ďťż

Ubrana w bluzkę, spódnicę i sandały Kumiko poszła do fryzjera, do którego zawsze chodziła moja żona, w pobliżu dworca...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Po wyjściu siostry Malty Kano odkurzyłem dawno niesprzątaną podłogę, włożyłem do pralki pranie, którego się nazbierało. Potem wysunąłem szufladę biurka i wysypałem całą zawartość do kartonowego pudła. Miałem zamiar wyjąć potrzebne rzeczy, a resztę spalić, lecz okazało się, że prawie nic potrzebnego tam nie było. Nieomal wszystko niepotrzebne. Stare pamiętniki, listy bez odpowiedzi, stare kalendarzyki z dokładnym rozkładem zajęć, spis telefonów z rzędami nazwisk ludzi, którzy przewinęli się przez moje życie, spłowiałe wycinki z gazet i czasopism, nieważna już karta wstępu na basen, instrukcja obsługi i gwarancja magnetofonu, pół tuzina do połowy zużytych długopisów i ołówków, kartki z zapisanymi numerami telefonów (nie miałem pojęcia czyich). Spaliłem też wszystkie listy, które przechowywałem w pudełku w szafie. Prawie połowa była od Kumiko. Przed ślubem często pisywaliśmy do siebie. Na kopertach widniały rzędy starannych drobnych liter pisanych jej ręką. Charakter pisma Kumiko prawie się przez tych siedem lat nie zmienił. Nawet kolor atramentu był ten sam. Z pudełkiem pod pachą wyszedłem do ogrodu, polałem je obficie przyniesionym z kuchni olejem i podpaliłem. Zapłonęło żywym płomieniem, lecz spalenie wszystkiego zabrało dość dużo czasu. Nie było wiatru, więc biały dym unosił się prosto ku letniemu niebu. Wyglądał jak ogromne drzewo sięgające ponad chmury, jak w Jasiu i fasoli. Może gdybym wszedł po nim na samą górę, odkryłbym, że w małym światku żyje tam sobie wesoło cała moja przeszłość. Usiadłem na kamieniu i pocąc się, patrzyłem, jak unosi się dym. Był to gorący letni poranek zwiastujący nadejście jeszcze gorętszego popołudnia. Podkoszulek przylepił mi się do spoconego ciała. W starych rosyjskich powieściach zazwyczaj listy pali się zimą, wieczorem w kominku, a nie w ogrodzie w letni poranek, polawszy olejem. Lecz w tym naszym byle jakim realnym świecie bywa, że zlani potem ludzie palą listy w letnie poranki. Czasem nie można zrobić tego, co by się chciało, że nie można czekać do zimy. Kiedy pudełko prawie się dopaliło, nabrałem wody do wiadra, polałem ogień i zadeptałem resztki tlącego się popiołu. Skończywszy porządkować własne rzeczy, poszedłem do pokoju Kumiko i otworzyłem biurko. Po jej odejściu jeszcze tu nie zaglądałem. Zdawało mi się, że byłoby to przejawem złego wychowania. Lecz skoro sama mówi, że już nie wróci, nie przejmie się tym, że zajrzę do szuflady jej biurka. Wyglądało na to, że przed odejściem zrobiła porządek i szuflada była prawie pusta. Zostały tylko papier listowy i koperty, spinacze w pudełku, linijka i nożyczki, razem może pół tuzina długopisów i ołówków; nic poza tym. Może zrobiła porządek, aby móc w każdej chwili odejść. Nie zostało nic, co by ją przypominało. A co z moimi listami? Powinna mieć ich mniej więcej tyle samo, co ja. Musiała je gdzieś przechowywać, lecz nigdzie ich nie znalazłem. Potem poszedłem do łazienki i wsypałem do pudła wszystkie kosmetyki. Szminki, mleczko do twarzy, perfumy, spinki do włosów, ołówki do brwi, waciki, płyn nawilżający i inne nieznane mi rzeczy wrzuciłem do pudełka po ciasteczkach. Nie było tego dużo. Kumiko nie poświęcała zbyt wiele uwagi makijażowi. Wyrzuciłem też jej szczotkę i nitkę do zębów. I czepek kąpielowy. Skończyłem te porządki i poczułem się bardzo zmęczony. Usiadłem na krześle w kuchni i wypiłem szklankę wody. Po Kumiko została jeszcze jedna półka książek i ubrania. Książki mogę sprzedać w antykwariacie, problem stanowiły ubrania. Kumiko napisała w liście, żebym się ich jakoś pozbył, ponieważ nie ma już zamiaru ich nosić, lecz nie powiedziała, jak konkretnie mam to zrobić. Czy sprzedać je w sklepie z używaną odzieżą, czy włożyć do plastikowej torby i wyrzucić do śmietnika, dać komuś potrzebującemu, przekazać Armii Zbawienia? Może będzie je nosić Kreta Kano (kobieta, która kiedyś była Kretą Kano), a może Kumiko zmieni zdanie i przyjdzie je odebrać. To chyba niemożliwe, ale kto wie, co jest niemożliwe? Nikt nie wie, co się jutro może zdarzyć, a jeszcze mniej wiadomo, co będzie pojutrze. Skoro już o tym mowa, to nie wiadomo nawet, co się zdarzy dziś po południu. Przed dwunastą wróciła od fryzjera kobieta dawniej zwana Kretą Kano. Jej nowa fryzura była zadziwiająco krótka, w najdłuższym miejscu włosy miały może trzy, może cztery centymetry. Wymodelowano je za pomocą żelu. Całkowicie zmyła makijaż i na początku jej nie poznałem. Nie wyglądała już jak Jacqueline Kennedy. Pochwaliłem jej nową fryzurę. - Jest o wiele naturalniej sza i cię odmładza, ale odnoszę wrażenie, że stałaś się inną osobą. Zaproponowałem, żeby zjadła ze mną lunch, lecz w odpowiedzi pokręciła przecząco głową. Powiedziała, że musi teraz sama załatwić różne sprawy. - Panie Okada, panie Ptaku Nakręcaczu - powiedziała. - Myślę, że zrobiłam pierwszy krok jako nowa osoba. Najpierw wrócę do domu, porozmawiam o wszystkim z siostrą, a potem rozpocznę przygotowania do wyjazdu na Kretę. Wystąpię o paszport, załatwię bilet lotniczy, spakuję się. Zupełnie do tego nie nawykłam, więc nie bardzo wiem, co trzeba zrobić. Nigdy przedtem nie byłam na wycieczce. Nigdy nie byłam nawet poza Tokio. - Czy jeszcze ciągle chcesz mnie zabrać na Kretę? - zapytałem. - Oczywiście - odparła. - Uważam, że to byłoby najlepsze dla mnie i dla pana. To bardzo ważne. - Zastanowię się nad tym - powiedziałem
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.