ďťż

Sekretarz zabrał podkładkę i wycofał się w cień...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Jak wielki wpływ na chorego zdobył były inkwizytor? Dobrze chociaż, że mała pieczęć państwowa wciąż spoczywała na królewskim palcu. Potem król słuchał już w ciszy, mąconej jedynie jego wysilonym oddechem. Za każdym razem czekał na opinię kanclerza i kiwał głową. Kromman podsuwał mu dokument do podpisania i szedł go zapieczętować. Durendal mówił dalej, coraz bardziej strapiony. Początkowo byli nauczycielem i uczniem, a potem przerodzili się w tandem, wiecznie się kłócący, ale skuteczny. Trwało to prawie dwadzieścia lat Teraz to on podejmował decyzje, a król je tylko zatwierdzał. Chivialem władał starzejący się kanclerz, a to nie wystarczało. Pragnął przejść w stan spoczynku i nacieszyć się trochę prywatnym życiem, nie mógł jednak porzucić posterunku w takiej chwili. Z trudem powstrzymywał się od przekleństw bądź płaczu. Na koniec pokłonił się. - - To już wszystkie naprawdę ważne sprawy, panie. Reszta może zaczekać na twój powrót. Hmm, Parlament? Ma się zebrać za trzy tygodnie, Wasza Królewska Mość. Czy chcesz odroczyć... - - Nie! - warknął król. Nagle dopadł go konwulsyjny atak kaszlu. Gdy wrócił do siebie, spojrzał wściekle na Durendala. - - A twoja mowa, panie? - - Przyślij mi... skrót tego, co mam w niej poruszyć. Nigdy już nie wydobrzeje na tyle, by mógł wrócić do Grandonu i przemówić w Parlamencie, tego jednak nie można było powiedzieć. Ach, dawne, dobre czasy! Przez pierwszych dziesięć lat pełnienia funkcji kanclerza Durendal zepsuł Ambrose’a, pozwalając mu sprawować autokratyczne rządy. Król trwonił jak szaleniec bogactwa zagrabione domom żywiołów, nie potrzebował podatków i nie pozwalał, by ktokolwiek sprzeciwiał się jego woli. Gdy wreszcie zmuszono go do zwołania Parlamentu, na głowę spadły mu żale nagromadzone przez dziesięć lat. Ciągnęło się to aż po dziś dzień. Każdy Parlament wydawał się gorszy od poprzedniego. - W takim razie to wszystko, panie. - Został jeszcze jeden dokument. - Och... to nic pilnego, ale wciąż potrzebny jest nowy szeryf Appleshire. Zastanawiałem się, czy zgodziłbyś się mianować sir Łucznika. To... - Kogo? - Zastępcę dowódcy. Król natychmiast dostrzegł jego potknięcie i zareagował gniewem. - Trzymaj łapska z dala od mojej gwardii! Jasne? - - Oczywiście, Wasza Królewska Mość. Chciałem tylko... - - To nie twój interes! Zajmę się... tym wszystkim, kiedy... wrócę. - - Tak, panie. Wiem o tym. Chory spróbował podźwignąć się nieco wyżej, po czym opadł z jękiem na poduszki. - - Czy... córka odpowiedziała... na twoje listy? - - Nie, panie. - - Napisałeś... że jestem cierpiący? To pytanie mogło zabić. “Nie” oznaczałoby, że Durendal nie uczynił wystarczająco wiele, by przekonać księżniczkę. “Tak” sprzeciwiałoby się oficjalnej polityce króla. Każda wzmianka o śmierci równała się zdradzie. - - Wspomniałem, że niepokoi nas twój stan zdrowia, Wasza Królewska Mość. - - Chcę tylko ich zobaczyć. Napisałeś... jej to? Po jednym, jeśli mi nie ufa. Durendal westchnął. - Wysłałem tyle listów, ile tylko mogłem, i skorzystałem z usług wszystkich posłańców, jacy przyszli mi do głowy. Wysłałem nawet malarza z prośbą, żeby pozwolono mu wykonać szkice książąt. Nie otrzymałem jeszcze od niego żadnej wiadomości. O tej porze roku trzeba wziąć poprawkę na pogodę, Wasza Królewska Mość. Statki teraz nie pływają. A może sekretarz Kromman też napisałby list? Zobaczymy, czy jemu się poszczęści. Wysuwając tę sugestię, nie miał nic do stracenia, gdyż Kromman z pewnością i tak już to zrobił - z królewskim pozwoleniem albo bez niego. Nie było potrzeby wspominać o tym, co sądzi o lordzie kanclerzu Rolandzie księżniczka Malinda. Schorzałym cielskiem króla wstrząsnął zastarzały gniew. - - Weź zakładników. Baelijskiego ambasadora, kupców... - - Wasza Królewska Mość nie mówi poważnie. - - Fircyk! - Na blade, tłuste policzki powrócił kolor. - Zarozumiały wieśniak! Wydaje ci się, że potrafisz władać królestwem, a... nie umiesz sobie nawet poradzić zjedna upartą dziewką? Samowolny szczeniak! Nie było to sprawiedliwe. W końcu mówili o jego córce, która była jednocześnie żoną cudzoziemskiego władcy. Problem z księżniczką nie brał się tylko z jej osobistej urazy. Parlament zawsze z wielką niechęcią myślał o baelijskim barbarzyńcy na tronie Chivialu, nawet jeśli traktat małżeński stanowił, że Malinda będzie samodzielną królową, a jej mąż jedynie księciem małżonkiem. Posłowie mieli poważne wątpliwości, czy osławiony pirat, jakim był król Radgar, będzie się zbytnio przejmował podobnymi prawnymi subtelnościami. Co gorsza, Parlament będzie bardzo zaniepokojony, to znaczy skłonny do buntu, jeśli choroba nie pozwoli królowi przemówić w nim osobiście, podczas gdy jego dziedziczka będzie przebywała daleko na skalistych wyspach. Zaczną się wzmianki o regencji, próby manipulacji sukcesją, delegacje wysyłane tu i tam. Niepełnoetatowemu władcy brakowało już czasu. Ambrose był jednak wystarczająco bystry, by zdawać sobie z tego sprawę. - Zrobiłem, co mogłem, panie. Jestem pewien, że wnukowie odwiedzą cię na wiosnę, gdy warunki żeglugi się poprawią. Król odwrócił głowę. Na jaką wiosnę? - To już by było wszystko, mój suwerenie. Pokornie proszę o pozwolenie odejścia. Ambrose nie odwrócił głowy. - Życzę bezpiecznej... drogi - wymamrotał jednak po chwili. Durendal uniósł tłustą dłoń do ust. Była zimna jak ośnieżone wzgórza za okiennicami. - Nie będę jechał szybciej niż galopem. Wiesz, że nigdy tego nie robię
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.