uważnie go słuchała. - O co mu chodziło? - zapytał Brennan, kiedy wódz umilkł.
- Na pewno ci się to nie spodoba - odparła. - On zna człowieka, którego widziałeś wczoraj przy sadzawce. Nie będziesz mógł mu jednak podziękować za ocalenie życia. Ten Indianin nie żyje.
- Jak to? - zapytał przerażony Brennan.
- Wąż ugryzł go koło tego stawu. Ale zdarzyło się to przed czterema laty.
- Przed czterema laty? - powtórzył z niedowierzaniem. - Chcesz powiedzieć, że wczoraj uratował mi życie jego duch?
- Uprzedzałam, że ci się to nie spodoba.
- Daj spokój, Kelly. Mam otwarty umysł, ale nigdy nie uwierzę w banialuki o duchu zmarłego Indianina, który pilnuje sadzawki.
- Powtarzam ci po prostu to, co usłyszałam od wodza. Nie proszę, żebyś w to wierzył.
- I bardzo dobrze, bo ani mi to w głowie - odparł stanowczo. To był facet z krwi i kości, tak jak ty i ja. Wiem, bo stałem od niego w takiej samej odległości jak teraz od ciebie. W porządku, może nie jest stąd. Może pochodzi z którejś z sąsiednich wiosek. Może wracał do domu albo szedł do innego shabono na jakąś uroczystość. Nie wiem. Powiedziałaś, że takie rzeczy często się tutaj zdarzają.
- Ray, nie musisz mi powtarzać, że miałeś do czynienia z żywym człowiekiem. Ale może to nie mnie starasz się przekonać. Może chcesz przekonać samego siebie.
- Wiem, co widziałem, Kelly - rzucił ostro. - I to nie był żaden cholerny duch.
- Wierzę ci. Dajmy temu spokój, dobrze?
Brennan przeczesał palcami włosy i wziął głęboki oddech.
- Przepraszam. Chyba się trochę zagalopowałem. Walcząc z kacem o tak wczesnej porze, nie jestem chyba w najlepszej formie.
- Nigdy bym tego nie zgadła - powiedziała z wesołym uśmiechem. - Może położysz się na kilka godzin? Na razie nie mamy dużo do roboty.
- Nie zasnę tutaj - stwierdził, wskazując kciukiem hamak. - Za dużo tu hałasu.
- Miałam na myśli Koniczynkę. Możesz się położyć na mojej koi. Nikt nie będzie ci tam przeszkadzał. Obudzę cię przed popołudniową ceremonią.
- To brzmi zachęcająco - odparł. - A ty co zamierzasz robić?
- Mam do załatwienia kilka spraw. Przede wszystkim muszę pogadać z wodzem o jego wczorajszym spotkaniu z Cesarem. Chcę wiedzieć, co sprzedaje i za jaką cenę. W ten sposób mogę obniżyć własne ceny i wygryźć go z tego terenu.
- Nie myślałaś kiedyś, żeby przenieść się na Wali Street? - zapytał.
- Na Wali Street za bardzo bym się pewnie nudziła - odpowiedziała, po czym wskazała dwa wiszące na skraju hamaka podkoszulki. - Na Koniczynce jest sznur do bielizny. Wisi za sterówką. Przy tej pogodzie pranie wyschnie za parę godzin. Do zobaczenia - pożegnała go, ruszając w stronę kwatery wodza.
- Kelly? - zawołał za nią. Obejrzała się przez ramię. - Dziękuję za wszystko. Bez ciebie zupełnie bym tu sobie nie poradził. Doceniam to.
- Mam nadzieję - odparła z uśmiechem i odeszła.
- Ray?
Brennan strącił dłoń Kelly potrząsającą jego ramieniem.
- Czas wstawać, Ray.
Przekręcił się powoli na plecy i przyjrzał się jej, mrużąc oczy.
- Która jest godzina?
- Pierwsza.
- Jezu, spałem dobre pięć godzin - jęknął, pocierając powieki.
- A teraz musisz wstawać - stwierdziła, rzucając mu na twarz jeden z suchych podkoszulków. - Czekam na ciebie na pokładzie. I nie zasypiaj z powrotem.
- Nie miałem wcale takiego zamiaru - mruknął, ale kiedy ściągnął T-shirt z twarzy, Kelly nie było już w kajucie.
Zsunął nogi z łóżka i wstając zauważył stojące przy nocnej szafce miednicę i dzbanek z wodą. Opryskał twarz i sięgnął po ręcznik zawieszony na oparciu bujanego fotela, a potem włożył podkoszulek i buty, nałożył ciemne okulary i wyszedł na pokład. Kelly stała na dziobie, opierając lekko rękę o reling i wpatrując się w rzekę. Słysząc jego kroki, obejrzała się.
- Widzę, że wróciłeś do świata żywych.
- Tak jakby - odparł, śledząc oczyma wstęgę dymu, która wznosiła się nad shabono na czystym błękitnym niebie. - Kiedy zaczną się uroczystości?
- Mniej więcej za godzinę - powiedziała, pociągając machinalnie za bransoletkę.
- Coś cię niepokoi.
- Skąd wiesz...? - zaczęła i urwała, uświadomiwszy sobie, po czym to poznał. - Chodzi o Maowę. Przyszedł dzisiaj do wodza z prośbą o zgodę na pojedynek. Tuxuana wezwał mnie do siebie i oznajmił, że zgodził się. Nie miał wyboru. Ponieważ przyjąłeś wyzwanie, nie może stawać po żadnej ze stron. Jako wódz musi pozostać bezstronny. Prosił, by ci to powiedzieć.
- Pozwolił na walkę maczugami? - zapytał Brennan, obawiając się najgorszego.
- Maowa chciał stoczyć walkę na maczugi, ale tuxuana nie pozwolił. To spowodowało dużo złej krwi wśród stronników Maowy, którzy uznali, że został w ten sposób ponownie upokorzony, ale decyzja wodza nie podlega dyskusji. Maowa musiał przełknąć zniewagę i zwrócić się do wodza ponownie, tym razem o zgodę na wyzwanie cię na walkę na pięści, Tuxuana zgodził się.
- Tak jak przewidywaliśmy - stwierdził Brennan.
- Tyle że nie wiedziałam, iż Maowa nigdy nie został pokonany w walce na pięści. I mam wrażenie, że brał udział w bardzo wielu pojedynkach. Indianie uważają, że wynik jest już przesądzony. Od ciebie zależy, czy pokażesz im, że się pomylili.
- Łatwiej powiedzieć, niż zrobić - mruknął Brennan. - Kiedy odbędzie się walka?
- Za pół godziny. Obudziłabym cię wcześniej, ale wódz powiedział mi o wszystkim dopiero przed chwilą
|
WÄ
tki
|