ďťż

Po drodze biorę z chlewa rozhinie Krewejków, ponieważ trudno na ochapkę112 nieść taki kawał owsianą słomę...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Właśnie wkładam słomę w rozłożone leszczynowe łuki, związane konopną wierówką, gdy słyszę łajanie Rozboja i brzęk bryzguna. Przed chatę zajeżdżają rozwalnie113, na nich, wpółleżąc, dwóch z karabinami i woźnica w kożuchu z wielkim, czarnym kołnierzem. 110 Śliżyki – tradycyjna potrawa wigilijna na Wileńszczyźnie, łamańce 111 Dubinka – pałka 112 Na ochapkę – oburącz 113 Rozwalnie – niskie sanie 82 „Znów samogonowi goście, żeby ich licho! Poczuli katolickie święto!” – myślę myślami starego Krewejki, bo u nas, wiadomo, samogonki ani na lekarstwo. Zasuponiam sznurem rozhinie i chcę ją zarzucić na plecy, aż tu widzę pana Wołczackiego, jak zmierza szparko ku stodole, obziera się za siebie i zaczyna biec. Odkładam rozhinie, a ojciec z daleka woła: – Ryśka, uciekaj! Przyjechali po ciebie! Skaczę za stodołę, nawet nie próbując się wywiedzieć, w czym rzecz. Nogi same niosą do lasku za stodołą. Przystaję za pniem i patrzę: sanie stoją pod płotem, koń macha długim łbem, na który zawieszono worek z sieczką. „Skoro ja widzę, to i mnie mogą zobaczyć i przestrzelić jak wiewiórkę” – myślę i już gnam przez głębokie śniegi z lekkością, której sam się dziwię, wprost pod wiekowe dęby. Stąd widzę białą czapę chaty z długimi soplami od strony Krewejków i błękitnawy dym, który idzie prosto do nieba. Na mróz. Odwracam się i skikam pod lenkowskie wzgórze z tą samą swobodą, za plecami czując oddech pogoni. Wreszcie jestem wśród rzadkich choinek, które jak baby na jarmarku rozrzuciły swe obfite spódnice i przysiadły na śniegu. Ze zdziwieniem znajduję wydeptane miejsce i pieniek po swojej choince. „Nic, tylko stanąć na miejscu jołoczki zielonej i udawać, że się nie jest, a tymczasem choinka niech będzie mną i niech ją sobie zabiorą” – myślę nie bez goryczy, wciąż nie mogąc pojąć, czego ode mnie mogą chcieć ci dwaj z wintowką. Ale też nie za bardzo się dziwię, bo czuję się samym środeczkiem tego zbielałego świata, podrysowanego szarą koronką drzew i granatowiejącą zielenią jodeł. Jestem jedyny tu czujący i myślący, więc ściągam ku sobie wszelkie pomyślenie i czucie, a złowrogie i groźne – to na pewno. Spoglądam ku Abaczowszczyźnie i widzę wyszczerbioną piłę świerkowych czubów i pokraczne cienie dębów na białej łące. Odwracam się, żeby nie przywołać licha, i biegnę na wzgórze cmentarne. Robi mi się raźniej wśród tych krzyży, na których imionują się jacyś nie znani mi Mickiewicze obok Oziewiczów, Ułańskich i Kondratowiczów. Odnajduję najwyższy krzyż, podobny do przydrożnych, ale ten tkwi w gęstwinie jodeł, które wyhodował czas. Tuż obok siwa brzózka. – Ach ratuj nas, ratuj, Panieneczka nasza Wostrobramska, Księżniczka Wielka Wileńska, Tatarska i Litewska... – jęczy pod brzózką. Ani chybi, moja prababka przybiegła na własną mogiłkę opłakiwać prawnuka, gonionego jak zajka po pagórkach i laskach. Nie śmiem przerywać jej w tym zbożnym zajęciu, tylko płakać mi się chce i robi się zimno. Odwracam się bokiem, bo zrywa się mały wiaterek od południa, gdzieś od Karczewszczyzny i Łoska, i miecie małymi, sroczymi ogonkami. „...Wieżo z kości brzozowej, domie złoty, zorzo poranna, ach ratuj nas, ratuj – najświeńsza Panna Maria Trocka, Panna Krasulska i Boruńska, Źyrowicka i Brasławska, Kowieńska i Ty, Królowo Czeństochowska... I nie odstenpuj od nas najświeńszy Kaziuku, królewicu niebieski...” – sypie się paciorek litanijny. Jodły zaczynają szumieć – gęsto i z oporem, brzózki syczeć jak nadeptanywąż. Coraz większy płacz we mnie nabrzmiewa, choć nie jest mi samotnie, ale tak, jakbym był w tłumie ludzi bliskich, a przecież nie do dotknięcia. I widzę brzozę najgrubszą, w czarne liszaje i laty. Brzoza się rusza, bo nie jest to drzewo, a kobieta w biały kożuch przyodziana, w ciemnej chuście na głowie. Patrzę na jej twarz ciemną, zbytnio zbliżyć się nie kwapiąc, na odejście też nie mam siły. A płacz we mnie rośnie, bezgłośny i tym trudniejszy do udźwignięcia
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.