ďťż

Taki dar wyraziłby twój podziw, a zarazem powa- żanie...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Będzie go mogła nosić jawnie, z honorem. Jej mąż nie znaj- dzie w nim nic niestosownego ani nie zabroni jej przyjęcia go. — Znakomicie. Gdzie mam go szukać? — Turkusy można znaleźć wyłącznie u Pecwae, Wasza Wyso- kość. Tylko oni znają ich źródło. Ich biżuteria jest delikatna, odpo- wiednia dla elfich kobiet, a także wysoko ceniona przez nasz lud. Jeśli Wasza Wysokość zechce, wezmę to na siebie. Pójdę na targ i dokonam zakupu. — Tak, zrób to, Silwyth. Przynieś mi błyskotkę, a ja ją podaru- ję lady Mabreton. — Jak sobie życzysz, Wasza Wysokość. — A po drodze wstąp do Świątyni i zostaw wiadomość dla Łaty. Chcę z nim pomówić. Właściwie — dodał książę, uderzony nagłą myślą — chcę, żeby był obecny na bankiecie. Wyrobię mu zaproszenie. Mój ojciec go lubi i niedawno nawet wspominał, że chętnie by się z nim spotkał. Możliwe, że będziemy rozmawiać do późna, więc przygotuj stary pokój Łaty. Mam nadzieję, że zdoła się uwolnić ze szponów tych rozgdakanych kur, magów, by spędzić noc z dala od swojej wilgotnej i ciasnej celi. — Gdyby Wasza Wysokość przesłał pisemną prośbę z wyja- śnieniem, że panicz Gareth jest potrzebny w sprawie państwowej, przełożony studentów musiałby się zgodzić. W przeciwnym razie obawiam się, że zwolnienie go może być trudne. Od nowicjuszy wymaga się, żeby poświęcali się wyłącznie swoim studiom, nieroz- praszani wpływami z zewnątrz. — Czy ta prośba musi być na piśmie? Chyba nie da się tego uniknąć. Dagnarus szarpnął niecierpliwie duży sygnet, który nosił na pal- cu wskazującym prawej ręki. — Masz tutaj. Ułóż za mnie list, podpisz go i zapieczętuj. Po- wiedz Łacie, że ma się tu spotkać ze mną w porze zapalania świec. Dopilnuj, żeby miał się w co ubrać, dobrze? Ta jego ogolona głowa wystająca z szerokiego kołnierza nadaje mu wygląd żółwia. — Tak jest, Wasza Wysokość. — Silwyth przyjął pierścień. Już od wielu lat zajmował się korespondencją Dagnarusa; ostat- nie poznaczone kleksami i błędami ortograficznymi zdanie wymusił na księciu nauczyciel, Evaristo. Nauczyciel został zwolniony ze swo- ich obowiązków, kiedy książę miał dwanaście lat, w czasie gdy Ga- reth, jedyny prawdziwy uczeń guwernera, wstąpił do Świątyni Ma- gów, by studiować magię. Tamaros zwolnił nauczyciela, uznając nie- chętnie fakt, że młodszy syn nie jest i nigdy nie będzie uczonym, chociaż ojciec wciąż miał nadzieję, że kiedy Dagnarus się wyszumi, doceni rozkosze cichej nauki. Płonna nadzieja, mówiąc oględnie. — Idę spotkać się z ojcem — powiedział Dagnarus, zerka- jąc krytycznie na swoje odbicie w lustrze. — Życz mi powodzenia, Silwyth. — Życzę, panie — rzekł Silwyth. — Będzie ci ono potrzebne — dodał, lecz po elfiemu. Książę nigdy nie zadał sobie trudu, by się tego języka nauczyć. — Pozdrawiam cię, czcigodny ojcze — rzekł Dagnarus i wszedł do gabinetu króla, zawijając zamaszyście peleryną, na skutek czego papiery sfrunęły niczym poruszone zrywającym się wiatrem. Podszedł do króla, zahaczając płaszczem o rogi ksiąg i przesu- wając je. Jego głośne kroki zakłóciły kontemplacyjną ciszę, jego nieokiełznany zwierzęcy duch zdawał się zmagać z ogniem, który z nich zapłonie szybciej i jaśniej. Wszystko to zburzyło spokój kró- lewskiego gabinetu tak skutecznie, jakby Dagnarus był strzałą z ku- szy wystrzeloną zza okna. Król Tamaros podniósł wzrok znad swej pracy z ciepłym, pobłażliwym, jednakże niepewnym uśmiechem. Chociaż widok przystojnego syna rozgrzewał go niczym wino z ko- rzeniami, Tamaros nigdy nie był pewien, czy mu to wino nie za- szkodzi. W wieku blisko dziewięćdziesięciu lat król cenił sobie nie- zawodność oraz stałość. Nawet ci, którzy Dagnarusa podziwiali, a było ich wielu, nie użyliby tych słów w odniesieniu do księcia. — Witaj, synu — rzekł Tamaros, odkładając pracę. Widok z tej komnaty był oszałamiający: szeroka panorama świata we wszystkich czterech kierunkach, obejmująca góry, równiny, wiel- kie miasto, wspaniałe wodospady otulone szalami tęcz, a ponad tym wszystkim błękitna kopuła nieba i promienne słońce. Król wchodził do tej komnaty codziennie, przez całe swoje życie, lecz zawsze za- trzymywał się i patrzył zdjęty nabożnym podziwem, pokorny i po- mny łaski bogów. Dagnarus nie poświęcał światu ani jednego spojrzenia, a nawet narzekał na jasność pokoju. — Jak możesz tu czytać, ojcze? Słońce świeci tak mocno, że na wpół oślepłem. — Dagnarus przysiadł na biurku ojca, rozsuwając księgi i gniotąc papiery. Ułożywszy twarz w wyraz powagi, ściszył głos. — Mam smutne wieści, ojcze. Nie wiem, czy już słyszałeś. — Nic nie słyszałem — powiedział zaniepokojony Tamaros. Założył zakładkę i zamknął książkę. — Co się stało, synu? — Lord Donnengal nie żyje — odrzekł Dagnarus żałobnym, pełnym szacunku tonem. — Pomyślałem, że powinieneś się dowie- dzieć, by przekazać kondolencje rodzinie. Przyszedłem zaraz, jak otrzymałem wiadomość. — To rzeczywiście smutna nowina — stwierdził prawdziwie zasmucony Tamaros. — Jak to się stało? — Był na polowaniu — wiesz, że bardzo lubił ten sport — i na- gle złapał się za pierś, wydał wielki okrzyk i spadł z konia
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.