ďťż

Ton jej listów, coraz bardziej intymny, w końcu obudził w Marii taki niesmak, że oddawała zaklejone koperty mężowi...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Długie epistoły zawierały takie np. wynurzenia: "Tylko Twa twarz i Twój uśmiech, Mario, wprawiają mnie w ekstazę (...). Nie śmiem wyjawić wszystkich uczuć dla Ciebie, bo mogłabyś uznać mnie za szaloną. Nie jestem szalona, Mario, jestem tylko kobietą nie taką jak inne". Maxwell często telefonowała do Marii, czasem w środku nocy, żeby zaprosić ją na przyjęcie. Państwo Meneghini wyrazili jedynie zgodę - a było to na początku znajomości - na spotkanie w Paryżu w czerwcu i na udział w przyjęciu weneckim we wrześniu, przy czym zgodzili się nie z chęci zadowolenia natrętnej Elsy, ale dlatego, że im to akurat odpowiadało. Do następnego spotkania z Maxwell doszło w Dallas. "Już wtedy - mówił Meneghini - Maria miała jej tak szczerze dość, że przestała baczyć na ewentualne konsekwencje i jej mściwą naturę". W powrotnej drodze do Nowego Jorku (Maxwell i Maria leciały tym samym samolotem, Meneghini nie towarzyszył im) Maria niecierpliwie zareagowała na męczące utyskiwania Maxwell, która narzekała na brak zainteresowania z jej strony. Doszło do ostrej wymiany zdań, kłótnię podsłuchał ktoś z obsługi samolotu, i wkrótce gazety doniosły o końcu tej rzekomej wielkiej przyjaźni. Przy okazji nie obyło się bez zawoalowanych aluzji dotyczących związku bliższego niż tylko czysta przyjaźń. Następnie Maxwell wystąpiła z następującym żądaniem: "Jeżeli tygodnik "Time" zapyta Cię, masz wszystkiemu kategorycznie zaprzeczyć, tak jak ja to zrobiłam". Maria zachowała całkowite milczenie, a zatem w połowie grudnia Maxwell przysłała długi, kompromitujący list, który praktycznie w co drugim zdaniu zawierał ohydne, dwuznaczne aluzje: Czuję się zobowiązana napisać do Ciebie i podziękować Ci za to, że stałaś się niewinną ofiarą najwyższej formy miłości, jaką jedna istota ludzka może darzyć drugą (...). To ja zakończyłam nasz związek, a ściśle biorąc - Ty pomogłaś mi zakończyć (...). Nie przyniósł Ci szczęścia, a co do mnie, poza kilkoma cudownymi chwilami, sprawił mi wiele dotkliwego bólu (...). Zniszczyłaś moją miłość tego dnia, gdy leciałyśmy z Dallas. Mimo to wierzę, że raz czy dwa zdołałam poruszyć Twe serce (...). Nie mam zamiaru Ci niczego wyrzucać, poza tym, że w porę nie zdeptałaś mych uczuć. Ale i to już Ci wybaczyłam (...). Byłam i zawsze będę Twą najzagorzalszą orędowniczką - przeciwstawiałam się Twoim wrogom, Mario, a masz ich wielu! Maxwell poinformowała również Marię, że w styczniu przyjeżdża do Rzymu na Normę z jej udziałem. "...Nie sądź, że przyjeżdżam, żeby się z Tobą zobaczyć...", pisała w jednym miejscu, ale kilka wierszy dalej wyrażała wiarę, że Maria poprosi ją o spotkanie, a wreszcie dodała dziwaczną uwagę: "Żywię ogromną nadzieję, że będziesz świetna [w Normie}, bo obecnie nie dopuszczę do tego, żeby przyjaźń, dawna czy nowa, jeszcze raz skłoniła mnie do rezygnacji z bezstronności krytyka. Pewnie podczas mego pobytu w Rzymie nie zobaczymy się (...), faktem jest, że jesteś największą i najbardziej porywającą artystką, jaką kiedykolwiek znałam (...), nie należysz do kobiet, którym zależy na czyjejkolwiek przyjaźni czy uczuciu - poza własnym mężem". Potem listy i telefony ustały. Od tego czasu ich spotkania ograniczały się niemal wyłącznie do teatrów operowych. Maxwell nadal wychwalała pod niebiosa Callas jako artystkę, ale także przy lada okazji potrafiła zadać jej cios w plecy. W 1961 roku poproszono mnie, żebym towarzyszył siedemdziesięcioośmioletniej Maxwell przez ostatnie sto metrów drogi (dalej samochodów nie wpuszczano) do amfiteatru w Epidaurze, dokąd przyjechała na spektakl Medei z udziałem Callas. Zadała mi setki pytań na temat Marii i próby generalnej Medei, która odbyła się dwa dni wcześniej. Zaczęła wspominać bal w Nowym Jorku, na który Maria przyszła w kostiumie królowej Hatszepsut. Zatrzymała się na kilka minut, z trudem powstrzymując łzy, potem uśmiechnęła się i zawołała: "Dalej w drogę!". Maxwell była niewątpliwie postacią wyjątkową i niejednoznaczną - pasożytem (czasem niebezpiecznym), a zarazem "źródłem życia". Callas, jak sądzę, kochała szczerze i głęboko, ale jej uczuciom zabrakło godności, a zwłaszcza uczciwości, bez której miłość obyć się nie może. Jeśli nie mogła osiągnąć upragnionego celu, stawała się podstępną, mściwą, nie cofającą się przed niczym egoistką. Sukces koncertu w Dallas poprawił Marii humor, ale nie na długo. Zaraz po powrocie do Mediolanu odkryła, że w jej stosunkach z La Scalą nic się nie zmieniło na lepsze. Ghiringhelli ciągle jej unikał, a przecież dobrze wiedział, na kim spoczywa odpowiedzialność za skandal edynburski. Zgodził się wprawdzie na opublikowanie wyjaśnień Callas na łamach "Oggi", ale artykuł jeszcze się nie ukazał. Tak więc nadal panowało powszechne przekonanie, że kapryśna primadonna okryła hańbą La Scalę, samowolnie opuszczając festiwal edynburski, żeby wziąć udział w weneckim przyjęciu Elsy Maxwell. W tej niezbyt przyjaznej atmosferze Callas rozpoczynała przygotowania do Balu maskowego, którym La Scala inaugurowała sezon 1957-58. Pod względem fizycznym nie czuła się źle, pomimo ciężkiej pracy i stałej utraty wagi - do 53 kilogramów
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.