ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Zielonych Łańcuchów. Pewnie w ten sposób oznako-
wane było wybrzeże.
- No - Tarnowski podniósł się ciężko. Minę miał
znowu ponurą. - To cieszę się, że wszystko się wyjaśniło.
Dobranoc państwu.
Veronique, nie sprzątając, pobiegła za nim. Kazi-
mierz nie miał pojęcia, co powiedzieć, więc tylko spoglądał
to na Eryka, to na Ilse, czując niejasno, że być może
powinien ich przeprosić. Wakacyjny pobyt nabrał nagle
charakteru subtelnego uwięzienia. Sam nigdy nie słyszał
podobnego zakazu: przeciwnie, profesorowi zdarzało się
wysyłać go do Pornic po drobne zakupy, co prawda rok
temu. Ale jeszcze podczas pierwszego wspólnego posiłku
- przypomniał sobie - była mowa o tym, że Falkowie
mogliby chodzić do kościoła w miasteczku. Ilse zrozumiała
chyba jego stan, bo obejrzawszy się, czy profesor na pewno
już wyszedł, roześmiała się cicho i wzruszyła ramiona-
mi, jakby bagatelizując zajście. Także Eryk robił wrażenie,
jakby nie przywiązywał do niego wagi. Myślał nad czymś
intensywnie.
174
-Jesteś pewna, że szen, nie szien?Jakto się pisze?
Tymczasem Tarnowscy weszli do swojego pokoju.
ronique spojrzała na męża pytająco. Skrzywił się, jakby
coś bolało; kiwnął głową.
-Tak, ulżyj mi. Zdenerwowali mnie tym razem.
Posłusznie uklękła i rozpięła mu spodnie. Pieściła
){<) powoli, potem coraz szybciej. Pierwszy raz zrobiła mu
(o kilka lat temu, w początkowych tygodniach małżeństwa,
leszcze w Paryżu, dokąd przyjechał konferować z jej ojcem,
profesorem Sorbony. Zakochała się w dziwnym Słowia-
ninie, oczytanym i zarazem - zdawało się jej - naiwnym
l.ik dziecko. Jego niemoc dopadła go niespodziewanie,
nigdy nie udało jej się dociec dlaczego. Płakał. Chciała mu
pomóc i przez chwilę czuła się dumna, że jej się udało.
A jednak właśnie od tego momentu - rozumiała coraz
Irpiej - zaczął ją traktować szorstko, jakby skompromi-
towała się w jego oczach. To prawda, niechętnie słuchała
jego wywodów, a wiersze, które zdarzyło jej się kiedyś
opublikować w czasopiśmie dla kobiet, skrytykował
bezlitośnie jako uleganie obrzydliwej modzie na dekaden-
tyzm. Ciebie też to ukąsiło! - do dziś pamiętała jego
podniesiony głos. - Jestem osamotniony nawet we włas-
nym domu". Ale początek był wcześniej, jeszcze zanim
zobaczyła swoje nazwisko w druku, a on poznał tę wyma-
lowaną Brytyjkę, która potrafiła teatralnie modulować głos,
niby na granicy szlochu, kiedy chwaliła jego osiągnięcia.
O/i God, my life has chan-ged, sińce I read your bo-ok. It's so
profound, so deeply pro-found". Veronique domyślała się
bez trudu, kiedy przychodziły od niej listy: wracał wtedy
spod furtki zawadiackim krokiem, jakby tańczył. Czasem
myślała o tym, żeby wrócić do ojca. Ale nie zrozumiałby jej.
175
Pod dłonią poczuła pulsowanie; nadstawiła usta i przy-
spieszyła rytm.
Nazajutrz wypogodziło się: zarówno na niebie, jak
między gospodarzem a gośćmi. Profesor dowcipkował przy
śniadaniu, przekomarzał się z Ilse, rozwijając swoją wczo-
rajszą myśl, że w przyszłym życiu tak niezwykła kobieta
będzie z pewnością mężczyzną; chwilami brzmiało to, jakby
kpił z własnych słów. Kiedy Ilse przechyliła się przez stół
i ścisnęła go za rękę, mówiąc: Trzymam pana za słowo,
profesorze, i oczekuję, że pan w takim razie będzie kobie-
tą" - ucałował z galanterią jej dłoń przed nosem zdumio-
nego Eryka. Ruszyli potem w stronę dolmenu, dokąd mogły
powrócić wykłady. W trawach sykały koniki polne, słońce
grzało coraz mocniej, jakby chcąc wynagrodzić ludziom
swoją kilkudniową słabość. Rozłożyli się, jak zwykle, po za-
chodniej stronie głazów, mając przed oczami morze; tylko
Ilse na składanym krzesełku siedziała tyłem do brzegu.
- Istotą naszej koncepcji - mówił profesor - jest
uduchowienie wszystkiego. Przeciwstawienie się ślepocie
współczesnej nauki, której zdaje się, że skoro to, co nie-
materialne, nie poddaje się procedurom eksperymentu,
może zostać oddalone jako niedowodliwa hipoteza. Nic
bardziej błędnego. Przeciwnie: to materia jest hipotezą
zbudowaną na ruinach zaufania duszy do samej siebie.
Szczególnie dramatyczny przebieg pojedynku między
agresywnym, dogmatycznym materializmem a Prawdą daje
się zaobserwować na terenie psychologii. Kwestionuje się
istnienie jaźni, próbując sprowadzić ją do funkcji mózgu.
Przegnano gdzieś biblijne pojęcie opętania, zastępując
je nazwami rzekomych chorób układu nerwowego, któ-
rych śladu nie ujawnia żadna sekcja. Tymczasem to duchy
walczą między sobą, potrafią dokonać inwazji, podsuwając
Hyśli niemające żadnego związku z zasadniczą treścią
tycia psychicznego jednostki. Sam bywałem wystawiony
W pokusy samobójstwa, którego idea nawiedzała mnie,
począwszy od osiemnastego roku życia, całkiem bez powo-
lu
|
WÄ
tki
|