ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Potężny, z bujnymi, czarnymi, długimi włosami i chabrowymi oczami, wznosił się w siodle
ogromnego, odpowiedniego do jego postury wronego konia jak bóg, który zstąpił z niebios na
marną ziemię i ponurym spojrzeniem oglądał okolicę, żałując, że nie uczestniczył w jej
tworzeniu.
Bo istotnie zadziwiające piękno ukazało się oczom wędrowców. Po wschodzie słońca
ujrzeli wiotkie kibicie palm o rozpostartych na wszystkie strony zielonych liściach,
piaszczystą, jaskrawożółtą, ciągnącą się daleko na pomoc mierzeję Mchete; wysepki
delikatnej, jasnozielonej trawy, między którymi ziemia była czarniejsza od czerni. Wiele
mogłaby urodzić taka ziemia, lecz Conan wiedział, że tubylcy sieją na niej tylko kukurydzę,
bo innych upraw nie znają. Nawet Trille nieco się ożywił, gdy zauważył w zieleni liści
palmowych duże owłosione orzechy, a na potężnych konarach baobabów nie znane mu
zwierzęta, trochę podobne do małp i, być może, jadalne.
Bardzo szybko wyjaśniło się, że są to po prostu małpy. W pierwszej chwili ohydne stwory
przyglądały się towarzyszom, usiłując określić, z jakiego są plemienia, dlaczego pośrodku
pyska wyzywająco sterczy im nos, podczas gdy u porządnego goryla powinien być
przypłaszczony. Potem jednym głosem wrzasnęły i zaczęły obrzucać ich owłosionymi
orzechami, które tak zachwyciły Władcę Węży, a które przy bliższym poznaniu okazały się
nieprzyjemnie ciężkie i twarde.
Zły los i w tym przypadku okazał się niesprawiedliwy: wszystkie co do jednego pociski
trafiały w Trillego, a Conan i Klemensina nie odnieśli nawet zadrapania. Być może włóczęga
powinien zainteresować się, dlaczego bogowie są tak okrutni dla niego i przyjąć pewne
oczywiste prawdy. Jednak bardziej zajmowało go cierpienie z powodu oszpecenia swojej
niegdyś miłej aparycji. Na czole wyrósł mu niewiarygodnych rozmiarów guz we wszystkich
kolorach tęczy z dodatkiem czerni, pod okiem purpurowiał ogromny siniak, nos był
przypłaszczony, jak przystoi każdemu szanującemu się gorylowi, a górna warga napuchła i
pięknie wywinęła się do góry. Do pełnej wspaniałości brakowało mu tylko kółka w nosie i
piór we włosach, lecz o to jak myślał odjeżdżając od zdradzieckiego zagajnika palmowego
z pewnością zatroszczą się dzikusy, nie różniące się chyba niczym szczególnym od małp.
Choć pogodzony z losem, Władca Węży nie porzucił głupiego przyzwyczajenia, by trząść
się i pojękiwać ze strachu. Teraz też to robił, tylko ciszej niż przedtem. Jadąc tak, snuł
filozoficzne rozważania o życiu. Oto on włóczęga i żałosny tchórz, a oto jego życie. Co
przewidzieli dla niego bogowie i co on sam stworzył ostatecznie? Czy słuszna jest jego
droga? Czy właściwy następny krok? Czy istnieje prawda w świecie pełnym okrucieństwa,
strachu, kłamstw? Czy zachowało się dla niej miejsce? Dlaczego żyje na tym świecie taka
nikczemna istota jak on, który nie potrafi nic zrobić, aby zapanowały dobro i pomyślność?
Wreszcie wszelka filozofia uleciała od Trillego hen, wysoko i teraz nawet nie mógł oblec
swoich rozważań w słowa. Tylko serce wiedziało, jak zwrócić się do bogów i losu z prośbą,
by poznać nie poznane dotąd przez nikogo uczucia i umocnić je w sobie, żeby potem nie
zbłądzić w ciemnościach bytu. Siniaki, guzy i zadrapania strasznie polały. Trille cierpiał, ale
chociaż wiedział, że męczarnie fizyczne mogą uszlachetniać i wskazać prawdę, wyodrębnić
wśród marności świata niewiadomą. Czym ty jesteś, Życie? pytał zniechęcony
włóczęga, zadzierając podbródek i kierując jedyne widzące oko ku błękitniejącemu wysoko
niebu. Jednak nie było stamtąd odpowiedzi i nigdy nie będzie.
Władca Węży szybko to zrozumiał, więc wyrzucił z głowy wszystkie ważne myśli,
odsunął od siebie przyszłość i znów złączył się z teraźniejszością.
Przeklęte kreatury poinformował Conana, łatwo zapominając o dopiero co odbytej
wycieczce w labirynty filozofii. Czemu im tak przypadłem do gustu, powiedź?
Cymmerianin nie wiedział. Dręczyły go własne myśli, a w dodatku wreszcie zauważył na
dużym, pokrytym zielenią wzgórzu, wśród wysmukłych palm, nad wstążką strumienia osadę
tubylczą.
Klemensina, kryjąc nagły niepokój, z powątpiewaniem patrzyła na barbarzyńcę.
Podejrzewała, że lepiej byłoby ominąć wioskę dzikusów, lecz gdy już chciała powiedzieć o
tym Conanowi, jej klacz zarżała, szarpnęła głową i zaczęła przewracać się na bok
|
WÄ
tki
|