ďťż

Najważniejszy był dla niego błysk natchnienia...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
To właśnie improwizacja, a nie wyuczone reakcje, odróżnia fechmistrza od wojownika. Droga tej fizycznej podróży z Menzoberranzan, prowadząca przez dzikie ostępy Podmroku, wzdłuż górskich szlaków, które zaprowadziły mnie do Montolio, a stamtąd do Doliny Lodowego Wichru oraz tych, których pokochałem, często przecinała się z drugą drogą – ścieżką emocji, zrozumienia i akceptacji faktu, że w życiu nie wszystko toczy się tak, jak to sobie zaplanowaliśmy, a różni ludzie mają różne poglądy, które wcale nie muszą odpowiadać naszym. Moja druga droga rozpoczęła się dla mnie w chwili zakłopotania, kiedy po raz pierwszy naprawdę zobaczyłem świat Menzoberranzan, i początkowo miała dla mnie niewielki sens. I znów to Zaknafein sprawił, że postawiłem na niej pierwszy krok, pokazał mi bowiem, że rzeczywiście istnieje prawda w tym, co w sercu już uważałem za prawdziwe – choć nie mogłem tego do końca zaakceptować. Przede wszystkim jednak dalszą podróż tą drogą zawdzięczam Catti-brie. Od początku wiedziała, że aby mnie poznać, musi dostrzec cos więcej niż tylko powłokę mego dziedzictwa i oceniać mnie wyłącznie przez pryzmat tego, co robię i czuję. Dzięki niej zrozumiałem, co jest w życiu ważne, i doceniłem także przedstawicieli innych ras. Zrozumiałem, że każdy z nich może mnie czegoś nauczyć – wystarczy tylko sięgnąć po tę wiedzę. Teraz, po tylu latach spędzonych na poszukiwaniu przygód, zrozumiałem, że istnieje także trzecia, droga. Przez długi czas uważałem ją jedynie za rozwinięcie drugiej, lecz teraz uważam, że biegła niezależnie. Moja trzecia podróż rozpoczęła się w dniu, w którym się urodziłem, podobnie jak podróż każdej rozumnej istoty. Przez wiele lat tkwiłem w jednym miejscu, zagrzebany w Menzoberranzan, przygnieciony przekonaniem, że muszę rozwikłać pozostałe dwie ścieżki, zanim drzwi do trzeciej staną przede mną otworem. Otworzyłem owe drzwi w domu Montolio deBrouchee, w Zagajniku Mooshiego, gdy odnalazłem Mielikki, gdy odkryłem, co naprawdę tkwi w mym sercu i duszy. To był pierwszy krok na tej duchowej drodze, ścieżce zbudowanej z tajemnicy, a nie doświadczenia, z pytań, a nie odpowiedzi, z wiary i nadziei, a nie zrozumienia. Droga ta pojawia się w życiu każdego dopiero wówczas, gdy pozna już pozostałe dwie. Jest być może najkrótsza, ale też wymaga najwięcej odwagi. Wszystkie trzy ścieżki różnią się mocno i na początku biegną z dala od siebie, potem jednak zaczynają się splatać, a wtedy nic ich już nie rozdzieli. Wiem, że wybrałem właściwą drogę, i to nie dlatego, że poznałem odpowiedzi na większość dręczących mnie pytań. Wiem, że moja droga jest słuszna, bo odnalazłem na niej właściwe pytania: jak, dlaczego i gdzie. Jak to się stało, że dotarłem aż tak daleko? Czy było to wynikiem naturalnego biegu wydarzeń, czy też planem stwórcy bądź stwórców, a może jednym i drugim? W każdym razie, dlaczego tutaj jestem? Czy rzeczywiście istnieje ku temu jakiś powód, czy też pojawiłem się tu przypadkiem? I być może najważniejsze pytanie: gdzie zawiedzie mnie moja podróż, gdy opuszczę już śmiertelną powłokę? Ostatnią drogę uważam za najbardziej osobistą. Istnieją pytania, na które nie może odpowiedzieć nikt poza mną samym. Widzę, ile z otaczających mnie istot ulega pokusie i poszukuje tych odpowiedzi w słowach innych. Uświęcona wiekiem lub tradycją rzekoma mądrość ich autorów daje im nadzieję, że szczęśliwie dotrą do kresu swej drogi, a przynajmniej do przystanku, za którym rozciąga się kolejna, nieznana nam, śmiertelnym, droga. Być może oceniam ich zbyt surowo. Być może wielu z nich zadawało sobie pytania i udzielało odpowiedzi, po czym odkrywało podobnych sobie, z którymi mogli dzielić się doświadczeniami i nadziejami. Jeśli tak było, pozostaje mi tylko zazdrościć im szczęścia. Jeśli chodzi o mnie, odkryłem Mielikki, choć nadal nie wiem, czy tak właśnie powinienem ją nazywać. I nadal daleko mi do końca podróży, bo poznanie jej wskazało mi jedynie kierunek, w którym powinienem zdążać. Mielikki daje mi wiarę, że moja droga ma jakiś cel, zmierza ku owej bogini, o której opowiedział mi niegdyś Montolio. Na tej ostatniej i najważniejszej z dróg doświadczyłem największego objawienia mego życia: zrozumiałem, że pozostałe drogi były jedynie etapem w podróży, bo same w sobie nie mają znaczenia, jeśli nie przywiodą mnie do owej ostatniej. W życiu najważniejsze jest to, by poznać siebie – inaczej nic nie ma znaczenia. Żeby odpowiedzieć sobie na pytania, trzeba najpierw umieć je zadać. Uważam, że drogowskazy w tej duchowej podróży rzadko są oczywiste, bowiem pytania, jakie sobie stawiamy, często się zmieniają. Nawet teraz, gdy wszystko wydaje się w porządku, stoję w obliczu zagadki Ellifain oraz smutku po jej stracie. I choć czuję, że wraz z Catti-brie przeżywam największą przygodę ze wszystkich, w jakich dotychczas uczestniczyłem, nadal pytam o istotę i sens naszego związku. Próbuję żyć z nią tu i teraz, a jednak w pewnej chwili oboje będziemy musieli spojrzeć w dal naszej wspólnej ścieżki. I sądzę, że oboje boimy się tego, co zobaczymy. Muszę wierzyć, że to się zmieni. Zawsze kochałem świt. Nadal siadam i obserwuję, jak wstaje słońce. Nawet teraz jego promienie palą mi oczy, choć znacznie słabiej niż w czasach, kiedy ujrzałem je po raz pierwszy. Być może to znak, że zmienia się nie tylko moje ciało, ale i dusza. Taką mam nadzieję. Drizzt Do’Urden 15 NIETOLERANCJA – Naprawdę chcesz to zrobić? – spytał Shingles Torgara, gdy spotkali się w skromnym domu dowódcy Topora w mirabarskim Podmieście. Torgar upychał właśnie swój skromny dobytek w wielkim podróżnym worku. – Przecież wiesz, że tak. – Myślałem, że tylko tak gadasz – sprostował Shingles. – Nie sądziłem, że podczas awantury w gospodzie uszkodzą ci mózg tak bardzo, że się zdecydujesz. – Ba! – parsknął Torgar, podnosząc wzrok, by popatrzeć przyjacielowi w oczy. – Jaki wybór mi zostawiają? Agrathan przychodzi do mnie na mur tylko po to, by mi powiedzieć, żebym się zamknął... Zamknął się! Mam więcej blizn niż Agrathan, Elastul i wszyscy czterej jego osobiści strażnicy razem wzięci. Zasłużyłem sobie na każdą z nich, a teraz mam stać cicho i słuchać besztania Agrathana, na dodatek na mojej warcie, gdy pozostali wartownicy patrzą i słuchają? – A dokąd chcesz iść? – spytał Shingles. – Do Mithrilowej Hali? – Ano. – Gdzie zostaniesz powitany z honorami i butelką piwa? – dobiegła sarkastyczna odpowiedź. – Król Bruenor nie jest moim wrogiem. – Ani nie przyjacielem, za jakiego go uważasz – spierał się Shingles. – Będzie się zastanawiał, co cię tam sprowadziło, i uzna, że jesteś szpiegiem. Był to logiczny argument, lecz Torgar potrząsnął głową
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.