ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Ręka tak mu
się trzęsła, że podnosząc do ust łyżkę z zupą wylał sobie na
krawat niemal całą jej zawartość.
Eddie umilkł, najwyraźniej zadowolony z dokonanego dzieła. Jack
starał się podtrzymać rozmowę i Harry czynił wszystko, by mu
pomóc, lecz mimo to przy stoliku zapanowała napięta atmosfera. Co,
do diabła, zaszło między tymi dwoma? - zastanawiał się Harry.
W ciągu kilku chwil jadalnia zapełniła się całkowicie. Przy
sąsiednim stoliku usiadła piękna kobieta w sukience w czerwone
kropki, której towarzyszył mężczyzna w rozpinanym swetrze.
Nazywali się Diana Lovesey i Mark Alder. Margaret powinna ubierać
się tak jak pani Lovesey - pomyślał Harry. - Wyglądałaby chyba
jeszcze lepiej od niej. Jednak pani Lovesey nie sprawiała wrażenia
szczęśliwej; właściwie wyglądała jak śmierć na chorągwi.
Obsługa była sprawna, jedzenie zaś znakomite. Wniesiono główne
danie - filet mignon z holenderskimi szparagami i puree
ziemniaczanym. Stek był niemal dwukrotnie większy od tego, jaki
podano by w angielskiej restauracji. Harry nie zjadł całego i
podziękował za dolewkę wina. Chciał zachować czujność. Przecież
zamierzał ukraść Komplet Delhijski. Na myśl o tym odczuwał dreszcz
podniecenia, ale i coś w rodzaju obawy. Będzie to największy skok
w jego karierze, który jednocześnie mógł być ostatnim. Dawał
szansę zamieszkania w obrośniętym bluszczem domu z kortem
tenisowym.
Po steku podano sałatkę, co trochę zdziwiło Harry'ego. W
londyńskich restauracjach z reguły nie jadało się sałatek, a
jeżeli już, to na pewno nie jako oddzielne danie.
Posiłek uzupełniły brzoskwiniowa melba, kawa i ciasteczka. Eddie
Deakin chyba uświadomił sobie, że zachowywał się niezbyt
uprzejmie, gdyż postanowił nawiązać rozmowę.
- Mogę zapytać, jaki jest cel pańskiej podróży, panie Vandenpost?
- Postanowiłem zejść z drogi Hitlerowi - odparł Harry.
- Przynajmniej do chwili, kiedy Ameryka przyłączy się do wojny.
- Myśli pan, że to nastąpi? - zapytał sceptycznie Eddie.
- Poprzednim razem tak właśnie się stało.
- Nie mamy żadnych konfliktów z nazistami - odezwał się Luther. -
Są przeciwko komunistom, tak jak my.
Jack skinął głową.
Dla Harry'ego ich postawa stanowiła duże zaskoczenie. W Anglii
wszyscy byli przekonani, że Ameryka wkrótce przystąpi do wojny,
ale wyglądało na to, że przy tym stoliku nikt nie zgadzał się z tą
opinią. Możliwe, iż nadzieje Brytyjczyków były tylko pobożnymi
życzeniami i że upragniona pomoc nigdy nie nadejdzie. Dla matki
Harry'ego, która została w Londynie, oznaczało to bardzo złe
wieści.
- A ja uważam, że powinniśmy walczyć z nazistami - odezwał się
Eddie, a w jego głosie zabrzmiał gniew. - Są jak gangsterzy
- dodał, wpatrując się wprost w Luthera. - Tacy ludzie powinni
zostać czym prędzej wytępieni jak szczury.
Jack podniósł się szybko z miejsca.
- Jeśli już skończyłeś, to myślę, że powinniśmy pójść trochę
odpocząć - powiedział z zaniepokojoną miną do Deakina.
W pierwszej chwili Eddie wydawał się zaskoczony, ale potem skinął
głową i obaj członkowie załogi odeszli od stołu.
- Ten inżynier nie był zbytnio uprzejmy - zauważył Harry.
- Naprawdę? - zdziwił się Luther. - Nie zwróciłem uwagi.
Ty cholerny kłamco! - pomyślał Harry. - Przecież niemal powiedział
ci w twarz, że jesteś gangsterem.
Luther zamówił brandy, a Harry zastanawiał się, czy siedzący
naprzeciw niego mężczyzna rzeczywiście jest gangsterem. Ci,
których znał z Londynu, znacznie bardziej rzucali się w oczy:
nosili mnóstwo sygnetów, futra i buty na grubej podeszwie. Luther
wyglądał raczej na milionera zawdzięczającego wszystko pracy
swoich rąk, na przykład rzeźnika albo cieślę.
- Czym się zajmujesz, Tom? - zapytał go od niechcenia.
- Prowadzę interes w Rhode Island.
Nie była to odpowiedź zachęcająca do dalszej rozmowy, więc po
pewnym czasie Harry wstał, skinął uprzejmie głową i wyszedł z
jadalni.
Kiedy wrócił do kabiny, lord Oxenford niespodziewanie oderwał się
od gazety i zapytał:
- Jak tam kolacja?
Zdaniem Harry'ego kolacja była wręcz wyśmienita, ale zdążył już
się nauczyć, że ludzie należący do najwyższych warstw
społeczeństwa nigdy nie okazywali zbytniego entuzjazmu, jeśli
chodzi o jedzenie.
- Znośna - odparł obojętnym tonem. - Mają niezłe białe wino.
Oxenford chrząknął, po czym zajął się znowu gazetą. Na świecie nie
ma niczego bardziej chamskiego niż chamski lord - pomyślał Harry.
Margaret sprawiała wrażenie bardzo zadowolonej, że go znowu widzi.
- A tak naprawdę? - zapytała konspiracyjnym szeptem.
- Znakomita! - odparł w ten sam sposób Harry i oboje wybuchnęli
śmiechem
|
WÄ
tki
|