ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Nawet Hammish wylizał talerz prawie bez entuzjazmu. Tylko Desmond jadł z
ponurą łapczywością, jakby zamierzał pożreć wszystkie granaty w miodzie i cały figowy
pudding w zamku, nawet gdyby miał pęknąć. Dzieci ożywiły się nieco, gdy z kuchni wyłonili
się giermkowie, uginający się pod ciężarem cynowej tacy pełnej soczystych mięs. Mary
Margaret ocknęła się z drzemki i poruszyła noskiem jak zajączek.
Bannor zatarł ręce z radości. Willow rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie. Dotąd przed
południem jadał tylko czarny chleb i popijał go piwem. Tym razem odciął nożem spory kęs
boczku, włożył go do ust i przeżuł z wyraźną przyjemnością. Dzieci śledziły każdy jego ruch
z otwartymi buziami.
- A może trochę bekonu... - zaczął Bannor. Dzieci rozpromieniły się, lecz zaraz potem
zmarkotniały, gdyż ojciec dodał: - ...pani?
- Nie, dziękuję, panie - odparła Willow, kryjąc uśmiech. - Zjem to, co dzieci.
- Możesz wziąć moją porcję - powiedział Ennis i podał jej swoją miskę i łyżkę. - Już
nigdy nie wezmę do ust figowego puddingu.
Willow zamieszała pudding łyżką z jeszcze mniejszym entuzjazmem niż on. Niestety,
nieszczęsna słabość odebrała jej w dodatku apetyt.
- Zjadłbym bażanta - rzucił sir Hollis ze smakiem.
Bannor podał mu tacę nad głowami dzieci, które odprowadziły ją tęsknymi spojrzeniami.
Desmond wpychał w siebie czubate łyżki figowego puddingu, przełykając go z dużym
trudem. Edward podrapał się w pierś.
- Mogę się dziś wykąpać? Wszystko mnie swędzi. Kell odsunął się od niego.
- I śmierdzisz.
Bannor włożył do ust spory kawał wieprzowiny.
- Wybacz, synu, lecz zgodnie z warunkami naszej ugody kąpiel będzie dopiero za
tydzień.
Kell zatkał sobie nos i jęknął. Edward szturchnął go w żebra.
- I czego się drzesz? Sam też nie pachniesz lepiej. Nawet gorzej.
Bannor wytarł usta lnianą serwetką i wstał. Pełne nadziei oczy dzieci przygasły; gestem
nakazał giermkowi zabrać tacę do kuchni. Powiódł tryumfującym spojrzeniem po markotnych
buziach.
- To w co się dzisiaj pobawimy? W berka? Może w wojnę? Albo w ślepą babkę?
Desmond wbił ponury wzrok w swój pudding. Reszta dzieci walczyła z opadającymi
powiekami. Mary Margaret ziewnęła, zasłaniając buzię ręką. Bannor wzruszył ramionami i
westchnął z wielkim żalem.
- W takim razie, skoro nikt nie chce się ze mną bawić, sprawdzę, co się dzieje w
szrankach. Może tam mnie ktoś potrzebuje.
Posłał Willow mrugnięcie, na widok którego jej serce fiknęło koziołka, i odwrócił się do
wyjścia.
206
207
CISZA
- A może potrzebuje cię ktoś w Windsorze. Może królowi trzeba podetrzeć tyłek.
Choć Desmond siedział ze spuszczoną głową, jego głos dotarł wyraźnie do wszystkich
kątów sali. Rycerze przestali jeść i znieruchomieli. Niektórzy obejrzeli się z zaintereso-
waniem, inni zaczęli pilnie oglądać czerwono-złote proporce na ścianach.
Bannor odwrócił się powoli.
- Co powiedziałeś, synu?
Willow wstrzymała oddech. Spodziewała się, że Desmond skłamie lub zaprzeczy, ale on
zerwał się na równe nogi. Rumieniec, który zapłonął na jego policzkach, nie był świadectwem
wstydu, lecz gniewu.
- Nie chciałbym cię zatrzymywać, ojcze. Z pewnością spieszysz się w szranki, ponieważ
nigdy nie wiadomo, kiedy Francuzi znów na nas napadną. 1 wiesz co? Modlę się, żeby tak się
stało! Będziesz musiał udać się królowi na pomoc, prawda? Ale tym razem mam nadzieję, że
nie wrócisz! A jeśli tak, to przerzucony przez konia!
Bannor stanął nad Desmondem z twarzą tak kamienną i groźną, że w sali zapanowała
martwa cisza. Willow ścisnęła pod stołem drżącą rączkę Hammisha, spodziewając się, że
Bannor uderzy syna na odlew. Prawdę mówiąc, musiała przyznać, że chłopak na to zasłużył.
Głos pana zamku był tak niebezpiecznie łagodny, że trzeba było wytężyć słuch, żeby go
usłyszeć.
- Jeśli król wezwie mnie do siebie, z całą pewnością stawię się na jego rozkazy. Ale nie
mam zamiaru ginąć z ręki Francuza. Nawet gdyby miało ci to zrobić przyjemność.
Odwrócił się i w martwej ciszy wyszedł z sali, odpychając z drogi osłupiałych paziów.
208
Bannor! - Krzyk dobiegł go z drugiego końca łąki, bardziej nieustępliwy niż lodowate
płatki śniegu, nieustannie kłujące jego twarz dziesiątkami igiełek. Bannor przyspieszył kroku.
Zamarznięta trawa chrupała mu pod podeszwami. Prawie całe życie poświęcił wojnie, lecz
teraz pragnął tylko chwili spokoju. Cichy szmer rzeki rozbrzmiewał w oddali, kojący i
monotonny.
- Panie! - Tym razem krzyk był bardziej natarczywy. I zdyszany.
- Zostaw mnie! - krzyknął Bannor przez ramię, nie zmieniając tempa. - Nie odniosłem
dziś żadnej rany.
- Nawet tej. którą zadał ci syn?
Zatrzymał się na brzegu rzeki i zaklął pod nosem. Nie odwrócił się, chociaż za jego
plecami rozległo się rozpaczliwe sapanie. Willow przemknęła obok niego, z włosami
przysypanymi śniegiem i spódnicą ubrudzoną błotem, jakby upadla przynajmniej parę razy
podczas pościgu za nim. Prawdopodobnie runęłaby prosto do rzeki, gdyby nie zatrzymał jej w
pędzie.
Zaraz potem puścił ją i ruszył wzdłuż rzeki.
- Możesz mi towarzyszyć, jeśli zechcesz, lecz będę wdzięczny, jeśli nie wspomnisz o
moim synu.
Podreptała za nim, potykając się i ślizgając.
- Jak mogłabym o nim nie mówić? Z rozmysłem starał się ciebie sprowokować.
- Tak jak ty teraz?
- Biedny chłopiec, wręcz błagał, żebyś go chwycił za kark i dobrze potrząsnął, jak na to
zasłużył - ciągnęła, jakby go nie słyszała. - Gdy odszedłeś, myślałam, że się rozpłacze na
oczach wszystkich. A wtedy na pewno by ci nie wybaczył.
Bannor szedł bez słowa.
- Nie rozumiem, dlaczego pozwalasz mu włóczyć się
209
samopas, skoro powinien ćwiczyć w szrankach wraz z tobą i twoimi ludźmi - dodała
podniesionym głosem. - I nie rozumiem, jak to możliwe, że lord Bannor Śmiały, duma Anglii
i postrach Francji, może się bać jednego chudego trzynastolatka!
Bannor odwrócił się gwałtownie. Oczy mu płonęły.
- Nie boję się go! - ryknął. - Boję się siebie! Willow stanęła jak wryta, szeroko otwierając
oczy. Przeczesał włosy palcami.
- Kiedy ludzie unoszą się gniewem, krzyczą, bluźnią i tupią nogami. Gdy ja wpadam w
gniew, toczą się głowy i tryska krew. Przynoszę śmierć. - Ruszył ku niej z wyciągniętymi
rękami. - Spójrz na te dłonie! Spójrz, jakie są wielkie! - Zacisnął je w pięści potężne jak
bochny chleba. -Wiesz, jaką mają siłę? A gdybym uderzył nimi Desmonda w gniewie? Albo
nawet Mary Margaret? Mógłbym im zmiażdżyć kości i roztrzaskać głowy jednym ruchem
palców!
Jak to możliwe, że w tej samej chwili zdawał się równie potężny, co bezbronny? Willow
nie znała odpowiedzi na to pytanie
|
WÄ
tki
|