ďťż

Przyrzekłam, że zachowam tajemnicę...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
— Czy jest pani tego absolutnie pewna? — Tak, proszę pana. — Nawet w domu, w czasie urlopu, w rozmowie z rodziną? — Nie mam rodziny, proszę pana. Poszłam do szkoły pielęgniarskiej z domu podrzutków. I znowu absolutny brak intonacji, jak gdyby dom podrzutków albo zupełny brak krewnych należały do całkiem drobnych, obojętnych spraw jej życia. — Rozumiem. Więc może pani stwierdzić z całą pewnością, że nigdy nikomu, w żadnych okolicznościach, nie powierzyła pani nawet fragmentu tej tajemnicy? — Tak, proszę pana. — Czy mogłaby nam pani pokrótce opowiedzieć, jak przebiegło popołudnie w domu od chwili, powiedzmy, ukończenia lunchu? — Tak, proszę pana. Zaraz po posiłku zmierzyłam ciśnienie i temperaturę chorej. Wszystko było w porządku, więc poczytałam jej trochę, tak jak zawsze to robię. Słońce było bardzo silne i zatrzymałam ją w pokoju, a potem wywiozłam na taras, kiedy pochyliło się trochę. Przygotowywałam sok pomidorowy i odstawiłam go, a później spojrzałam na zegarek i zobaczyłam, że już czas go podać. Wtedy weszłam do pokoju i usłyszałam wystrzał na górze. A ponieważ widziałam z daleka kilka osób w głównej alei, więc wybiegłam i za- wołałam... A potem już pan wie, prawda? — Tak. A o której pan Kempt udał się do basenu? — Trudno mi powiedzieć dokładnie, proszę pana, bo oczywiście nie spojrzałam na zegarek, kiedy przechodził. Ale zauważyłam go, bo wyszedł w szlafroku i powiedział coś przechodząc. Nie pamiętam dokładnie słów, ale powiedział, że jest duży upał, a ja oczywiście od- powiedziałam, że tak, że jest bardzo duży i chyba będzie burza. Potem pan Kempt poszedł przez trawnik do basenu. To było może na kwadrans przed wystrzałem, a może trochę mniej. Nie potrafię dokładnie określić, proszę pana. — A potem ani na krótko przedtem nie widziała pani już nikogo ani w domu, ani w ogrodzie? — Tak, proszę pana. W chwilę po panu Kempcie wyszedł na taras pan Ecclestone, to znaczy pan Irving Ecclestone. — Tak?!... — Parker zbliżył się ku niej i zatrzymał. — Proszę nam dokładnie opowiedzieć, jak wyglądał i co mówił, jeżeli coś mówił. — Wyglądał tak jak zwykle, proszę pana... to znaczy chcę powiedzieć, że nie zauważyłam w nim nic niezwykłego. Wyszedł na taras i zapytał mnie, czy pani Joan już wróciła. Powiedział, chyba tak: „Agnes, czy nie widziała pani tu mojej córki?”, a ja odpowiedziałam, że nie i że w domu nie ma nikogo. Wtedy kiwnął głową, a potem podszedł do fotela, pochylił się nad starszą panią i zdaje się, że powiedział „moja kochana”, ale nie mogłabym przysiąc, bo mówił bardzo cicho wtedy. Potem wyprostował się i wszedł do domu. — Czy nie wydało się to pani dziwne? — Nie, proszę pana. Pan Irving w ogóle zachowywał się trochę inaczej niż inni panowie w jego wieku i na jego stanowisku, jeżeli wolno tak powiedzieć. Miał bardzo nierówne usposobienie. Czasami przychodził do pokoju starszej pani, siadał naprzeciw niej i próbował z nią rozmawiać albo głaskał ją po ręce, a czasami mijał tydzień albo dwa tygodnie i zdawał się przez ten czas zupełnie jej nie dostrzegać. Więc nie mogłam przewidzieć... Gdybym mogła... Rozłożyła ręce krótkim, oszczędnym ruchem, który najprawdopodobniej miał oznaczać, że wówczas zrobiłaby wszystko, co w jej mocy, aby zapobiec owemu nonsensownemu z punktu widzenia jej racjonalistycznej psychiki samobójstwu. — Ila pani ma lat? — Joe zapalił papierosa i uśmiechnął się do niej. Agnes nie odpowiedziała uśmiechem. — Dwadzieścia osiem, proszę pana. — To pierwsza pani posada, tak? — Tak, proszę pana. Przyszłam tu prosto ze szkoły pielęgniarskiej. — A jak ma pani zamiar ułożyć swój los po... mówmy szczerze, śmierci pani Ecclestone? — Pani Ecclestone czuje się w tej chwili, jeżeli wziąć pod uwagę jej chorobę, zupełnie dobrze, proszę pana. — Och, oczywiście. Ale mam na myśli, że jest pani o pół wieku młodsza od niej i ta posada nie będzie wieczna. Czy ma pani jakieś plany życiowe? — Tak, proszę pana. Odłożyłam trochę pieniędzy tutaj. Mam plany jak każda kobieta: chciałabym wyjść za mąż i mieć dzieci. — A... czy kocha pani kogoś? Agnes zarumieniła się nagle. — To chyba nie należy do sprawy, prawda, proszę pana? — Och, staramy się wiedzieć jak najwięcej o was wszystkich. Policja to przecież nie prywatni znajomi. Można nam śmiało odpowiadać na wszystkie pytania. Rumieniec zniknął powoli. — Tak, proszę pana. Rozumiem, proszę pana. Nie, nie kocham jeszcze nikogo, ale pewnie bardzo bym chciała pokochać, bo przecież nikt nie chce przeżyć życia samotnie. Nie miałam rodziców ani rodziny, więc tym bardziej, proszę pana, chciałabym mieć swój kąt na świecie i swoich bliskich. — Rozumiem doskonale. A co się z panią dokładnie działo po moim wbiegnięciu na taras? Myślę o tym, co się z panią działo, kiedy wbiegłem na schody? Zdaje się, że nie weszła pani za nami, prawda? — Nie, proszę pana. Kiedy pani Joan, pan, pan Nicholas i pan Kempt minęli mnie, wbiegłam za wami do hallu, ale potem zatrzymałam się, bo pomyślałam, że jeżeli ktoś strzela w domu, to może być jakieś niebezpieczeństwo jeszcze, a ja odpowiadam za starszą panią, która przecież nie może się ruszyć. Więc zawróciłam na taras i stanęłam obok niej. Wtedy sir Alexander Gilburne też wszedł na taras, a ten policjant zawołał, żebym wytoczyła wózek ze starszą panią za domek ogrodnika. Więc zrobiłam to i zostałam tam do czasu, kiedy przyjechały samochody z policją i można już było wrócić do domu. Alex pokazał jej klocki i klucz. Agnes Stone dwukrotnie przecząco potrząsnęła głową. Nie, nie widziała ich nigdy. Parker odprowadził ją do drzwi i zawrócił. Na twarzy miał wyraz strapienia. — O co ci właściwie chodzi, Joe? Przecież, szczerze mówiąc, nie warto przesłuchiwać nikogo z nich
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.