ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Huanuco jest beznadziejne, ale
przesiedziałem tam trzy dni w hotełu Turistas. Tym znakiem firmowym opatrzone są
hotele państwowe we
wszystkich większych miastach Peru: w Ica, w Nazca czy Cuzco.
Niedaleko hotelu, w starym domu, jest muzeum, własność chudego i nerwowego
człowieczka z kozią bródką.
Cztery pomieszczenia muzeum były pełne najróżniejszych osobliwości: były tu
wypchane zwierzęta, wśród nich
owca z sześcioma nogami, jakieś banalne figurki z wykopalisk archeologicznych,
czaszki itp. Gość z kozią
bródką, który skupywał te rupiecie, jeżdżąc po całym kraju, nigdy nie słyszał o
Cucą.
Gazeta wydawana w Huanuco ukazywała się w zależności od potrzeb, a jeśli było to
konieczne, raz na
tydzień. Redaktor i jego żona mieli więc dość czasu na gruntowne rozpatrzenie
mojej sprawy. Nie, nic nie obiło
im się o uszy ani o Cucą, ani o świątyni i diamentach. Nie, nie ma tam
archeologów, od dawna nie prowadzi się
wykopalisk.
Do diabła, czyżbym znów polował na kaczki dziennikarskie?
Pod wieczór siadłem sobie w rynku na zielonej ławeczce i patrzyłem tępo na żywą
krzątaninę. Uczennice i
uczniowie od pierwszej do ostatniej klasy, z teczkami i zeszytami pod pachą,
biegli wesoło do domów. Byli
jednakowo ubrani: dziewczęta miały na sobie białe bluzki i ciemnoszare kostiumy,
chłopcy ciemnoszare spodnie i
białe koszule. Trzy, chyba dwunastolatki, stanęły nagle przede mną. Ciekawskie
małe kobietki zapytały: - Skąd
jesteś?
Nawiązała się rozmowa. Podeszli inni uczniowie, wszyscy mieli smagłe twarze, a
włosy czarne jak pasta do
butów. Pytali, ja odpowiadałem. Poprosili, żebym zaśpiewał hymn szwajcarski.
Zgodziłem się pod warunkiem, że
najpierw zaśpiewają peruwiańską melodię ludową. Pieśń, jaką zaintonowali
spontanicznie - u nas znane jest
wykonanie przy akompaniamencie fletni Pana - to El Condor Pasa". Ich śpiew, nie
mówiąc już o moim
solowym odśpiewaniu szwajcarskiego hymnu, zwabił kolejnych gapiów. Pomyślałem
sobie, że byłbym dobrym
misjonarzem. Po chwili zapytałem:
- Czy któreś z was słyszało o inkaskiej świątyni Cucą? Jest zapewne tu gdzieś w
górach...
Dzieci popatrzyły na mnie zdziwionym wzrokiem, poszeptały coś ze sobą, ale nie,
żadne nie słyszało o Cucą.
Poprosiłem, żeby po powrocie do domu spytały rodziców, a jutro rano nauczycieli.
Będę na nich czekał na
rynku nazajutrz o tej samej porze, a ten, kto mi powie, gdzie jest Cucą,
dostanie dziesięć dolarów. Tego wieczora
słowo Cucą było na ustach wielu rodzin w Huanuco.
Aby następnego dnia leniuchowania poudawać przynajmniej, że coś robię,
pojechałem do ruin Kotosh na
krańcach Huanuco. Z literatury fachowej wiedziałem, że Kotosh było preinkaską
osadą, o której budowniczych
nic nie wiadomo. Niewielkie ruiny na wzgórku nie są miejscem, o którym warto
opowiadać. Preinkascy
budowniczowie nie potrafili jeszcze stosować kamiennych ciosów, obrabiać skał,
nie dotarła jeszcze do nich
technika. Tego dnia byłem jedynym zwiedzającym. Pomni na przestrogi przewodnika,
turyści nie przyjeżdżają do
Huanuco, a co dopiero do Kotosh. l dobrze robią.
Popołudniowe spotkanie z dziećmi nie przyniosło nic nowego. Ani rodzice, ani
nauczyciele nie słyszeli o Cucą.
Proponowano mi zwiedzenie innych inkaskich świątyń, ale ja szukałem Cucą. Ultima
ratio:
Sensacyjna relacja poważnej niemieckiej gazety nie była oparta na żadnych
podstawach. Gdyby artykuł
opublikowano pierwszego kwietnia, uśmiechnąłbym się przy lekturze, jak po
przeczytaniu informacji,
opublikowanej w kwietniowym numerze czasopisma Sterne und Welt-raum" [21] -
była to godna zaufania
publikacja naukowa, nosząca tytuł Wykopaliska koło La Silla", napisana podobno
na podstawie źródeł
węgierskich. Ubarwiona trzema akademickimi, sterylnymi fotografiami opisywała
czytelnikowi mający 2400 m
szczyt jednego z łańcuchów górskich Puna de Atacama na północ od Santiago de
Chile. Jest tam podobno osada
indiańska z czasów prekolumbijskich. Rysunki naskalne, wykonane za pomocą tak
zwanych pięściaków,
przedstawiały kulę i pierścień, przypominające układ Saturna. W publikacji
napisano: ,,Jeżeli się okaże, że oba
rysunki mają powstały wcześniej niż tylko kilkadziesiąt lat temu, że są być może
starsze od zachodniej
cywilizacji technicznej, to trzeba będzie poddać pod ponowną dyskusję prace
Ericha von Danikena, który
badania prowadził również w Ameryce Południowej".
Źródło cytatu: D. Niken i in., varia Arch. Węg. 11, 222 (1979). Moim zdaniem
należało napisać: Daniken i
inne ogólne wariactwa". Jeśli się pojawię na La Silla, to tylko po to, żeby
przez znajdujące się tam teleskopy
odkryć bzdury jeszcze bardziej piramidalne od baniek mydlanych w Kosmosie.
Na prima aprilis można sobie pożartować. W inne dni roku czytelników nie wolno
wystawiać do wiatru
publikując sensacyjne relacje, prawdziwe tylko z pozoru. Przedstawiłem trzy
takie przypadki, wszystkie
bezwartościowe. Byłem w ślepym zaułku, ale wyszedłem zeń mądrzejszy.
V. Ziemia Obiecana?
Wiara nie jest początkiem, lecz końcem wszelkiej wiedzy.
Johann Wolfgang Goethe
Wiele kuszących celów: Mohendżo-Daro w Pakistanie, jaskinie koło Kermanszah w
Iranie, miasto Sasanidów Ardaszir Khurreh, grób Jezusa w
Śrinagarze - Odyseja z moim samochodem - Do czego potrzebne są święte krowy -
Śrinagar-Wenecja Azji - Salomon, król latający między
Jerozolimą a Kaszmirem - Czy Jezus umarł na krzyżu na Golgocie? Czy w podeszłym
wieku zmarł w Kaszmirze? - W kościele, w którym
spoczywają podobno zwłoki Jezusa - Czy 4000 lat temu w Parhaspurze nastąpiła
eksplozja atomowa? - Co sanskryckie źródła mówią o
aparatach latających - Strach w Kalkucie - Bajeczny prezent od pewnego
indyjskiego studenta - Przemoc w naturze: woda - Przemoc w
polityce: rewolucja
Indie i Pakistan znałem z krótkich, za krótkich wizyt. Z literatury wiedziałem o
istnieniu w Pakistanie
prehistorycznego miasta Mohendżo-Daro, o zniszczonych świątyniach i piramidach
na wyżynie indyjskiej. Ale
nigdy pobyt mój nie trwał na tyle długo, żebym mógł pojechać w teren". Moje
dotychczasowe wizyty ograniczały
się do miast, do których docierało się łatwo i wygodnie samolotem. Być może
nigdy nie wyruszyłbym w teren,
gdyby nie skłoniło mnie do tego wiele powodów naraz; dowiedziałem się o
hipotezach lokalizujących grób
Jezusa w Indiach. Informacja alarmująca! Potem mój kalkucki wydawca, Ajitt Dutt
oznajmił, że planowany od
dawna przyjazd powinien wreszcie nastąpić, a jak będę jechał, żebym mu przywiózł
przenośną maszynę do
pisania, której u siebie nijak nie może dostać.
Często przypadek i szczęście były mi w życiu pomocą w zdarzeniach, na które
człowiek nie ma albo nie powinien
mieć żadnego wpływu
|
WÄ
tki
|