ďťż

Patronami tego kina byli: James Dean, który stawiał opór za pomocą bezwładnego biernego tkwienia w kącie i wreszcie wolał odejść; Marlon Brando, który wyzywając,...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Był to sukces „Nowej Fali” w służbie ówczesnego przebojowego pokolenia. Ale wkrótce „Nowa Fala” dotarła również do najszerszej publiczności, czego nikt nie przewidywał. Stało się to za sprawą Claude’a Leloucha w roku 1966, autora „Kobiety i mężczyzny”. Nawiasem mówiąc, w polskim tytule dokonano przestawienia, bo w oryginale było „Un homme et une femme”. Ciekawy odruch naszych dystrybutorów, niemalże freudowski! Ponieważ u nas w sprawach uczuciowych w pierwszym rzędzie decydują panie, gdy w kulturze francuskiej to chłop jest inicjatorem szukającym miłości. Tak też dzieje się w filmie: była to historia kochającej się pary, i to „on” zaczął. Temat był odwieczny, zaś w kinie bynajmniej, ale to bynajmniej nienowy; a jednak film przyjęto jako odkrycie. Stało się tak dlatego, że Lelouchowi udało się połączyć tradycyjny sentymentalizm z odkryciem artystycznym „Nowej Fali”. Styl ten, wydawało się, był zagrożony intelektualizmem paraliżującym emocje; pierwsze filmy „Nowej Fali” były ascetyczne. I wtedy występuje Lelouch: jest to z miejsca sukces. Grand Prix na festiwalu w Cannes, potem zaś niesłabnące powodzenie na ekranach. Widzowie, którzy wzruszali ramionami na temat pretensjonalności, niezrozumialstwa, nudzenia w „Nowej Fali” i bywali tylko na westernach, teraz deklarowali: „Nareszcie ten styl służy do czegoś ludzkiego”. Teoretycy nowofalowi zatroskani, że ich szkoła zagrożona jest elitaryzmem i że wciąż ogranicza się do widowni amatorskiej, triumfowali: oto mają dowód, że „Nowa Fala” może wzruszyć publiczność masową, nie tracąc swojej ambicji formalnej. „Film artystyczny dla każdego” – głosił slogan reklamowy w Nowym Jorku, gdzie „Kobieta i mężczyzna” to był w ciągu roku najbardziej kasowy film importowany z Europy. Rzeczywiście, film był reprezentatywny dla owego kierunku. Posługiwał się potokiem obrazów, jakbyśmy byli świadkami chaotycznego dokumentu, który pokazuje, co popadnie, mieszając wszystko razem, strzępy akcji, widoki z okna samochodu, to znów wspomnienia postaci. Film opiera się na luźnym ciągu, przynoszącym więcej atmosfery niż informacji; nie ma tu ani jednej sceny w znaczeniu dawnego kina czy teatru, jak bywało dotąd. Czyli znajdujemy się w pełnym stylu „kina-prawdy”, „kina-oka”. Ale było tu coś jeszcze, czego brakło w innych surowych pozycjach nowofalowych: Lelouch był operatorem i jego obiektyw używał wszelkich kuszących wdzięków koloru, ustawienia, operował ciekawymi kątami, pejzażem we wszystkich tonacjach – był tu cały romantyzm nowoczesnej sztuki fotograficznej. Otóż ten styl nowofalowy plus popis kamery został zastosowany w „Kobiecie i mężczyźnie” do sytuacji odwiecznie banalnej: historii miłości o charakterze udanej sielanki. Właśnie to zestawienie: stary, opatrzony temat oraz nowoczesny, nerwowy dukt, stanowiło oryginalność filmu, który ograniczył to zdarzenie do rysów najprostszych. Anouk Aimee i Jean-Louis Trintignant poznają się, czują do siebie skłonność; on – sportowiec, automobilista – wyjeżdża na zawody, ona przesyła mu depeszę z wyrazami miłości, on wskakuje do samochodu, przyjeżdża do niej i to już wszystko. Widzowie przyzwyczajeni do dramatu, spodziewają się, że zdarzy mu się choćby wypadek – nic podobnego! Trintignant po całonocnej podróży odnajduje Anouk na plaży nadmorskiej, i odtąd będą się zawsze kochali. Sama potoczność; kontakt odbywa się w rozmowach banalnych, jakie toczy się siedząc przy stoliku i pijąc wino. Otrzymujemy nie konsekwentne opowiadanie, lecz szereg impresji 24 odtwarzających atmosferę, coś z powietrza, łyk naszych czasów. Jest to jakby nowoczesna wersja flirtu, uprawianego, odkąd ludzkość istnieje, z pobraniem klimatu naszego wieku: oto jak wyglądają narodziny uczucia w dzisiejszej metropolii. Specyficznością tej sielanki jest klimat zawodowy. Obydwoje oni pracują, i to w branżach nie uprawianych dawniej, charakterystycznych dla wieku elektroniki. On jest zawodowym kierowcą rajdowym, ona pracuje jako script-girl, czyli sekretarka planu w czasie kręcenia filmu. Mimo oryginalności tych zajęć oraz ich nowości technicznej, obydwoje nie są przedstawieni jako osoby wyjątkowe: są przedstawicielami rzeszy owych nowo powstałych zawodów. Wartość filmu polega na otoczce, na tle, właśnie na elemencie nowofalowym. Flirt mężczyzny i kobiety dokonuje się w płynnym potoku obrazów, takich jakie przesuwają się przed oczyma dzisiejszego mieszkańca miasta przemysłowego. Warkot motorów samochodowych wypełnia film i stanowi istny kontrapunkt dźwiękowy dla flirtu, za szybą automobilu przesuwają się pejzaże wypełnione reklamami..., ale świat kochanków nie jest męczący: pokazany jest jako barwny, rozmaity, migotliwy; film oddycha autentyką tych czasów. Lelouchowi udał się jeden z głównych filmów, etap kina: zapis miłości w wieku XX, stylem twórczej sztuki wieku XX. Po czym nastąpiło zaskakujące, zgoła kontrastowe obsunięcie się artysty. Prawie co roku Lelouch dawał kolejny film, z czołowymi aktorami, angażując, bywało, nader poważne środki produkcyjne, ale już tylko rzadko udawało mu się przekroczyć, a i to niezbyt wysoko, przeciętny standard komercjalny. Owa spontaniczność, naturalna płynność, która zdecydowała o wdzięku „Kobiety i mężczyzny”, stała się teraz łatwością i wreszcie łatwizną, i na koniec płaskością. To, co było świeżością: bezpośrednia obserwacja zwykłości życia, prawie że dokumentalna, niemalże improwizowana z chwili na chwilę - stało się manierą o wątłej treści, zarówno u Leloucha jak u jego naśladowców. Bowiem sukces „Kobiety i mężczyzny” wywołał falę imitacji. Przyjął się nawet ironiczny zwrot: mówiło się, że ten a ten „robi leluchy”. Co spotkało również naszych, gdy próbowali uprawiać ten styl. Tak było na przykład z „Wszystko na sprzedaż” i z „Polowaniem na muchy” Wajdy, czy z debiutem Wojciecha Solarza „Molo”. W „Grze” (1969) Kawalerowicza Lucyna Winnicka i Gustaw Holoubek, mąż i żona, żyją ze sobą całe lata, boczą się, prześladują się wzajemnie, zdradzają, po czym wracają do siebie pod hasłem, że jakoś trzeba żyć i odnosić się do siebie. Jest to program przyziemny, który należałoby raczej poddać krytyce, może nawet satyrze? Ale tu wtargnął styl nowofalowy
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.