ďťż

Do tej pory opierała się na rzeźbionej lasce w sposób świadczący o tym...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
że nie ma już zbyt wiele sił; teraz stała prosto niczym młoda wierzba, wpatrując się we mnie błyszczącymi oczami. O Valerii nie napisze ani słowa — może tylko tyle, że poznałbym ją zawsze i wszędzie. Jej oczy nie zestarzały się ani trochę: nadal były oczami młodej dziewczyny, która, otulona w futra, spotkała mnie w Ogrodzie Czasu. Wyglądało na to, że Czas nie miał nad nimi żadnej Władzy. Chiliarcha zasalutował i ukląkł przede mną tak jak kiedyś kasztelan Cytadeli, wkrótce potem zaś (ale nie od razu) to samo uczynili jego żołnierze oraz młody oficer. Dałem im znak, żeby wstali, po czym zapytałem chiliarchę (głównie po to, by dać Valerii czas na zebranie sił, ponieważ wyglądała tak, jakby miała zemdleć albo nawet paść trupem), czy w czasach, kiedy zasiadałem na tronie Feniksa, pełnił już służbę w Domu Absolutu. — Nie, Autarcho. Bytem wtedy jeszcze chłopcem. — A jednak mnie pamiętasz. — Ponieważ należy to do moich obowiązków, Autarcho. Zachowało się wiele twoich portretów i popiersi. — Wcale... Głos był tak słaby, że z trudem go usłyszałem. Spojrzałem na Valerię, aby upewnić się, że to ona się odezwała. — Wcale nie są do ciebie podobne. Wyglądają tak, jak... Umilkła, a ja czekałem w milczeniu na ciąg dalszy. Wreszcie mach nęła ze zniecierpliwieniem ręką, jak często czynią stare słabe kobiety. — Wyglądają tak, jak moim zdaniem powinieneś wyglądać, kiedy wrócisz do mnie, do naszej wieży w Starej Cytadeli. Wyglądają tak jak ty teraz. Roześmiała się chrapliwie, po czym wybuchnęła płaczem. Głos olbrzyma przetoczył się po sali niczym łoskot lawiny: — To nieprawda. Wyglądasz tak samo jak kiedyś, Severianie. Nie zapamiętuję większości twarzy, ale twoją pamiętam bardzo dobrze. — Chcesz przez to powiedzieć, że mamy do wyrównania pewne rachunki. Jeśli o mnie chodzi, to wolałbym zostawić je nie wyrównane, a zamiast tego wyciągnąć do ciebie rękę. Olbrzym wstał, by uścisnąć moją dłoń, a ja przekonałem się, że jest już dwukrotnie wyższy ode mnie. — Czy zwracasz mu wolność, Aularcho? — zapytał chiliarcha. — Tak. Co prawda, jest istotą przesiąkniętą złem, ale to samo można powiedzieć o tobie i o mnie. — Nie uczynię ci nic złego, Severianie — zadudnił Baldanders. - Nigdy ci nie uczyniłem. Cisnąłem z wieży twój klejnot tylko dlatego, że wierzyłeś w jego moc, a to nie było w porządku. Tak przynajmniej wtedy myślałem. — Na szczęście wszystko jest już za nami. spróbujmy więc o tym zapomnieć. — On ma na sumieniu jeszcze jeden zły uczynek odezwała się prorokini. — Niedawno powiedział, że sprowadzisz śmierć i znisz- czenia. Ja starałam się przekazać im prawdę, mówiąc, że dzięki tobie narodzimy się na nowo, ale oni mi nie uwierzyli. — Oboje mówiliście prawdę — odparłem. — Jeśli ma się narodzić nowe, stare musi ustąpić mu miejsca. Ten, kto sieje zboże, zabija trawę. Oboje jesteście prorokami, choć różnego rodzaju. Każde z was głosiło takie przepowiednie, jakie przekazał wam Prastwórca. Potężne drzwi ze srebra i lapis lazuli usytuowane na samym końcu Amarantowego Hypogeum — drzwi używane za mego panowania tylko podczas uroczystych procesji oraz składania listów uwierzytel- niających przez najważniejszych ambasadorów — otworzyły się z hu- kiem. Tym razem do sali wpadł nie jeden oficer, lecz kilkunastu żoł- nierzy uzbrojonych w muszkiety oraz lance o płomienistych grotach. Ustawili się półkolem, odwróceni plecami do tronu, z bronią wymie- rzoną w kierunku drzwi. Ich pojawienie się tak bardzo zaprzątnęło moją uwagę, że na mo- ment zapomniałem, ile lat minęło od chwili, gdy Valeria widziała mnie po raz ostatni — dla mnie lata te nie były latami, lecz skurczyły się do jakichś stu dni — i nie poruszając prawie ustami mruknąłem do niej. jak często czyniłem podczas różnych długotrwałych a nudnych cere- monii, w sposób, którego nauczyłem się jeszcze jako chłopiec, rzucając kąśliwe uwagi za plecami mistrza Malrubiusa: — No, to dopiero będzie ciekawostka! Usłyszawszy, jak raptownie nabiera powietrza, spojrzałem na nią i ujrzałem mokre od łez policzki oraz niezliczone ślady pozostawione przez mijający czas. Największą miłością darzymy tych, którzy oprócz niej nie mają niczego; w tej właśnie chwili kochałem Valerię tak jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Położyłem rękę na jej ramieniu i choć z pewnością nie był to czas ani odpowiednie miejsce na intymne sceny, nie żałowałem tego, ponie- waż nie zdążyłem uczynić nic więcej. W drzwiach pojawiła się najpierw ręka olbrzymki, przypominająca jakąś pięcionogą bestię, potem zaś wsunęło się przedramię, grubsze od wielu uważanych za niezmiernie stare drzew i bielsze od morskiej piany, pokryte jednak licznymi opa- rzelinami, które rozszerzały się w szybkim tempie. Prorokini wymamrotała jakąś modlitwę, kończąc ją wezwaniem do Łagodziciela i Nowego Słońca. To bardzo niezwykłe doznanie słyszeć modlitwę skierowaną pod swoim adresem, szczególnie jeśli modląca się osoba zapomniała o naszej obecności. Tym razem wszyscy gwałtownie zaczerpnęliśmy w płuca powietrza — wszyscy z wyjątkiem Baldandersa. Zaraz potem ujrzeliśmy drugą rękę wodnicy, a także jej twarz, i choć skłamałbym mówiąc, że całkowicie wypełniły ogromny otwór drzwiowy, to jednak były tak duże, iż od- niosłem takie właśnie wrażenie. Czesio słyszałem przenośnie, w której porównuje się oczy do spodków; oczy olbrzymki miały wiaśnie te rozmiary, płynęły z nich zaś krwawe łzy. Krew sączyła się także z wiel- kich nozdrzy
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.