ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Cabrillo był na szczycie kopuły meczetu. Spojrzał w górę na duży srebrzysty samolot nadlatujący z oddali. Naciągnął sieć najmocniej, jak mógł.
- Ruszać się! - krzyknął Seng do siedmiu członków zespołu.
Zaczęli rozrzucać proszek na dziedzińcu jak farmerzy obsiewający pole. Kiedy skończyli, podbiegli do węży strażackich.
Czekali na rozkaz otwarcia zaworów.
Nixon i Gannon obsługiwali jeden z węży. Nixon stał z przodu, Gannon za nim. Pierwszy trzymał wylot, drugi wąż.
- Jesteś pewien, że to zadziała? - spytał Gannon.
- Jestem - odrzekł Nixon. - Problemem będzie sprzątanie.
Hickman nie zwrócił uwagi na to, że nie próbują go przechwycić izraelskie myśliwce. Myślał, że lecący nisko DC-3 jest po prostu poza zasięgiem radaru. Włączył autopilota, przeszedł do ładowni i otworzył drzwi.
Czarny Kamień był owinięty kocem. Hickman wyjął go i ścisnął w dłoniach.
- Giń - powiedział. - Ty i wszystko, co symbolizujesz.
Widział przez boczną szybę zbliżający się meczet Omara. Wyliczył, że aby trafić w kopułę przy prędkości, z którą leci, musi rzucić kamień, gdy dziób samolotu będzie nad murem wokół dziedzińca.
Wiedział, że nie zobaczy trafienia, ale właśnie dlatego zainstalował kamery.
- Teraz! - krzyknął Seng, kiedy usłyszał warkot nadlatującego DC-3.
Obsługa węży otworzyła zawory i polała dziedziniec. Woda była katalizatorem. Gdy tylko zetknęła się z proszkiem, jego cząsteczki zaczęły pęcznieć, łączyć się i tworzyć zbitą pianę. Warstwa urosła do wysokości ponad pół metra. Gannon poczuł, że unosi się do góry, kiedy woda z węża, który trzymał, zmoczyła proszek w miejscu, gdzie stał. Ciężar ciała Gannona odcisnął w pianie ślady jego stóp.
Hickman wyglądał przez boczną szybę i czekał. Gdy tylko zobaczył w dole mur wokół meczetu, rzucił Czarny Kamień. Potem pobiegł do kabiny, żeby wznieść się przed samobójczym atakiem z powietrza. Kamień opadał coraz niżej ku kopule meczetu.
Gdyby to był film, Cabrillo odbiłby kamień od kopuły i ocalił go. Albo Czarny Kamień wylądowałby w sieci i został uratowany. Tymczasem obecność Cabrilla na szczycie meczetu okazała się niepotrzebna.
Hickman rzucił za blisko.
Gdyby nie piana na dziedzińcu, kamień roztrzaskałby się przy uderzeniu w marmurowe podłoże. Zamiast tego utkwił w pianie dobre trzy metry od ściany meczetu. Wbił się na głębokość ponad trzydziestu centymetrów i leżał bezpiecznie niczym zabytkowy pistolet w wyściełanym futerale.
Seng podbiegł i popatrzył na kamień.
- Niech nikt go nie dotyka! - krzyknął. - Zajmie się nim muzułmański agent CIA.
Seng sięgnął po swoje radio i wywołał Hanleya na Oregonie.
- Wszystko opowiem później, ale kamień jest bezpieczny - zameldował.
- Mógłby pan przekazać Adamsowi, żeby zabrał prezesa?
Hanley odwrócił się do Stonea.
- Skontaktuj się z nim.
Kiedy Stone rozmawiał, Hanley podszedł do stanowiska ogniowego Murphyego i Lincolna.
Pokład wyżej, na rufie Oregona, skomputeryzowana bateria pocisków rakietowych namierzała wolno DC-3.
Samolot pokonywał prawie pięć kilometrów na minutę. Zanim Hickman wrócił do kabiny, usiadł w fotelu pilota i zaczął się wznosić, był piętnaście kilometrów za Jerozolimą i mniej więcej w takiej samej odległości od Morza Martwego.
Przyciągał do siebie wolant i wzbijał się coraz wyżej.
- Jeszcze trzydzieści sekund i szczątki spadną poza osiedlami palestyńskimi - powiedział Lincoln.
Hickman nie był niewinny, ale Korporacja nie mordowała ludzi. Gdyby poleciał do Jordanii, spróbowaliby go tam złapać na ziemi. Gdyby zaczął zawracać, nie mieliby wyboru. Jedynym celem jego powrotu do Jerozolimy mógł być samobójczy atak.
DC-3 był sekundy lotu od Morza Martwego.
- Szefie - odezwał się nagle Murphy - komputer pokazuje, że on zawraca.
- Wiecie, co trzeba zrobić - odrzekł cicho Hanley.
- Podaję czas - powiedział Lincoln i odczytał datę i godzinę.
- Pociski odpalone - zameldował Murphy ułamek sekundy później.
- Naprowadzają się - powiedział Lincoln.
Z czterorurowych wyrzutni rakietowych po obu stronach małej przezroczystej kopuły radarowego urządzenia namiarowego wystrzeliły dwa pociski. Wystartowały ze statku w odstępie milisekund i poszybowały nad Izraelem w kierunku DC-3. Mknęły prosto do celu jak strzały wypuszczone z łuku przez wojownika.
Adams zabierał Cabrilla z kopuły meczetu Omara, gdy pociski przeleciały nad nimi. Cabrillo szybko odczepił drabinkę sznurową i rzucił ją ludziom na ziemi. Adams pociągnął drążek skoku ogólnego, uniósł robinsona i ruszył naprzód.
Hickman był już niedaleko, kiedy zobaczył dwa świetlne punkty zbliżające się z oddali. Zanim zdał sobie sprawę, czym są, uderzyły w kadłub DC-3.
Śmierć nastąpiła natychmiast i szczątki samolotu spadły do Morza Martwego.
Przezroczysty dziób robinsona był zwrócony w kierunku nadlatującego DC-3, gdy pociski trafiły w cel.
- Zabezpieczcie kamień - powiedział Cabrillo przez radio do Hanleya na Oregonie. - Lecę na miejsce katastrofy.
52
- To mieszanka skrobi ryżowej i naturalnego akceleratora, który powoduje pęcznienie tego proszku - wyjaśnił Nixon. Seng patrzył na dziedziniec wokół meczetu Omara. Muzułmański agent CIA w Izraelu ostrożnie wyjmował Czarny Kamień z piany. Ciężki obiekt wbił się w nią na głębokość jednej trzeciej metra, ale od twardego podłoża dzieliło go jeszcze dwadzieścia centymetrów. Agent wydobył kamień, spojrzał na Senga i skinął głową.
- Jak to sprzątniemy z dziedzińca? - zapytał Seng.
- Nie miałem zbyt wiele czasu na przetestowanie tego - odrzekł Nixon - ale powinien to usunąć ocet.
Seng sięgnął do pasa po składany nóż, schylił się i wyciął kwadrat w białej warstwie. Wydłubał go ostrzem i wziął do ręki.
- To jest jak ciastko ryżowe - zauważył. Podrzucił do góry lekki jak piórko kawałek piany i złapał w powietrzu.
- Gdybyśmy mieli jakąś ekipę - powiedział Nixon - która pocięłaby to łopatami i zabrała największe kawałki, a później umyła dziedziniec octem i zamiotła, chyba wystarczyłoby potem dobrze spłukać marmur wodą.
Warkot robinsona narastał. Helikopter przeleciał nad dziedzińcem meczetu i wylądował na pobliskiej ulicy. Seng instruował Izraelczyków, jak usunąć pianę, kiedy na teren wszedł łukową bramą Cabrillo.
- Szczątki DC-3 spadły do Morza Martwego - powiedział. - Największy kawałek, jaki widzieliśmy na powierzchni, miał wielkość mniej więcej bochenka chleba.
- A Hickman? - zapytał Seng.
- Jeśli coś z niego zostało - odrzekł Cabrillo - to poszło na dno.
Chwilę stali w milczeniu.
- Kamień jest zabezpieczony - odezwał się w końcu Seng - i zorganizowaliśmy sprzątanie dziedzińca. Możemy się wycofać.
Cabrillo skinął głową
|
WÄ
tki
|