ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- Tak, dwóch młodzieńców, którzy szukają ciebie,
panienko. Bo masz na imię Villemo, prawda?
Nie zdobyła się na nic innego, tylko powtarzała głupio:
- Szukają mnie?
- Aha, więc nie było ich tutaj? To na pewno przyjdą.
I poszedł.
Dopiero teraz się ocknęła.
- Proszę zaczekać!
Rzuciła się do wyjścia, z rozmachem otworzyła drzwi,
ale zadymka cisnęła jej w twarz mokrym śniegiem
w bladym jeszcze świetle poranka. Skaktavl zniknął.
Villemo zamknęła drzwi.
- Szukają mnie - powtarzała jak lunatyczka. - Dwaj
młodzi mężczyźni?
- Może jacyś tajemniczy wielbiciele - roześmiał się
Eldar. - Mam nadzieję, że nas nie znajdą.
To jednak, że znali jej imię, wzbudziło w obojgu
niepokój. Z wielu powodów.
Za dużo przeżyć jak na jeden dzień. Ze zmęczenia nie
była w stanie myśleć jasno. Jedyne co odczuwała, to nieokreślony lęk, czy ci ludzie nie zginęli. W taką noc nikt nie mógł podróżować w górach i nie zabłądzić. Ale
przecież wszyscy powstańcy mogliby...? Myśli jej się plątały.
Znowu zostali sami, a z nimi dwaj nieprzytomni ranni
powstańcy.
Rany były ciężkie i Villemo czuła, bezradna, że tutaj
sprawy rozstrzygną się szybko.
Pozbawieni jakichkolwiek środków, starali się jednak jakoś opatrzyć rannych, a jednocześnie ona nie spuszczała oczu ze swoich podopiecznych, którzy już się pobudzili
i bardzo byli niespokojni, drażnili się nawzajem, więc
Villemo, która sama cierpiała coraz bardziej, musiała co chwila zostawiać rannych i biec uspokajać tamtych, nakłaniać, by kładli się do łóżek. Krzyk i rozgardiasz panował okropny, a ona była taka zmęczona, taka zmęczona...
Eldar nie stanowił wielkiego oparcia. Pomagał jej trochę, ale naburmuszony i niechętny, aż uznała, że powinna okazać mu trochę życzliwości, bo przecież to
z jej powodu stracił humor.
Jeden z rannych bardzo krwawił, a ona nie wiedziała, jak zatamować krwotok. Zużyła już dosłownie wszystko, co mogło się nadawać do opatrywania ran. Zdesperowana zerwała ze ściany jakąś makatkę, przewiązała nią pierś rannego, mocno uciskając. Skutek był znakomity, krew
przestała płynąć i Villemo mogła się zająć drugim rannym, który na szczęście był mniej poszkodowany. Kula karabinowa poszarpała mu rękę. Jak w transie Villemo owinęła
mu to czapką i mocno owiązała rzemieniem. Od strony
łóżek wciąż dobiegały rozdzierające serce krzyki, tamci biedacy niczego nie rozumieli, a to, że Eldar wrzeszczał na
nich, by stulili pyski, wcale sytuacji nie poprawiało. W końcu Villemo nie była już w stanie nic więcej
zrobić. Wstała, dowlokła się jakoś do alkowy, usiadła na brzegu łóżka i ukryła twarz w dłoniach. Wszystko wokół niej wirowało.
Eldar natychmiast zjawil się obok. W izbie histeryczne płacze nie cichły, a on obejmował jej barki i szeptał uspokajająco:
- No, no, Villemo, zaraz opatrzymy rannych, wtedy ja uspokoję tamtych, a ty będziesz mogła chwilkę odpocząć.
- Taka jestem zmęczona, Eldarze - mówiła, opierając
się o niego. - W głowie mi huczy, czy nie mógłbyś mnie zastąpić?
- No dobrze, już dobrze. Niech no tylko oni znowu
posną, to będziemy sami.
Pojmowała, co on ma na myśli, jego ręce nie czyniły
z tego żadnej tajemnicy. Pieściły ją delikatnie, lecz
wymownie.
- Nie, Eldarze, ja nie chcę - szepnęła udręczona.
Przesunął ręce na jej piersi, starał się ją rozbudzić, jak to
zawsze z powodzeniem robił wobec opornych dziewcząt.
- Och, Eldarze - szlochała. Chciała go prosić, by
przestał, zostawił ją w spokoju, a jednocześnie bała się, że go do siebie zniechęci. Wszystko między nimi było takie
niepewne, tak łatwo to popsuć. - Nie rób tego, nie wolno ci. On jednak znowu zapłonął, podniecony własną uwodzi-
cielską grą. Nie zważając na protesty, przrwrócił ją na łóżko. Ogień w izbie już prawie całkiem wygasł, a dom nie miał
okien, przez które mogłoby się przedostać światło poranka. Wichura wciąż szarpała budynkiem, lecz jęki nieszczęśników zgromadzonych w izbie zaczynały z wolna przycichać.
- Zostaw mnie, Eldar!
Jego głos drżał z podniecenia.
- Ty mnie nie kochasz - szeptał gwałtownie. - Nie możesz mnie kochać, skoro nie pozwalasz mi się nawet dotknąć!
- Owszem, wiesz dobrze, że cię kocham.
- Skąd mam o tym wiedzieć, przecież ty mnie nie chcesz!
- Jesteś niesprawiedliwy.
- To daj mi dowód, że mnie kochasz! A może ty jesteś
zupełnie zimna?
To odwieczny sposób nacisku, stosowany przez mężczyzn. W ciągu wieków udało się dzięki niemu sprowadzić na manowce niezliczone rzesze dziewcząt.
- Nie, ja nie jestem zimna - pochlipywała. - Ale mam
boleści.
- Moja miłość pozwoli ci zapomnieć o bólu. Villemo,
kochana, posłuchaj mnie! Bitwa pod Tobrann jest skończona. Przegraliśmy. O świcie wrogowie dotrą tutaj i my,
ty i ja, będziemy musieli umrzeć. To nasza ostatnia noc... Chciała sprostować, że świt już nastał, ale wydało jej się
to małostkowe. Jego słowa były obezwładniające, Vil-
lemo popadła w tragiczne uniesienie. Są oto, tak jej się zdawało, parą kochanków skazanych na śmierć, i wybuchnęła rozpaczliwym płaczem. Wszystko stało się takie smutne, takie okrópnie smutne, ale przynajmniej będą mogli umrzeć razem, i to jest piękne.
Eldar zauważył, że nastrój Villemo zmienił się pod
wpływem jego słów, i starał się to wykorzystać.
- Zastanów się, Villemo! Nigdy, nigdy więcej. Czy nie byłoby rzeczą najsłuszniejszą, byśmy ten jeden jedyny raz
objęli się nawzajem i dali sobie całą miłość, jaką do siebie czujemy?
Czy to jest także Eldar? Ten człowiek, który potrafi
wypowiadać takie piękne, pełne miłości słowa?
Tak, to jest jego prawdziwe ja, ona wiedziała, od początku wiedziała, że owa szorstkość, a nawct brutalność, to tylko maska. Ogarnęło ją zwątpienie. Bardzo chciała przekonać go o swojej miłości, lccz jak zdoła to uczynić? Bolesne skurcze i natrętna potrzeba wyjścia na dwór były beziitosne.
- Eldarze, wymagasz ode mnie zbyt wiele
|
WÄ
tki
|