ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Po rozmowie z redaktorem londyński dżentelmen polecił zakończyć przyjmowanie stron.
4
Głęboką nocą z dwudziestego drugiego na dwudziestego trzeciego grudnia drogą wiodącą do Bultonu maszerowało dwóch młodych wieśniaków. Znoszone buty, opróżnione do połowy worki na plecach świadczyły, że wędrują oni z daleka. Ledwo-ledwo zaczynało się rozwidniać, gdy wędrowcy doszli do głuchego boru należącego do majątku Wolveswood. Tu droga zbiegała w dół i ginęła w głębokim parowie. Wstęga królewskiego traktu biegła przez las, obramiona z obu stron jakby zębatym fortecznym murem. Na dnie parowu płynęła płytka rzeczułka, przez którą był przerzucony łukowaty kamienny mostek. Według legendy miało tu miejsce w dawnych czasach zabójstwo przewrotnego biskupa z Coventry. Na tym właśnie moście słynny rozbójnik Dick Terpin urządził zasadzkę na biskupa i od tej pory nie tylko sam most, lecz również cały ten odcinek drogi i przyległe do parowu lasy nosiły nazwę Terpin-Bridge.
Przechodząc przez most, na którym z trudem tylko mogły się minąć dwie pocztowe karety, nasi wędrowcy zauważyli człowieka przyczajonego pod mostem. Nie opodal drogi walały się oskardy i łopaty. W krzakach na dnie parowu, trochę dalej od mostu, stał wóz naładowany niedużymi beczułkami.
Podróżni przeszli przez cały parów i zatrzymali się w oberży Wesoły Buldog, na małej pocztowej stacyjce przy drodze do Chancefieldu. Zamówili sobie po kuflu piwa i po porcji pieczonej baraniny z cebulą, po śniadaniu zakurzyli fajki i przesiedzieli tak przy stole ponad dwie godziny, póki nie zjawił się trzeci towarzysz, który pozostał widocznie gdzieś w tyle. Był to bardzo ubogo odziany staruszek z siwymi wąsami i zmierzwioną brodą. Podpierał się grubą czarną laską i ciężko dyszał. Popędzany przez niecierpliwych młodych towarzyszy staruszek naprędce coś przekąsił, złożył oberżyście życzenia wesołych świąt i zmęczony poczłapał dalej za swoimi gburowatymi towarzyszami.
Trzej wędrowcy dotarli wkrótce do przybrzeżnych skał otaczających zatokę. Stromą, kretą ścieżką zeszli w dół. Stała tu budka kąpielowa. Pod jej osłoną czekała w pogotowiu łódź, w głębi zaś, pomiędzy dwiema skałami, widniały maszty niedużego okrętu ze spuszczonymi
204
żaglami. Z wąziutkiego komina nad kambuzem unosiła się strużka dymu, kok okrętowy
gotował obiad dla załogi.
Jakkolwiek nasi trzej wędrowcy nie mieli w sobie absolutnie nic z rybaków czy marynarzy,
bardzo pewnie zbiegli na oblodzone deski przystani, wskoczyli do łodzi i nalegli na wiosła z
taką wprawą, jakiej się nie spotyka u angielskich pasterzy czy świniopasów.
Łódź przybiła do małego trapu dziobowego zwisającego na żelaznych łańcuchach. W
zachowaniu obu młodych wieśniaków nie było już śladu dawnej gburowatej niecierpliwości
wobec starszego towarzysza. Przytrzymali łódź przy trapie, podczas gdy stary wspinał się na
pokład. Ogromny Murzyn już spieszył mu naprzeciw; otworzył przed starym drzwi kajuty
kapitańskiej i począł zdejmować z przybyłego wierzchnią odzież. W kubryku przebierali się
również dwaj młodzi wieśniacy. Zrzucili z siebie czapki, kurtki, buty i od razu odzyskali
wygląd wilków morskich.
W pół godziny później łódź znowu popłynęła w stronę budki kąpielowej; tym razem z okrętu
udawał się na brzeg młody urzędnik, ubrany dość modnie, z pretensjami do elegancji. Ukrył
on wiosła w budce i nieomal biegiem puścił się drogą do Bultonu. Napotkany ekwipaż
podwiózł go do rybackiego przedmieścia. Tu urzędnik wziął cab i postukując zmarzniętymi
nogami o drewnianą ściankę dorożki, kazał się wieźć do Białego Niedźwiedzia. Gdy
prokuratorowi zameldowano o przybyciu gościa, kazał natychmiast wprowadzić go do swego
pokoju.
Więźniowie narożnej kazamaty spędzili bardzo nieprzyjemną dobę. Bezlitosny prokurator
kazał ich trzymać w karcerze, postawić przy nich straż i przykuć łańcuchami do żelaznych
kółek w ścianie. Następnego dnia pod wieczór otworzyły się żelazne drzwi i do lochu weszło
sześciu żołnierzy, więzienny kowal oraz sam major Drawers. Naczelnik więzienia był w
ciepłym podróżnym płaszczu narzuconym na mundur... W końcu przed więźniami stanął
kawaler de Cresy i oświadczył surowym, dobitnym tonem:
- Przygotujcie się do drogi, przewiezie się was do innego więzienia. Uprzedzam, że przy
najmniejszej próbie ucieczki zostaniecie na miejscu zastrzeleni
|
WÄ
tki
|