ďťż

- Baxter lekko wykrzywił usta...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- Tylko pani ciągle powątpiewa w moją umiejętność wyglądania jak budyń waniliowy. Charlotte zdziwił ponury ton jego głosu. - O co panu chodzi? Baxter podszedł do okna. - Zeszłego wieczoru, po powrocie do domu, wiele myślałem o tej całej sytuacji. - Ja też. - Wątpię, byśmy doszli do takich samych wniosków. - Panie St. Ives, nie rozumiem, o czym pan mówi. - Muszę pani wyjaśnić pewne sprawy. - Jakie sprawy? - Charlotte odczuła niepokój. Może Baxter już żałuje tego krótkiego wybuchu namiętności? - Proszę pana, dziś zachowuje się pan dość dziwnie. Czy stało się coś złego? - Niech to szlag! Prowadzimy dochodzenie w sprawie morderstwa. Charlotte, niech pani zrozumie, że jest to raczej niezwykłe zajęcie dla damy. Zresztą dżentelmeni też na ogół nie oddają się takiej działalności. - Ach, tak. - Charlotte uciekła się do poczucia dumy. - Jeżeli pan się rozmyślił, to oczywiście ma pan prawo zrezygnować z tej pracy. - Obawiam się, że nie mogę dłużej odgrywać roli pani plenipotenta, nawet jeżeli idzie mi to całkiem nieźle. Skończone. Tak szybko. Zanim jeszcze zdążyłam go dobrze poznać. Baxter zaraz wyjdzie. Silne poczucie straty zaniepokoiło Charlotte. To śmieszne. Zaledwie zna tego człowieka. Musi opanować emocje. - Może zechciałby pan to wyjaśnić? - powiedziała raźno. - Chyba najlepiej zacząć od początku. - Baxter w końcu spojrzał na nią. Nie potrafiła nic wyczytać z jego oczu. - To nie był przypadek, że zgłosiłem się do pracy u pani. Już wcześniej odnalazłem Johna Marcle'a, żeby dowiedzieć się wszystkiego, co tylko możliwe o pani sytuacji finansowej. - Dobry Boże! - Charlotte poczuła gęsią skórkę. Powoli opadła na krzesło. - Dlaczego? - Moja ciotka przyjaźniła się z Drusillą Heskett. Poprosiła mnie, żebym wykrył sprawcę morderstwa. Siad prowadził prosto do pani, a właściwie nawet stanowiła pani jego początek. - Mój Boże. - Ciotka sądziła, że to pani zabiła Drusillę. - Niech to szlag! - Charlotte powtórzyła ulubione przekleństwo Baxtera. Nie wiedziała, co spodziewała się usłyszeć, ale na pewno nie to. Przez chwilkę zabrakło jej słów. - Tak, wiem - mruknął Baxter. - Ostrzegałem, że trudno to będzie wyjaśnić. - Zaraz, zaraz. Czy dobrze zrozumiałam? Pana ciotka sądzi, że to ja zabiłam biedną panią Heskett? Ale co ją naprowadziło na taki pomysł? - Fakt, że pani Heskett niedawno zapłaciła pani sporą sumę. Charlotte poczuła się obrażona. - Zapłaciła mi za pracę, którą dla niej wykonałam. Mówiłam panu, że na jej zlecenie badałam życie kilku panów, którzy pragnęli ją poślubić. Baxter podrapał się po głowie. - Teraz już o tym wiem, ale ciotka nie miała o tym najmniejszego pojęcia. Drusilla Heskett zachowała dyskrecję, tak jak pani prosiła. Nie powiedziała ciotce, za co pani zapłaciła. Po morderstwie ciotka Rosalind wyciągnęła bardzo logiczny jej zdaniem wniosek. - Rozumiem. A co pana ciotka pomyślała o tym, że pani Heskett zapłaciła mi pewną sumę pieniędzy? - Uznała, że pani ją szantażowała. - Szantaż - mruknęła Charlotte i schowała twarz w ręce. Wyobraziła sobie, że jej ciężko wypracowana kariera legnie w gruzach przez podłe plotki, że może być łajdaczką. - To z minuty na minutę staje się coraz gorsze. Od nieprawdopodobieństwa przeszliśmy do tych dziwacznych pomysłów. - Tak. - Baxter powoli podszedł do biurka. Charlotte podniosła głowę i ze smutkiem patrzyła, jak mocno Baxter zaciska dłonie na mahoniowym oparciu krzesła. Z jakiegoś powodu nie mogła oderwać oczu od jego dużych, zręcznych rąk. - Niech pan mówi dalej. Wydaje mi się, że to jeszcze nie wszystko. - Gdy ciotka już uznała, że pani jest szantażystką, nie było jej trudno dojść do wniosku, że jest pani również morderczynią. - Oczywiście, nie było trudno. Wiem, jak jeden fałszywy wniosek może prowadzić do następnego. - Pani i ciotka na pewno doskonale byście się rozumiały. Obie myślicie w ten sam nieobliczalny sposób. - Proszę mówić dalej, panie St. Ives. Skończmy już z tym. - Więc, jak powiedziałem, logiczne rozumowanie doprowadziło mnie do pana Marcle'a. - Co pan zamierzał? Baxter wzruszył ramionami. - Pomyślałem, że ponieważ chodzi tu o szantaż, logicznym posunięciem będzie zacząć od strony finansowej. Charlotte milcząco zgodziła się z tym tokiem rozumowania. - Jak pan się dowiedział, że zatrudniałam Johna Marcle'a? - To nie było trudne. Ja też mam plenipotenta. Charlotte skrzywiła się. - Tak, oczywiście. - Kazałem mu skonsultować się z moimi bankierami, którzy z kolei dowiedzieli się, kim jest pani bankier
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.