ďťż

Pojechaliśmy główną ulicą osady, potem zakręciliśmy przy cerkwi i znaleźliśmy się w pasażu handlowym...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Dużo małych sklepików. Księżniczka wysiadła przy jednym i pogwizdując weszła do środka. Czułem się jak ostatni kretyn idąc za nią z pistoletem maszynowym przewieszonym przez ramię, ale jakoś nikt nie zwracał na to specjalnej uwagi. W sklepiku wybrała sobie dwie spinki do włosów. Zapłaciła czymś dziwnym. Zapytałem ją o to, gdy wróciliśmy do samochodu. -Ach, nie pokazałam ci? - zdziwiła się po czym wysypała na dłoń kilka monet i podała mi do obejrzenia. Zatkało mnie. Zupełnie. Po jednej stronie ozdobione były podobizną cara Włodzimierza, po drugiej był carski orzeł ale bez herbów Polski i Gruzji na skrzydłach, pod orłem była podana wartość monety: "1 rubel - dwadzieścia pięć koron norweskich". Oraz krótka a treściwa informacja, że po obaleniu komunizmu zostanie wymieniony na srebrną monetę po kursie 1:1. Rubel miał wielkość taką samą jak ruble emitowane w dawnych dobrych carskich czasach i wybity był z uczciwego srebra. Obejrzałem też drobniejsze monety. Stopa mennicza była zachowana. Od denieszki, do pięciu kopiejek bite były z miedzi, wyższe nominały także pięciokopiejówki ze srebra. -Niesamowite - powiedziałem zwracając jej bilon. -Weź na pamiątkę - podała mi rubla. -Zapłacę. -Weź w prezencie. Do kolekcji. Podziękowałem i schowałem monetę do kieszeni. -Wy się tym posługujecie przy wszystkich zakupach? - zaciekawiłem się. -A dlaczego nie? Tak jest ciekawiej. A jeśli ktoś ma ochotę zrobić zakupy na zewnątrz to wymienia sobie w naszym banku. -A gdzie jest pułapka? -Pułapka polega na tym, że wobec faktu posiadania własnej waluty blokujemy odpływ pieniądza na zewnątrz, bo po co wymieniać, jeśli za pieniądz wewnętrzny można kupić to samo i po takiej samej cenie, tyle tylko, że od swoich. Zatrzymaliśmy się przy następnym sklepiku, z przyborami kreślarskimi i artykułami biurowymi. Weszliśmy. Za ladą stał chłopak może w moim wieku, może ciut starszy. Księżniczka kupiła sobie ołówek i dwie pachnące chińskie gumki. Stałem koło drzwi, ale gdy mijała mnie wychodząc odwróciłem się na moment. Uderzył mnie wyraz jego twarzy. Ujmująco grzeczny i spokojny, ale czułem, że planuje moje zabójstwo. Sam nie wiem dlaczego mi to przyszło do głowy. -Dokąd teraz? - zapytałem. -Zawróćmy do cerkwi a potem pojedziemy do ukraińskiej dzielnicy. Ukraińska dzielnica. W miasteczku liczącym może czterdzieści domów. Myślałem w pierwszej chwili, że to żart, dopóki jadąc wedle jej wskazówek nie znalazłem się na uliczce po obydwu stronach której ciągnęły się kozackie chutorki jakby żywcem przeniesione z "Ogniem i mieczem", zatrzymaliśmy się przed jednym z nich i wysiadła. Poszedłem za nią. Weszliśmy na podwórko i zaraz ze stajni, która była z boku, wyszła dziewczyna, uderzająco podobna do Maćka. Mogłaby być jego siostrą. -Poznajcie się - zachęciła księżniczka. Teoretycznie powinna nas sobie przedstawić. -Książę Fiodor Nikitycz Romanow? - zdziwiła się dziewczyna patrząc na mnie. Jeszcze jeden Nikitycz? -Wybaczcie, ale mylicie się - powiedziałem. - Nie jestem aż tak szlachetnie urodzony... Jestem Tomasz Paczenko. -Marie Leamount - przedstawiła się. - Wybaczcie pomyłkę, jesteście bardzo podobnym do Romanowów. Dziewczyny zaczęły sobie rozmawiać, na temat, że warto by było pojechać na małą przejażdżkę brzegiem morza, zastanawiały się tylko, na czyich koniach. Wyszło w końcu, że konie będą Marie, natomiast księżniczka wzięła telefon komórkowy i porozumiała się z wujem w kwestii ochrony. Wreszcie uzgodniła wszystko. Wprowadziliśmy samochód na podwórko chutoru i osiodłaliśmy sobie trzy konie. W tym księżniczka, jako że miała na sobie spódnicę, miała jechać w damskim siodle. Obłęd w kratkę. Pistolet maszynowy poleciła mi zostawić w samochodzie, bo w razie spotkania z miejskimi służbami porządkowymi mogło się to źle skończyć. Za to kazała mi wziąć do kieszeni granat. Nie byłem tym zachwycony, ale czego się nie robi dla przyjaciół. (A zwłaszcza dla przyjaciółek). Wyjechaliśmy za bramę osady, i pojechaliśmy nad morze. Plaża była tu kiepska, ale mimo to było na niej trochę osób. Odprowadzali nas spojrzeniami, gdy przegalopowaliśmy brzegiem morza. Wśród rudych lub jasnowłosych potomków wikingów rozwiane ciemne włosy księżniczki musiały wyglądać dość egzotycznie. Towarzyszył nam samochód terenowy jadący skrajem wzgórz. Nigdy dotąd nie zdarzyło mi się jechać konno brzegiem morza i było to upajające przeżycie. Te rozrywki młodej arystokracji zdecydowanie przypadały mi do gustu. Gdy wjechaliśmy na bardziej dziką część plaży zwolniliśmy. Nie było dokąd się spieszyć i nikt nie mógł ukrywać Kałasznikowa po kocem na którym leżał. Zza wzgórz od czasu do czasu majaczyły fragmenty muru otaczającego osadę. Byliśmy już dość daleko, gdy zza skał wyjechały dwie konne postaci. Samochód napakowany ochroniarzami przyspieszył i wyminął nas, ale zaraz zwolnił i został w tyle. Widocznie nic nam nie groziło. Księżniczka wyjęła z torebki okulary w szylkretowej oprawie i popatrzyła na nich
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.