ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Były dobrze wycelowane. Cztery groty dosięgnęły celu. Napotkały czary ochronne, ale przynajmniej sponiewierały go trochę. Jakiś powolny był ten Władca Cienia. Utrzymanie się przy życiu zdawało się stanowić granicę jego możliwości.
Druga salwa uderzyła weń na chwilę przedtem, zanim słonie wbiły się w szeregi jego ludzi. Tym razem balisty ustawiono jeszcze bardziej uważnie.
Dałem sygnał i cztery tysiące moich czołowych ludzi oraz kawaleria z wyciem ruszyły naprzód.
Pozostali żołnierze uformowali normalny front i też ruszyli naprzód.
Rzeź była zupełnie niewiarygodna.
Spychaliśmy ich coraz bardziej w tył, i trwało to właściwie bez końca, ale było ich tak wielu, że nie udało nam się naprawdę złamać ich szeregów oraz ducha. Kiedy uciekali, większość podążyła do obozu. Żaden nie wrócił do Stormgardu. Miasto zamknęło przed nimi bramy. Swego niesamowitego Władcę Cienia zabrali ze sobą. Nie przejmowałem się nim więcej. Był bezużyteczny niczym wymiona dzikiej świni.
Oczywiście, jeden z grotów drugiej salwy balist przedostał się przez jego osłonę. Przypuszczam, że zbił go trochę z pantałyku.
Jego nieskuteczność zaś musiała być rezultatem działań Zmiennego.
Zostawili za sobą jakieś pięć tysięcy poległych i rannych. Wojownicza strona mej natury była rozczarowana. Żałowałem, że nie udało mi się dokonać większych zniszczeń. Jednakże nie miałem zamiaru szturmować obozu, aby to osiągnąć. Wycofałem żołnierzy z pola, wysłałem ludzi by oszacowali nasze straty, rozmieściłem kawalerię, by odeprzeć każdy atak z miasta lub obozu, potem zająłem się najważniejszymi sprawami.
Rozlokowałem moje prawe skrzydło kilka jardów od drogi, którą przyszliśmy do Stormgardu, dokładnie na strzał z łuku od barbakanu przy bramie, którą wchodziła do miasta. Moje szeregi stały pod kątem prostym do drogi. Pozwoliłem ludziom odpocząć.
Budowniczowie grobli zabrali się do roboty, wykorzystując nabyte wcześniej umiejętności. Po przeciwległej stronie drogi zaczęli kopać rów. Zaczynał się w odległości lotu strzały od murów i zmierzał w stronę podstawy wzgórz. Będzie głęboki, dostatecznie szeroki, a nadto osłoni moją flankę.
Robotnicy nosili ziemię na drogę, zaczęli budować rampę. Pozostali zaczęli wznosić mantyle, które osłonią budowniczych rampy, gdy ci zbliżą się do murów.
Tak wielu ludzi potrafi przenieść mnóstwo ziemi. Ol zrozumieli, że w ciągu kilku dni doprowadzimy rampę dokładnie na szczyt murów. Nie byli tym szczególnie uradowani. Ale mieli środków, by nas zatrzymać.
Ludzie uwijali się niczym mrówki. Wcześniejsi więźniowie mieli rachunki do wyrównania i zabrali się do dzieła, jakby jeszcze przed zachodem słońca chcieli nasycić się krwią. Wczesnym popołudniem koniec rowu od strony miasta po głębili i doprowadzili pod same mury, nie ukrywając wcale że będą zakładać miny i zamierzają dostać się do środka jednocześnie dołem i od góry. Rozpoczęli również rycie kolejnego okopu, tym razem po mojej lewej stronie.
W ciągu trzech dni moja armia będzie osłonięta przez parę głębokich okopów, które zabezpieczą mój atak po rampie i przez; mury. Nikt nie będzie w stanie nas zatrzymać.
Zamknięci w środku musieli coś zrobić.
Ja z kolei chciałem zrobić coś im, zanim wymyślą, w jaki sposób mogą zrobić coś mnie.
Późne popołudnie. Niebo zaczęło się zasnuwać chmurami. Błyskawica zamigotała za wzgórzami na południu. Nie był to dobry znak. Burza bardziej da się we znaki moim ludziom niż tamtym.
Nawet w takich warunkach, pośród zimnego wiatru niosącego krople deszczu, budowniczowie przerwali tylko po to, by zjeść spartańską kolację, a potem rozstawili latarnie i rozpalili ognie by móc kontynuować prace po zmroku. Rozlokowałem warty aby nie przydarzyła im się żadna przykra niespodzianka i Zacząłem wymieniać żołnierzy na pozycjach, żeby zluzowani mogli się pożywić i odpocząć.
Kilka dni. Wszystko co miałem do roboty, to siedzieć M miejscu, wyglądać elegancko i wydawać rozkazy, które wcześniej ułożyłem już sobie w głowie.
I zastanawiać się nad znaczeniem ubiegłej nocy oraz jej wysoce rozczarowującym przebiegiem.
Miała to być noc ze wszystkich nocy jedyna, ale nie spełniła oczekiwań, jakie w niej pokładaliśmy. Była nawet, w pewien sposób - cóż, w końcu zrobiliśmy to - rozczarowaniem.
Nie, żebym chciał odwrócić to, co się stało, albo zamienić ją na jakąś inną. Nigdy
|
WÄ
tki
|