Po omacku...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Min±³ naro¿nik. Oddryfowa³ od pok³adu. Zna- laz³ uchwyt, po bocznej stronie pojemnika, czego¶ tam, odepchn±³ siê z powrotem. W ten zawi³y spo- sób, na wpó³ ¶lepy, dzia³aj±c w stanie umys³u po- ¶rednim pomiêdzy normalno¶ci± a z³udzeniami, znalaz³ szafki. Otworzy³ ¶rodkow± i wymaca³ skafander. I dru- gi he³m. Wzi±æ obydwa. Ten Bigfoota mo¿e byæ uszkodzony. Nie chcia³by tego robiæ jeszcze raz. Nie sir. To by³o za du¿o nawet dla wiceprezydenta Sta- nów Zjednoczonych. Owin±³ he³my w skafander. Wróci³ do ¶luzy, nacisn±³ przycisk i patrzy³ jak za- myka siê wewnêtrzna klapa. Nastawi³ siê na oczekiwa- nie i minê³a dobra minuta, zanim przypomnia³ sobie, ¿e nie ma na co czekaæ, bo klapa zewnêtrzna by³a ju¿ otwarta. Upewniæ siê, ¿e wci±¿ ma skafander. Mia³, zacz±³ wymacywaæ klamry na kad³ubie luno- busu. W³a¶ciwie ich nie potrzebowa³. Móg³ siê odbiæ i polecieæ. (Zachichota³ na tê my¶l). Z³apaæ brzeg ¶luzy w przelocie. Nic takiego. Tak naprawdê nie wiedzia³, w którym kierunku ma i¶æ. Klamry by³y po obu stronach. Gdzie jest kabina, a gdzie podpory? Wróci³ do ¶luzy - lepiej siê upewniæ ni¿ ¿a³owaæ - odnalaz³ panel kontrolny, przetar³ brudn± rêk± swój he³m z torby i usi³owa³ odczytaæ oznaczenia. Nie widzia³ nic. W któr± stronê? Przypomnia³ sobie wtedy ³aweczki w ¶luzie. S³u¿y³y do siadania, musia³y wiêc byæ blisko pod³ogi. Dó³. On chcia³ w przeciwnym kierunku. Odnalaz³ ³aweczki, wróci³ do zewnêtrznej klapy i ponownie sprawdzi³ skafander. Je¶li Saber w³±czy sil- nik, niech Bóg ma go w swojej opiece. Z³apa³ klamrê i ruszy³ do góry. Nie policzenie uchwytów w drodze w dó³ by³o po- wa¿nym b³êdem. My¶la³, ¿e jest ich osiem czy dzie- wiêæ. A mo¿e trzyna¶cie (znów zachichota³). Teraz, wspinaj±c siê liczy³ je i po sze¶ciu próbowa³ domacaæ siê klapy ¶luzy kabiny pasa¿erskiej, choæ wiedzia³, ¿e to na pewno za wcze¶nie. Przy trzynastu wci±¿ jeszcze jej nie by³o. Zacz±³ rozwa¿aæ zdarcie torby z g³owy, ¿eby cokolwiek widzieæ. Wydychaæ. Co siê stanie, je¶li j± przegapi? Czy uchwyty okr±- ¿a³y bus? Wyobrazi³ sobie siebie wspinaj±cego siê w nie- skoñczono¶æ, dooko³a. Zdj±æ torbê. Rzuciæ ko¶æmi i mieæ to z g³owy. Czy zdo³a wej¶æ do ¶rodka zanim pró¿nia go zabije? Kto wie? Na pewno nie wiceprezydent Charles J. Ha- skell. Ciekaw by³, co by powiedzia³ Sam, gdyby go teraz zobaczy³. Palce odnalaz³y brzeg klapy. RAPORT SPECJALNY TRANSGLOBAL. 3:53. - Mówi Keith Morley z pok³adu lunobusu wiceprezydenta. W³a¶nie kilka minut temu, aby nas uratowaæ, wiceprezydent Ha- skell dokona³ niesamowitego wyczynu na zewn±trz statku... Kabina pasa¿erska Mikro. 4:07. - Tak, AL o co chodzi? - Jeste¶ ca³y, Charlie? - Nic mi nie jest. £ga³, a¿ siê kurzy³o, ale bior±c pod uwagê, w ja- kim stanie móg³ siê teraz znajdowaæ, by³ w ¶wietnej kondycji. - Jak rozumiem, tam u was nie jest najlepiej. - Tak. Miami Beach i Nowy Orlean zniszczone ca³- kowicie. Wschodnie wybrze¿e oberwa³o od Maine a¿ po Florida Keys. Nie tak mocno, nie ma ca³kowitych znisz- czeñ, ale... G³os mu siê za³ama³, za³ka³ cicho. Al Kerr. Evelyn schodzi³a w³a¶nie z kokpitu, gdzie utrzymy- wa³a kontakt radiowy z Saber. Skinê³a g³ow± i staran- nie zdjê³a maskê tlenow±. - Oceniaj±, ¿e zginê³y dziesi±tki tysiêcy - ci±gn±³ Kerr, nieco tylko mniej dr¿±cym g³osem. - Lecz tylko jeden Bóg wie, ile jest ofiar. Charlie zamkn±³ oczy. Pomy¶la³ o swoim ojcu i ku- zynach mieszkaj±cych na Cape Cod. - To kompletna katastrofa, Charlie. My¶lê, ¿e niko- mu przez my¶l nie przesz³o... - Okay - Charlie próbowa³ uzmys³owiæ sobie, co prze- kazywa³ mu Kerr. - Co¶ jeszcze. Nie wiem czy s³ysza³e¶, czy nie, ale zagin±³ drugi samolot. Mo¿e to tylko uszkodzenie radia. Wiem, ¿e z tob± te¿ nie by³o kontaktu przez kilka go- dzin. - Ten drugi samolot? Ten, w którym by³ Rick? - Tak nam powiedziano. S±dzê, ¿e nie maj± wiêk- szej nadziei. Przykro mi - nast±pi³a d³uga przerwa. - Charlie, teraz wygl±da na to, ¿e prawdopodobnie za- nim siê to skoñczy zginie przynajmniej milion ludzi. Pre- zydent sam by z tob± porozmawia³, tylko ¿e jest strasz- nie zajêty. Rozumiesz. Zajêty. - Charlie, powiniene¶ zdawaæ sobie sprawê, ¿e ist- niej± w±tpliwo¶ci, czy kraj to przetrwa. - Tak - przyzna³. - Widzê jak siê sprawy mog± poto- czyæ. - Henry chce, ¿eby¶ zrobi³ jak najlepsz± minê do tej gry
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. SkÅ‚adam siÄ™ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ… gównianego szaleÅ„stwa.