ďťż

Mimo okaleczenia nadal próbował wydawać rozkazy, aż wreszcie otworzył szeroko usta i stracił przytomność...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
ťDalej.Ť Wschodnia Rezydencja była na wpół ukończona, a grupa ludzi budowała fundamenty świątyni. W każdym razie robili to do tej pory. Teraz próbowali utrzymać mury, które stały bliżej pałacu niż za czasów Raja, choć wykonano je z solidnego kamienia. Próbowali i cofali się. Sztandary Kolonii zatrzepotały nad bramą, która otworzyła się, wpuszczając żołnierzy jadących wierzchem na psach. Zwierzęta były jednak małe, nie cięższe niż sześćset funtów. Jak we śnie, pomyślał Raj. Na wpół znajome, lecz zniekształcone. Koloniści natarli na linię piechoty Rządu Cywilnego, uzbrojoną w ładowane przez lufę strzelby z zamkiem kołowym. Mieli czas na jedną salwę, a kiedy rozwiał się po niej dym, psy warcząc na rząd pochylonych bagnetów, zaczęły się cofać. „Kontratak z...” zaczął myśleć Raj. Wtedy zobaczył kolumnę jeźdźców Rządu Cywilnego wylewającą się z ulicy za plecami walczącej piechoty. Na jej czele łopotał sztandar gubernatora, wizerunek świata w rzucie Merkantora, i jeszcze jeden, który wyglądał jak flaga z piaskowym lwem wzgórz Descott. A niósł go człowiek, którego rysy przypominały Rajowi rodzinne strony - twarz miał kwadratową, o orlim nosie, ogorzałej skórze, był czarnowłosy i czarnobrody. Kolumna ruszyła na przeciwników z trzaskiem uderzających o siebie szabel. Raj zobaczył zbliżenie twarzy mężczyzny z Descott na chwilkę przed tym, jak jeden z Kolonistów wypalił w nią z pistoletu załadowanego śrutem. ťDalej.Ť Raj był tym bardziej zdezorientowany, im bardziej znajome stawało się miasto. Ukończono już wewnętrzne mury, świątynię również, a także cały pałac z wyjątkiem Długich Galerii i ich ogrodów. Posiadłości dostojników stały poza Wewnętrznymi Murami, nigdzie natomiast nie było widać warsztatów i slumsów, które powinny się znajdować na ich miejscu. W porcie pełno było żagli, widać również było kilka prymitywnych kominów. Trwało oblężenie - z zachowaniem zasad sztuki wojennej, z zygzakami okopów i bunkrów, z wielkimi działami oblężniczymi kruszącymi mury obronne i znikomym ogniem obrońców. Z ulic Wschodniej Rezydencji podnosiły się kolumny dymu. Wśród nich miotał się tłum, a żołnierze, którzy zmierzali na mury, mieli więcej kłopotów z własnymi rodakami niż z wrogiem. Za murami znajdował się obóz oblegających. Wielki, ośmiokątny pawilon, nad którym łopotał sztandar Osadników, otoczono umocnieniami. Mnóstwo grupek i oddziałów ludzi Brygady, las namiotów i szałasów Eskadry. A do tego różności ze wszystkich części świata. Skinnerzy na chudych ogarach, uzbrojeni w swe dwumetrowe strzelby - choć ładowane przez lufę, to nie takie, do jakich Raj przywykł. Psy były tym razem normalnej wielkości, potrafił nawet rozpoznać kilka ras, i ważyły od ośmiuset do tysiąca funtów. W obozie przebywało niewielu napastników. Kolumny, grupy i bezładne bandy ruszały naprzód okopami komunikacyjnymi. Z doświadczenia Raj wiedział, że zbliża się ostateczny atak. Widok obniżył się. Nie na pole bitwy, lecz do Sali Audiencyjnej pałacu. Wystrój był inny, ale miejsce wyglądało w zasadzie tak samo. Starożytna morska kość słoniowa i złoto. Krzesła były nowsze, klejnoty jaśniej świeciły. Siedzący na najwspanialszym z nich mężczyzna zdawał się nie zwracać uwagi na panujący w dole chaos, krzyki i prośby o rozkazy. Dotknął za to diademu gubernatora nad swymi brwiami, podniósł smukłą lufę jednostrzałowego pistoletu skałkowego, który zostałby uznany za przeżytek nawet za czasów dziadka Raja. Włożył lufę do ust i... - Zaraz! - rozległ się krzyk. Ciało mężczyzny osunęło się, pokazując ranę wylotową, i plamę szarych włókien i różowych fragmentów kości na złotym Krześle. Powróciła pamięć, portret w Galerii Gubernatorów. - Zaraz, to Muralski IV, on zmarł w czasie drżącej zarazy, prowadząc kampanię na wyspie Stern dwieście dwadzieścia lat temu, a za jego panowania nie było oblężenia Wschodniej Rezydencji! ťDalej.Ť Raj otworzył usta, by zaprotestować, ale natychmiast je zamknął. Nie było żadnej bitwy a miasto wyglądało tak, jak je pamiętał. Splątany chaos alejek i zaułków, ulic i placów, łączący zielone wzgórze pałacu i brudne kłębowisko doków, wszystko to otoczone podwójnymi murami. Jego niewidoczne oczy opadły do poziomu gruntu. Obok przejechała powolna lokomobila, ciągnąca przyczepę z towarem z odlewni. Dalej lektyka, za którą jechał oddział gwardii pałacowej, pobrzękujący oporządzeniem, arogancki, na swych wyszczotkowanych collie. Ponownie wzniósł się w niebo i kiedy przyjrzał się miastu dokładniej, poczuł ukłucie gdzieś w kręgosłupie. Nie było dokładnie tak, jak pamiętał. Kolej Wschodnia ciągle była w budowie. Tak jak podczas jego pierwszej wizyty w mieście, kiedy ojciec brygadier przywiózł go, sześcioletnie dziecko z prowincji, by obejrzał miasto. Lekki mentalny nacisk i już był za nasypem. Jak tamtego dnia, którego nigdy nie zapomniał, piach i żwir, gwoździe, długie, drewniane szyny, których wierzch kryto żelazem, inżynierowie w płaszczach, rzemieślnicy, grupy niewolników machających kilofami, motykami i łopatami. Scena uciekła mu sprzed oczu i znalazł się w pokoju, który znał. Był w Sali Rad Gubernatora, tej mniejszej i mniej oficjalnej, w której odbywały się prawdziwe narady, znajdującej się wysoko ponad Długimi Galeriami. I... - Ojciec - wyszeptał
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.