ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- Lilka tam zna wszystkich i będzie wiedziała, kto porządny, a kto nie.
- Bardzo słusznie, w Cieszynie - przyświadczyła natychmiast Lucyna. - Afera aferą, a swoją drogą ja wam mówię, że niezależnie od afer pojechała tam ze ścierką. Możliwe, że od razu wykorzystała tego faceta na motorze, kazała się tam zawieźć i koniec.
Poczułam, że dostaję kołowacizny i do reszty już straciłam rozeznanie, co z tym fantem robić. Lucyna na zmianę to traktowała rzecz poważnie, to wpadała w nastrój frywolny. Ojciec uczepił się hipotetycznego gacha jak rzep psiego ogona i pełen oburzenia i dezaprobaty użalał się nad losem nieszczęśliwego Tadeusza.
Moja mamusia, skończywszy jeść kolację, przypomniała sobie nagle, że powinna się przecież denerwować, natrafiła jednak na trudności przy wyborze przyczyny. Nie była w stanie podjąć decyzji, czy denerwuje się niebezpieczeństwem zagrażającym jej najmłodszej siostrze, czy też nieodpowiedzialnymi tejże siostry wygłupami. Ze swej strony trwałam jak granit przy współpracy z milicją, która, jak dotąd, nigdy jeszcze mnie osobiście nie zawiodła".
Po bardzo długim czasie udało nam się wreszcie osiągnąć coś w rodzaju mizernego porozumienia. Rodzina zgodziła się zawiadomić organa MO o zniknięciu krewnej pod warunkiem wszakże, że pominiemy wszystkie podejrzane szczegóły. O żadnych okolicznościach towarzyszących nie wspomnimy ani słowem, powiemy tylko, że zginęła i koniec. Sami zaś na wszelki wypadek spróbujemy się skontaktować z Lilką w Cieszynie, bo możliwe, że Teresa już tam jest i gimnastykuje się ze ścierką.
- W życiu bym nie przypuszczała, że moja własna rodzina będzie się zachowywać jak grono przestępców
- oświadczyłam z ciężką urazą i rozgoryczeniem.
- Zataić przed milicją podstawowe rzeczy! Jeżeli po tym, co im powiemy, znajdą Teresę, to ja kaktusami porosnę.
Porozumienie z Lilką okazało się niewykonalne.
Dodzwonić się do niej nie było sposobu, oczekiwanie na połączenie miało trwać jakąś niesprecyzowaną ilość godzin, po ósmej wieczorem w ogóle odpadało. Tekstu depeszy nie udało nam się uzgodnić. Lucyna upierała się przy swoim zgoła maniacko. Co ją napadło z tą ścierką, Bóg raczy wiedzieć, ścierka i ścierka, jakby już nic innego na świecie nie istniało, sensu w tym nie widziałam za grosz, ale w końcu uległam. Ostatecznie nie można było wykluczyć, że wyrzuty sumienia wywołały u Teresy zaćmienie umysłu, poza tym ów cymbał na motorze mógł ją wywieźć nie wiadomo dokąd, może do Prudnika, może do Opola, a może do Raciborza? Stamtąd miałaby już blisko... Poddałam się i wczesnym rankiem wyruszyłam w drogę.
Kłodzko wybraliśmy sobie jako największe miasto w pobliżu. W komendzie MO wysłuchał mnie uprzejmie sam zastępca komendanta. Zanotował personalia zaginionej, datę wyjazdu z Warszawy, dzień, godzinę i okoliczności zaginięcia, okiem nie mrugnął usłyszawszy, że ubrana była w lnianą ścierkę, przy młodym facecie natomiast spojrzał na mnie dziwnie.
- A ta pani nie miała czasem takich... romansowych skłonności? - spytał nieco podejrzliwie.
- Nie miała - odparłam bardzo stanowczo.
- A pieniądze miała?
- Niewiele. Parę dolarów i ze trzysta złotych.
-- Biżuterię jakąś miała?
Opisałam z detalami sławetny pierścionek. Zastępca komendanta wypytał mnie jeszcze troskliwie o nastrój Teresy, stosunki rodzinne, ilość i jakość ewentualnych nieporozumień oraz plany na przyszłość. Miał pełen powątpiewania i jakby niesmaku wyraz twarzy, obiecał jednak wszcząć poszukiwania.
Wróciłam do samochodu, powiedziałam rodzinie, co o nich wszystkich myślę, i ruszyłam dalej. Pomiędzy Nysą a Prudnikiem wyprzedziłam autobus pospieszny PKS. Fakt sam w sobie nie stanowił nic niezwykłego, niejednokrotnie wyprzedzałam na szosach rozmaite autobusy, tym razem jednakże odbyło się to nietypowo. Autobus zachował się dziwnie, na moment przyhamował, zaryczał klaksonem, po czym ruszył za mną, gwałtownie przyspieszając. Pomyślałam, że zapewne zachodzi tu zjawisko opisywane przez pana Zasadę, mianowicie normalna reakcja kierowcy-mężczyzny na wyprzedzanie go przez kierowcę-kobietę, podobno oni bardzo tego nie lubią. Wzruszyłam ramionami, docisnęłam nieco i oddaliłam się bez trudu, droga wiodła bowiem pod górkę, co dla autobusu stanowi różnicę, dla mojego Volkswagena zaś nie. Potem jednakże zrobiło się z górki, zwolniłam, bo z przeciwka jechali, a przede mną była furmanka i w rezultacie autobus, trąbiąc okropnie i migając światłami, zaczął mnie doganiać
|
WÄ
tki
|