ďťż

Pociągnąłem i okręciłem wokół własnej osi szafkę i rzuciłem się po schodach w dół...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Wykluczyłem możliwość zasadzki, zwalniałem minimalnie na zakrętach i nawet nie sięgnąłem jeszcze po broń. Tym razem mój umysł pracował znakomicie – nikt na mnie nie czekał ani w korytarzu, ani w kilkumiejscowym garażu, którego drzwi właśnie opadały. Zdążyłem jeszcze przeturlać się pod nimi i usłyszeć warkot potężnego motoru. Wybiegłem po krótkiej stromej estakadzie na chodnik i wypadłem na jezdnię, ciemnozielony neymak skręcał w lewo, a jego kierowca był na tyle opanowany, że nie pozwolił sobie na pisk opon. Dobiegłem do bastaada i włączyłem się do ruchu, a po kilku metrach, korzystając z niewielkiej luki w strumieniu samochodów, zawróciłem i ruszyłem z maksymalnym przyspieszeniem za neymakiem. Na dwóch pierwszych skrzyżowaniach sprzyjało mi szczęście, wykorzystałem zielone światła i moc silnika, skorzystałem z niewielkiego ruchu i pognałem do przodu. Kilometr dalej zobaczyłem masywny tył ściganej maszyny i zwolniłem również. W tej samej chwili odezwał się telefon. Przeczekałem tuzin sygnałów i wyłączyłem go. Neymak godnie wpasowany w łańcuch innych wozów poruszał się w kierunku kompleksu wypoczynkowego, pozostałości po olimpiadzie sprzed sześciu lat. Z jednej strony było to dobre – pustawe zawsze uliczki nie narażały na niebezpieczeństwo przypadkowych mieszkańców miasta, z drugiej – prawie nie znałem tego miasteczka, a na jego wyludnionych ciągach komunikacyjnych musiałem zostać bardzo szybko odkryty. Wyciągnąłem na ekran monitora plan kompleksu i wbijałem go sobie do głowy kilka minut, aż do chwili kiedy kierowca w białej koszuli wykorzystał zapalające się czerwone światło i runął do przodu zupełnie bez troski o stan bieżnika. Wyskoczyłem z szeregu i zademonstrowałem wkurzonym kierowcom, jak powinno się w filmowy sposób przelatywać skrzyżowanie na czerwonym. Nie było sensu ukrywać się – neymak płynnie wszedł w zakręt, zniknął mi na chwilę z oczu za długim szeregiem nadmiernie wybujałych krzewów, a gdy zobaczyłem go ponownie, miał już ponad sto pięćdziesiąt metrów przewagi. Uświadomiłem sobie, że nie tylko ja znam warsztaty, gdzie za niewielkie pieniądze można bardzo wyraźnie uskrzydlić samochodzik. Może nawet kierowca neymaka znał lepsze warsztaty. Bastaad pędził na pełnych obrotach pustą aleją centralną, ale blondyn oddalał się wyraźnie. Przypomniałem sobie plan miasteczka, ale nie znalazłem w nim sprzyjających skrótów, gnałem więc, czyhając na błąd ściganego. Wystukałem telefon do Douga i na jego zimne: – Słucham? – wrzasnąłem: – Zablokuj miasteczko olimpijskie od południa. Pcham tam twojego szefa całą parą. Tylko szybko, bo on ma szybką hulajnogę. Wyłączyłem telefon. Neymak wciąż gnał po prostej, niemal na każdym metrze zyskując kilka centymetrów, oddalał się stale. Wyszarpnąłem spod siedzenia elephanta i strzeliłem dwukrotnie, starając się nie trafić w tył ściganego samochodu. Zareagował standardowo – skręcił w pierwszą przecznicę. Zyskałem na ryzykownym zakręcie kilka metrów, przemknęliśmy obok jakiejś rozpoczętej i nie zakończonej budowy i skierowaliśmy się w stronę Placu Jedności. Kiedy kontrolowanym poślizgiem wpadłem na jego drobnokostkową nawierzchnię, neymak właśnie ginął za Pomnikiem. Zahamowałem i – odrzuciwszy elephanta – zacisnąłem w garści biffaxa. Neymak mógł szybko wrócić tą samą drogą lub – po okrążeniu Pomnika – spróbować uciec drugą z łączących się z placem dróg. Obie miałem pod kontrolą. Kierowca neymaka nie spieszył się, być może zrozumiał, że popełnił błąd. Dotknąłem klamki, ale jeszcze nie wysiadłem, przyjrzałem się tylko Pomnikowi. Rok temu spędziłem przy nim dwie godziny bawiąc się z Philem. Tworzyła go ścięta piramida z rur, na szczycie piramidy rozsiadł się skopiowany z Gizy Sfinks, a największą atrakcją tego miejsca były owe rury. Wyglądały jak kilkadziesiąt skłębionych wyciśniętych jednocześnie zawartości tub z pastą do zębów. Niektóre z nich przechodziły na wylot piramidy, inne, wyposażone w system pryzmatów demonstrowały widoki z najprzeróżniejszych kierunków, niektóre były po prostu lustrami, a jeszcze inne pokazywały stojącą tuż obok osobę. Przechodząc przed wylotami rur można było zobaczyć najpierw niebo, potem siebie, potem fragment krajobrazu z drugiej strony sfinksa, potem idącą przed tobą osobę i tak dalej. W tej sytuacji było to miejsce bardzo nieciekawe, stojąc przed wylotem rur nie mogłem być pewien, czy ścigany nie pośle mi kulki prosto przez rurę albo – widząc gdzie jestem – nie wyskoczy zza rogu i – jak wyżej. Mogłem, moim zdaniem, zrobić tylko jedno... Wyskoczyłem bezgłośnie z wozu i nie hałasując wbiegłem możliwie cicho na szczyt Pomnika. Przywarłem plecami do brzucha sfinksa, szybko rozejrzałem się po okolicy. Kierowca neymaka zniknął z pola widzenia. Odczekałem kilka sekund i napiąłem mięśnie chcąc obiec figurę, i wtedy w szybie bastaada zobaczyłem, jak pod beznosym pyskiem sfinksa przemyka się jakaś postać. Rzuciłem się w jej kierunku, wypadłem jak tornado na kierowcę, udało mi się nawet wykopać mu z dłoni rewolwer, ale w zamian, szybko odzyskawszy rezon, blondyn wyprysnął w powietrze mierząc stopami w moją rzepkę kolanową. Zwaliłem się jak kłoda. Padając zdołałem zauważyć, jak blondyn ląduje kilka centymetrów od podstawy sfinksa i zaczyna turlać się, a potem bezładnie opadać coraz” niżej i niżej. Poderwałem się i pognałem za nim, usiłując nie powtórzyć jego błędu, skakałem po ścianach rur różnej średnicy usiłując z jednej strony nie tracić z oczu przewalającego się bezwładnie blondyna, i równowagi – z drugiej
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.