ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Nie wiedział, że to zajmie więcej czasu, niż sobie zaplanował. Lgną do niego ludzie, bo jest takim dobrym kompanem do zabawy i do żartów. I odciągają go od pracy, a on nie odmawia, bo nie chce nikogo urazić. No i chciałam, żeby miał swoją ostatnia, przyjemność, bo małżeństwo to co innego dla młod^^lllllfeieka, dla takiego pełnego życia młodego człowieka, a /pomnego dla, kobiety. Jak myślicie?
Pani Armstid nie odpowiada. Patrzy ;n| tę drugą, siedzącą ' ' " "< ' *Ť*
w krześle, z tymi swoimi gładkimi włosami, tymi nieruchomo spoczywającymi na kolanach dłońmi i miękką, rozmarzoną twarzą.
Zresztą, na pewno wysłał do mnie słówko i zagubiło się w drodze. To ładny kawał drogi, stąd do Alabamy, a ja jeszcze nie jestem nawet w Jefferson. Powiedziałam mu, że nie będę czekała na list, bo wiem, że nie bardzo mu idzie pisanie. Kiedy będziesz gotów, poślij mi tylko słówko przez kogoś po-'wiedziałam mu. Będę czekała". Trochę mnie to zmartwiło ż początku, po jego odjeździe, bo moje nazwisko nie było jeszcze Burch, a mój brat i jego rodzina nie znają Łukasza tak dobrze, jak ja go znam. Bo niby skąd by mogli?
Na jej twarzy pojawia się powoli wyraz miękkiego i czystego zdumienia, jak gdyby właśnie pomyślała o czymś, z czego nieznajomości nie zdawała sobie dotąd sprawy.
Nie można było od nich tego wymagać, rozumiecie przecież. Ale on musiał najpierw gdzieś osiąść. Tg on miał mieć wszystkie kłopoty z przebywania między obcymi ludźmi, a ja żadnych zmartwień, tylko oczekiwanie, gdy on tam znosi wszystkie udręki i zmartwienia. Ale kiedy minęło trochę czasu, zaczęłam być za bardzo zajęta dzieckiem, żeby mieć czas na martwienie się moim nazwiskiem albo tym, co ludzie gadają. Ale ja i Łukasz nie potrzebujemy pomiędzy sobą żadnych przyrzeczeń. Musiało coś niespodziewanego wypaść albo może wysłał wiadomość i zagubiła się. Więc pewnego dnia postanowiłam, że nie będę już dłużej czekała.
A skąd wiedziałaś, wyruszając, w którą stronę pójść?
Lena przygląda się swoim dłoniom. Poruszają się one teraz, mnąc w rozmarzonym osłupieniu fałdę jej sukienki. Nie jest to słabość ani wstydliwość. Najwyraźniej jest to odruch zamyślenia samej tylko dłoni.
Po prostu, pytałam się ciągle. Łukasz to pełen życia młody człowiek, który zapoznaje się z ludźmi łatwo i prędko. Wiedziałam, że gdziekolwiek by był, ludzie zapamiętają go. Więc ciągle pytałam. I ludzie byli ogromnie uprzejmi. A potem, dwa dni temu w drodze, powiedzieli mi, że on jest w Jefferson i pracuje w tartaku.
Pani Armstid przygląda się pochylonej głowie. Ręce ma opar-
te na biodrach i przygląda się młodszej kobiecie z wyrazem zimnej i bezosobowej pogardy.
_ I wierzysz, że będzie tam, kiedy tam zajdziesz. Przyjmu^ jąć, że w ogóle kiedyś tam był, albo że usłyszy o twoim pobycie w tym samym mieście, w którym jest, i będzie tam jeszcze, kiedy słońce zajdzie.
Pochylona głowa Leny jest poważna i spokojna. Jej ręka przestała się poruszać. Leży teraz na podołku tak nieruchomo, jakby tam umarła. Jej głos jest spokojny, cichy, uparty.
Myślę sobie, że rodzina powinna być razem, kiedy mały ma przyjść. A szczególnie, kiedy to jest pierwszy. Myślę sobie, że Pan Bóg zadba o to.
A ja myślę sobie, że będzie musiał o to zadbać mówi pani Armstid wściekle i chrapliwie. Armstid leży w łóżku, głowę podparł trochę i przygląda się jej ponad poręczą, gdy wciąż jeszcze ubrana pochyla się w świetle stojącej na komodzie lampy i przeszukuje gwałtownie szufladę. Wyjmuje żelazne pudełko i otwiera je zawieszonym na szyi kluczem, a potem wyjmuje z niego płócienny woreczek, który otwiera, i wyciąga z niego małą, porcelanową figurkę koguta ze szparą w grzbiecie. Kogut brzęczy monetami, gdy bierze go, odwraca, porusza nim gwałtownie nad komodą i wytrząsa ze szpary rzadko wypadające monety. Leżąc w łóżku Armstid przygląda się jej.
Co chcesz o tej porze nocy robić ze swoimi pieniędzmi za jajka? pyta.
Myślę, że to moje pieniądze i zrobię z nimi, co zechcę. Pochyla się niżej nad lampą. Twarz ma cierpką i gorzką. Bóg jeden wie, jak pociłam się nad nimi i niańczyłam je. Ty nawet palcem nie kiwnąłeś.
Pewnie mówi on. Myślę sobie, że żadna istota w tym kraju, poza oposami i wężami, nie będzie się spierała z tobą o te kury. o ten koguci skarbiec też nie dodaje,, bo pochyliła się nagle, zerwała pantofel i wymierzyła nim porcelanowej skarbonce jedno rujnujące uderzenie. Armstid przygląda się jej, gdy
zbiera ona pozostałe monety pomiędzy kawałkami rozbitej porcelany i wrzuca je razem z innymi do woreczka, który wreszcie zawiązuje wściekle na trzy,czy cztery supły.
Daj jej to mówi ona. A rano zaprzęgaj muły i zabieraj ją stąd. Wieź ją, nawet całą drogę do Jefferson, jeżeli chcesz.
Myślę sobie, .że podwiozę ją do składu Yarnera mówi on.
Pani Armstid wstała przed świtem i ugotowała śniadanie. Stało na stole, kiedy Armstid wrócił z udoju.
Idź, powiedz jej, niech tu przychodzi i je powiedziała pani Armstid. Kiedy powrócił z Leną do kuchni, pani Armstid już tam nie było. Lena rozejrzała się po pokoju raz i zawahała przy drzwiach na mniej niż chwilę
|
WÄ
tki
|