W ToxicTown...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Znalaz³em siê w najmroczniejszym z mrocznych miejsc, sa- mym sercu dziczy — starej, przedfederalizacyjnej czê¶ci Sieci, gdzie ¿adne linie proste nie by³y proste, finansowe domki z kart chwia³y siê pod naporem fiskalnej grawitacji, a gigantyczne pira- midy planów marketingowych, jak siê okazywa³o, od spodu nie by³y oparte na niczym solidnym. Tylko tu strumienie danych mie- sza³y siê ze sob±jak w durszlaku pe³nym rozgotowanego spaghet- ti, niekompatybilne systemy wyró¿nia³y siê niczym ³ykowate nie- strawne pulpety, a ulice a¿ nazbyt czêsto ocieka³y czerwonym sosem cygañskim. ¯ycie ludzkie nie by³o tu w cenie, w przeci- wieñstwie do dziennego ¶wiat³a, i nigdy nie da³o siê powiedzieæ, czy superautostrada nie zaprowadzi wprost do strefy zniszczenia, nie zmieni siê nagle w w±sk± i krêt±, dziuraw± dro¿ynê po¶ród sta- da wyg³odnia³ych wilków gapi±cych siê przekrwionymi ¶lepiami i oblizuj±cych pyski, pazury, genitalia i wszelkie inne czê¶ci cia³a, które wszystkie psowate lubi± sobie lizaæ, dziêki czemu ³atwo jest rozpoznaæ wilko³aka w miejscu publicznym, dajmy na to w auto- busie. Szczerze mówi±c, nawet lubi³em ToxicTown. Pewnie spêdza³- bym tu wiêcej czasu, gdybym wcze¶niej nie obra³ sobie za cel naro- bienia w Sieci maksymalnie du¿o ha³asu i smrodu, a przecie¿ o wie- le ³atwiej jest to robiæ tam, gdzie ten smród bêdzie wyczuwalny. W ToxicTown nikt by go nie poczu³. Tu siê czu³o dwubito- wych kombinatorów krêc±cych siê na rogach wirtualnych ulic: Info¯ebraków, DataDziwki czy groszowych TeleKaznodziejów. Tu widzi siê przede wszystkim nabazgrane sprayem na ka¿dej g³adkiej powierzchni modne ostatnio has³a w rodzaju: „Zabiæ Ka¿- dego Brutala!" Bo w³a¶nie taki by³ ten mroczny ¶wiat wiecznej PSOWATE Sparky chce podnie¶æ ³apkê! Pomó¿ mu odnale¼æ przyjació³k±. SPARKY Sparky chce siê bawiæ! Pomó¿ mu odnale¼æ przyjació³kê. J IIP. n ? nocy, siedlisko podejrzanych operatorów, podejrzanych panienek, prywatnych detektywów i inspektorów urzêdów skarbowych. Na szczê¶cie odnalaz³em V AMBER* na wirtualnym rogu uli- cy, opart± o latarniê i pal±c± czarnego papierosa marki Sobranie w d³ugiej fifce z ko¶ci s³oniowej; pomarañczowe ¶wiat³o lamp so- dowych g³êbokimi czerwonymi cieniami podkre¶la³o delikatny zarys jej ko¶ci policzkowych. — Witaj, ¿eglarzu — powiedzia³a, gdy zatrzyma³em przy niej harleya. — Czy to pistolet wypycha ci kieszeñ, czy te¿ uradowa³ ciê mój widok? — Wy³±czy³em silnik, opar³em motor na nó¿ce i zsun±³em siê z siode³ka. Obrzuci³a mnie taksuj±cym spojrzeniem od stóp do g³owy. — Niez³y z ciebie ogier — uzna³a. Wetkn±³em kciuki za szlufki spodni i uraczy³em j± moim naj- lepszym u¶miechem a la James Dean. — S³ysza³em, ¿e mnie szuka³a¶, panienko. — Dobrze s³ysza³e¶. — Zaci±gnê³a siê papierosem i wska- zuj±c ruchem g³owy otwarte drzwi prowadz±ce do ciemnego wnê- trza, powiedzia³a: — Chod¼my do mnie, tam w spokoju omówimy interesy. Wyci±gnê³a niedopa³ek z fifki i odrzuci³a go pod ¶cianê. Wyl±dowa³ na ¶pi±cym gazeciarzu, który natychmiast zmieni³ siê w wielk± ¿ó³t± kulê p³omieni. Ruszy³a w kierunku drzwi, wystu- kuj±c obcasami na chodniku ponêtny przekaz Morse'em, idealnie zsynkopowany ze ¶rubowymi ruchami wydatnych miê¶ni po¶lad- kowych, doskonale widocznych pod niewiarygodnie obcis³± spód- nic± siêgaj±c± kolan. Nie mia³em pojêcia, jak w ogóle w czym¶ ta- kim mo¿na chodziæ. Amber zatrzyma³a siê w przej¶ciu i zerknê³a na mnie przez lewe ramiê. — Mo¿esz zostawiæ ca³y sprzêt tutaj... — pu¶ci³a oko — ...albo wzi±æ go ze sob±, je¶li doda ci to si³. Ruszy³a schodami na górê. Cisn±³em na ziemiê wszystko oprócz pistoletu i pogna³em za ni±. Mieszkanie Amber znajdowa³o siê na samym szczycie tej struktu- ry danych i by³o pod ka¿dym wzglê- dem podniecaj±ce. Same at³asy i ko- ronki, przyæmione ¶wiat³o, gdzie¶ w tle piosenka Franka Sinatry DEKORACJA WNÊTRZ Oprócz tego pod ¶cian± sta³a kolekcja urz±dzeñ do tortur, ale nie bytem w na- stroju, by dok³adniej o nie wypytywaæ. w wirtualnej transkrypcji automatycznego sekwencera, i do tego ³ó¿ko rozmiarów olimpijskiego basenu p³ywackiego. Kiedy wszed³em do ¶rodka, Amber sta³a ju¿ pod oknem. A gdy zamk- n±³em za sob± drzwi, odsunê³a zas³ony i jeszcze bardziej zmniej- szy³a o¶wietlenie, ¿eby jej sylwetka rysowa³a siê na tle wpa- daj±cego z zewn±trz wirtualnego blasku ToxicTown. Powoli i z namys³em, z pe³n± ¶wiadomo¶ci± w³asnego wdziê- ku, zdjê³a bluzkê. — Wiêc co to za interes, Amber? — spyta³em przez ¶ci¶niête gard³o. — O co chodzi? — O penetracjê, Max — odpar³a szeptem. O rety! — Kr±¿± plotki, ¿e jeste¶ najlepszy — powiedzia³a. Nie wi- dzia³em jej dobrze, us³ysza³em tylko odg³os rozpinanego guzika, a potem charakterystyczny cichy zgrzyt suwaka. Spódnica opad³a jej do kostek. O, w mordê! — Je¶l i j este¶ choæ w po³owie tak dobry, j ak gadaj ±... — zro- bi³a kroczek w moj± stronê i lekkim ruchem stopy kopnê³a spódni- cê w bok — .. .to powiniene¶ byæ dok³adnie tym, co mi przepisa³ lekarz. A niech mnie, psiako¶æ, kurza stopa!!! B³yskawicznie ¶ci±gn±³em skórzan± kurtkê i przyst±pi³em do walki z wszystkimi klamerkami, suwakami i paskami moich cho- lernych czarnych d¿insów. Szlag by to trafi³! Po diab³a wybra³em dla siebie tak skomplikowany wizerunek retro-techno? Zw³aszcza jeden przeklêty suwak uparcie odmawia³ pos³uszeñstwa. — Max? — odezwa³a siê zdziwiona Amber, po czym za- wo³a³a niespodziewanie: — ¦wiat³o! Lampy nagle siê rozja¶ni³y. Sta³em na ¶rodku pokoju w roz- sznurowanych do po³owy butach, ze spodniami spuszczonymi do kostek i pociesznymi bokserkami zapl±tanymi w rzemyki kevlaro- wej kamizelki kuloodpornej. Nie wiem, jak to siê sta³o, lecz Amber mia³a na sobie jednoczê- ¶ciowy czarny kostium elastyczny
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. SkÅ‚adam siÄ™ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ… gównianego szaleÅ„stwa.