ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
O, Boże! zadość się stało, zaiskrzyła, nie będę pytać:
ukradzione, zrabowane, złupione, bez tego drapania sumienia, nam też wszystko wydarto,
zrujnowano, napiętnowano, a ja jestem kobietą tylko, chcę mieć ogień w kominku i męża
żywego przy boku, który od czasu do czasu jakieś tkliwe nasionko podrzuci. Tak mało trzeba
81
kobiecie i Bogu, ale nawet tego nie można się dorobić, tyle tego diabelstwa karabinowego
namnożyło się na świecie. Jeżeli już ten czy ów sklerotyk nie może żyć, niech nakupi sobie
ołowianych żołnierzyków i niech nie pokazuje się na oczy kobietom, bo mu łeb rozstrzaskam
patelnią. Niech się taki błotem udławi, albo w gnojówce utopi, niech go ziemia nie przyjmie
ani woda, a niebo opluje ogniem, wilki rozszarpią, wrony rozdziobią, karaluchy strawią. Kula
ziemska nie większa od kaczego jaja, a oni jakieś granice, druty kolczaste, szable, armaty,
hasła, manifesty. Niech ich wszystkich ciąża nawiedzi, niech trwa dwadzieścia miesięcy, a
poród oktawę, bo gdyby chociaż raz urodzili, innym okiem patrzyliby na ziemię i niebo, i
otaczające wody, inne pieśni by nucili, carozasrańcy. Wyć mi się chce, gdy pomyślę, w jakich
bólach rodziłam i jakim cierpieniem stworzony był człowiek, więc dodać do tego
przedwczesną śmierć może tylko czarciozboczony mutant, nikt tylko on, choćby na głowie
miał trzy korony i siedemnaście pieczęci boskich na swojej bumadze. I wpadając w ton śp.
Motii, babka gorgoniła do wieczora nie zapominając o ukryciu w dnach walizek zdobytych
skarbów i pocałunkach dla swojego świętego Michała Jurewicza. Tak, tak, moja Safono, żono
czy istoto wyższa, o godzinie dwudziestej pociąg wiózł już ich do miejsca moich narodzin, a
moja matka, niepokalana Katarzyna Jurewna, miała na szyi kolię Kleopatry i fenicką purpurą
zdobioną apaszkę. Jechała na Podole, aby mnie wydać na świat, bo taka wyrocznia zalśniła w
listkach jemioły w kitajgorodzkim parku, w dniu jej narodzin. Tak, tak, mój drogi Lancelocie,
rycerzu karlego stołu, mamy już kądziel, musimy ruszyć po miecz, aby to razem związać
wieczystym rzemieniem: oraz to, że nie opuszczę cię aż do śmierci. Na koń i w drogę po
nową r y c e r s k ą przygodę.
82
MIECZ
I
Dzwoń: bim-dłoń, bam-chram, dzwoń, toń w skroń, skowronomułłokasydeczko,
inwokacja, inklinacja i dwie modliszki na ramionach Allacha usiadły: Haruta i Maruta. Pijąca
soki z osierdzia Podola, cyrylicznym kwieciem okryta kalina dała im schroodzienie. Leżąc na
wznak Marut majaczył majaki Haruta jawośniącego o życie żeńskim, za które zostali wtrąceni
do studni w okolicach Finis-Fenix. Półksiężycem ramieniowiary tulił do siebie brata, w
którym każdego dnia po zachodzie słońca zaczynała falować febra w felix Arabii nabyta.
Kiedy dreszcze wydeszczyły pot na czole anioła, gwiazdy na powrót drzewostan zasiedliły,
lecz on serce od nieba odwrócił. Nasłuchiwał: machzanul-asrar, szum piór simurga?
Powiedz, Harucie. Gorączkuję grzechem? Ego jak kada Omara Chajjama! Harucie,
przeklęty kogucie, stań się wreszcie kapłonomuezinem, lecz jak? kiedy się wszystko wokół
mnie obraca, wszystko co jest, kwiatem stoi. A to, co słyszysz, to oddech śpiącej Sulimy,
księżniczki, którą pieśnią stworzył murza Husein trzysta lat temu. Śpiewając od czambułu się
odłączył, więc go refleksyjny łuk sztachetki halickiego w tym miejscu długich lat nadziei
pozbawił. Demiurgicznym słowem stworzona drzemie w nieśmiertelności i nie wie, że żyje i
czeka. Nim trzeci kur zapieje, wstanie, aby zamieszkać w tamtym dworeczku. Allach jest
wielki, Harucie, i nic prócz Allacha, Marucie, nasze to dzieło, by słowo to ożyło i
zamieszkało w domu, z którego śmierć Huseina wyfrunęła pod postacią strzały. Czyńmy wolę
Allacha, zrehabilitował nas przecież, zerknij na księżniczkę okiem medyka. Serce jak dzwon,
uroda peri, mózg jak róg obfitości. Stworzona a nie zrodzona. Adra, Marucie, kadabra,
Harucie! I Sulima na drugi bok się przewróciła w łożu Kseni Bobrowskiej, a Ksenia, której
nikt nie chciał zasakramenić ślubem, na trzysta lat pod kaliną zasnęła. Zdążyliśmy, słyszysz,
trzeci kur pieje:
Anno kurze Domini jajo
Nostri Sancti kurczątko cier-piało
83
Fihi Ma Fihi Mantiqut-Tair
Ecce homo koguci targ
kury: Haft Pajkor Szahname dekrety
W głowie uciętej tkwią prawdy sekrety
kogut: Über alles łączcie się by nie zginęła
Happy and Glorious wolność narodów
Galliformes odwieczny rylec bytu
Terra nostra w gnojowniku
kury: Kuku kokokobio wieści Hiobowe
Na śniadanie podróbki drobiowe
Haft Pajkor Szahname tron
Z pnia głowa opadła Theos doron
Przebrzmiał głos koguta, Marucie, i tak wszystko ucichnie i wiatrem się stanie. I my w
dymie znikniemy, Harucie, więc niech nam poda napój Dżibrila. Niech się tak stanie,
Marucie!
I pomknęli do Buchary, gdzie w MKRB muezzina podano im czary różanego wina. Swoją
krwawicą barwiła róża usta aniołów i rozkwitła w guł-mulle. Patrz, Marucie, ten guł-mułła
jaśniejszy od nas, choć z mułu wywiódł kończyny. Spowszednieliśmy, Harucie. Czapka
pustyni na głowie świątyni! Meczetomaczety, kościokościoły, animanioły to my
|
WÄ
tki
|