ďťż

Fink, jajogłowy akademik, siedział na podłodze, bez butów, pomiędzy dwiema półkami książek, otoczony stosami akt...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
BoxX; również prawniczy intelektualista wagi lekkiej, analizował orzeczenia na przeciwległym końcu stołu. Od lat nie wziął do ręki fachowej książki, ale w tym momencie nie było po prostu nic innego do roboty. Miał na sobie ostatnią czystą parę slipów i modlił się, żeby okazało się, iż następnego dnia wracają do Memphis. Zagadnieniem, które badali, najważniejszym dla ich sprawy, było pytanie, w jaki sposób sprawić, żeby Mark Sway zechciał mówić. Jak można uzyskać informacje o fundamentalnym znaczeniu dla oskarżenia od kogoś, kto postanowił milczeć? Zagadnienie numer dwa brzmiało: czy można skłonić Reggie Love do ujawnienia tego, co usłyszała od Marka? Dyskrecja obowiązująca adwokata jest niemal święta, ale Foltrigg chciał, by i tę kwestię zbadano. Debata na temat tego, czy chłopak wie cokolwiek, zakończyła się wiele godzin wcześniej niekwestionowanym zwycięstwem Roya. Chło- pak był w samochodzie. Clifford miał świra i chciał gadać. Dzieciak okłamał gliniarzy. A teraz wziął sobie prawnika, ponieważ coś wie i boi się mówić. Dlaczego Mark Sway nie zaczął zeznawać i nie powiedział im po prostu całej prawdy? Dlaczego? Ponieważ obawia się zabójcy Boyda Boyette'a. Proste jak drut. Fink wciąż miał wątpliwości, ale był już zmęczony spieraniem się. Jego szef nie grzeszył zbytnią bystrością, lecz był niezwykle uparty i kiedy postanowił nie przyjmować czegoś do wiadomości, oznaczało to koniec dyskusji. Poza tym argumenty Foltrigga wydawały się całkiem przekonywające. Chłopak zachowywał się dość dziwnie, zwłaszcza jak na jedenastolatka. Boxx stał oczywiście za swoim szefem murem i wierzył w każde jego słowo. Jeśli Roy powiedział, że dzieciak wie, gdzie jest ciało, to znaczy, że wie. Oczywiście, Wally wydał przez telefon odpowiednie polecenia i teraz pół tuzina wiceprokuratorów w Nowym Orleanie badało te same zagadnienia. Około dziesiątej wieczorem w środę zapukał i wszedł do biblioteki Larry Trumann. Większość czasu spędził w biurze McThune'a dwa piętra niżej. Wykonując rozkazy Foltrigga, agenci rozpoczęli procedurę zmierzającą do uzyskania zgody na zapewnienie Markowi Swayowi bezpieczeństwa w ramach federalnego programu ochrony świadków koronnych. Dzwonili kilkanaście razy do Waszyngtonu i dwukrotnie rozmawiali z dyrektorem FBI, F. Demonem Voylesem. Jeśli chłopak nie odpowie rano na pytania Roya, wystąpią z bardzo atrakcyjną propozycją. Foltrigg orzekł, że pójdzie im gładko. Dzieciak nie ma nic do stracenia. Zaoferują jego matce dobrą pracę w innym mieście, które sama sobie wybierze. Dostanie więcej niż nędzne sześć doków za godzinę, jakie płacą jej w fabryce lamp. Jej rodzina zamieszka w prawdziwym domu, a nie w tandetnej przyczepie. Będzie też nagroda pieniężna, może również nowy samochód. 136 137 Mark siedział w ciemnościach na cienkim materacu i patrzył na matkę leżącą nad nim obok Ricky'ego. Miał dość tego pokoju i tego szpitala. Od składanego łóżka bolały go plecy. Przepiękna Karen gdzieś zniknęła. Korytarze były puste. Nikt nie czekał przy windach. W świetlicy siedział samotny człowiek. Przeglądał czasopismo, nie zwracając uwagi na nadawaną w telewizji powtórkę M.A.S.H. Za- jmował sofę, na której planował spać Mark. Chłopiec wrzucił dwie ćwierćdolarówki do automatu i wyciągnął puszkę sprite'a. Usiadł na krześle i zaczął oglądać telewizję. Mężczyzna miał jakieś czterdzieści lat i wyglądał na zmęczonego. Minęło dziesięć minut i M.A.S.H. się skończył. Nagle na ekranie pojawił się Gill Teal, obrońca ludu. Stał spokojnie przy roztrzaskanym samochodzie i mówił 0 ochronie praw i walce z towarzystwami ubezpieczeniowymi. Re- klamował Gilla Teala, z którym zwycięstwo to jedna chwila. Jack Nance odłożył czasopismo i sięgnął po następne. Po raz pierwszy spojrzał na Marka i uśmiechnął się. - Cześć - rzekł ciepło, po czym zerknął na „Redbook". Mark skinął głową. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował, był jeszcze jeden obcy. Pociągnął łyk sprite'a, modląc się o ciszę. - Co tutaj robisz? - spytał mężczyzna. - Oglądam telewizję - odparł ledwo słyszalnym głosem Mark. Nieznajomy przestał się uśmiechać i zaczął czytać artykuł. W wia- domościach o północy pokazywano dhzgi reportaż o tajfunie w Pakis- tanie. Na ekranie pojawiły się zdjęcia martwych ludzi i zwierząt wyrzucanych na brzeg niczym morskie śmiecie. Trudno było oderwać od tego wzrok. - To okropne, nieprawdaż? - rzucił Jack Nance w stronę telewizora, podczas gdy na ekranie śmigłowiec krążył nad ciałami zabitych. - To straszne - odparł Mark, uważając jednak, żeby nie spoufalić się za bardzo. Kto wie, ten facet mógł być jeszcze jednym z tych wygłodzonych prawników czekających, żeby rzucić się na osłabioną ofiarę. - Naprawdę straszne - zgodził się mężczyzna, potrząsając głową. - Myślę, że mamy za co dziękować. Ale trudno jest dziękować w szpitalu, rozumiesz, o czym mówię? - Nagle znowu posmutniał i spojrzał na chłopca zbolałym wzrokiem. - O co chodzi? - nie mógł się powstrzymać Mark. - O mojego syna. Jest naprawdę w kiepskim stanie. - Nie- znajomy rzucił czasopismo na stolik i przetarł oczy. - Co mu się stało? - spytał Mark. Żal mu było tego faceta. - Wypadek samochodowy. Potrącił go pijany kierowca. - Gdzie on teraz jest? - Oddział intensywnej terapii, pierwsze piętro. Musiałem stamtąd na chwilę wyjść. Tam na dole jest prawdziwe piekło, ludzie krzyczą i płaczą przez cały czas. - Bardzo mi przykro. - Ma tylko osiem lat. - Wydawało się, że nieznajomy płacze, ale Mark nie był pewny. - Mój młodszy brat też ma osiem lat. Jest tu, w pokoju obok. - Co mu jest? - spytał mężczyzna, nie podnosząc głowy. - Jest w szoku. - Niech go Bóg błogosławi. Co mu się stało? - To długa historia. I staje się coraz dłuższa. Ale wyjdzie z tego. Naprawdę mam nadzieję, że pana syn też wyzdrowieje. Jack Nance spojrzał na zegarek i nagle wstał. - Ja też mam taką nadzieję - odparł. - Muszę iść, zobaczyć, jak się czuje. Wszystkiego dobrego, hm, jak ty się właściwie nazywasz? - Mark Sway. - Wszystkiego dobrego, Mark. 1~Iuszę pędzić. - Podszedł do windy i zniknął. Mark położył się na sofie i zasn~ wciągu kilku minut. t38 Fotografie zamieszczone na pierwszej stronie środowego wydania „The Memphis Press" skopiowano z roczników szkoły podstawowej przy Willows Road. Pochodziły z ubiegłego roku - Mark był wtedy w czwartej klasie, a Ricky w pierwszej. Zdjęcia obu braci znajdowały się obok siebie u dołu trzeciej strony; pod ładnymi, roześmianymi buziami widniały nazwiska: Mark Sway, Ricky Sway. Na lewo od zdjęcia zamieszczono artykuł na temat samobójstwa Jerome'a Clifforda i związanych z nim niezwykłych wydarzeń, w które zamieszani byli chłopcy
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.