ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Unosiła się dokoła niego atmosfera pewności siebie i nieprzyjemnej zuchwałości, a w śmiałych jego oczach, wlepionych w Scarlett, malowała się złośliwość. Wreszcie czując na sobie jego spojrzenie, zwróciła się ku niemu.
Mózg jej przeszyło niejasne wspomnienie, ale nie mogła sobie uświadomić, skąd zna tego człowieka. Ponieważ jednak był pierwszym od wielu miesięcy mężczyzną, który zdradził zainteresowanie jej osobą, rzuciła mu wesoły uśmiech. Lekko dygnęła, kiedy się skłonił, w chwili zaś, gdy wyprostował się i skierował w jej stronę giętkim, jak gdyby od Indian zapożyczonym krokiem, omal nie krzyknęła z przerażenia, ponieważ przypomniała sobie, kto to taki. Stała jak skamieniała, podczas gdy on torował sobie drogę przez tłum. Potem odwróciła się instynktownie, zdecydowana uciec do bufetu, ale suknia jej zaczepiła się o jakiś wystający gwóźdź. Szarpnęła nią wściekle, rozdarła, za późno... Nieznajomy był już przy niej.
- Zechce mi pani pozwolić - rzekł pochylając się i odczepiając falbankę. - Nie spodziewałem się, że mnie pani sobie przypomni, panno O'Hara.
Głos jego brzmiał przyjemnie, był opanowanym i melodyjnym głosem dżentelmena, lekko zatrącającym akcentem charlestońskim.
Spojrzała na niego błagalnie, zaczerwieniona po uszy na wspomnienie ostatniego z nim widzenia, i spotkała spojrzenie bardzo czarnych oczu, lśniących bezlitosną wesołością. Że też ze wszystkich ludzi na świecie nawinąć się dziś musiał właśnie ten straszny człowiek, świadek owej sceny z Ashleyem, która dotąd nie dawała jej spać po nocach. Ten łajdak, który uwodził dziewczęta i nie był przyjmowany w szanujących się domach; ten godzien pogardy mężczyzna, który powiedział - i słusznie - że Scarlett nie jest damą.
Melania odwróciła się na dźwięk jego głosu. Po raz pierwszy w życiu Scarlett podziękowała Bogu za istnienie szwagierki.
- Co to? Ależ to pan Rett Butler, prawda? - rzekła Melania z miłym uśmiechem i wyciągnęła rękę. - Poznałam pana...
- ...podczas pamiętnej okazji ogłoszenia pani zaręczyn - skończył za nią, pochylając się nad jej dłonią. - Cieszę się, że mnie sobie pani przypomina.
- I co też pan porabia z dala od Charlestonu, panie Butler?
- Nudne interesy to sprawiają, łaskawa pani. Odtąd będę częściej wpadał do Atlanty. Doszedłem do przekonania, że samo sprowadzanie towarów nie wystarcza, należy jeszcze zająć się ich rozdziałem.
- Sprowadzanie towarów... - zaczęła Mela marszcząc czoło i nagle uśmiechnęła się radośnie. - A zatem to pan chyba jest słynnym kapitanem Butlerem, o którym tyle słyszymy! Przecież wszystkie obecne tutaj panny noszą suknie, które pan przewiózł przez blokadę! Scarlett, czy to nie nadzwyczajne?... Co ci jest, kochanie? Słabo ci? Usiądź na chwilę.
Scarlett opadła na stołek oddychając tak szybko, że bała się, iż pęknie jej sznurówka. Och, że też mogła się zdarzyć rzecz taka straszna! Nigdy nie przypuszczała, że jeszcze spotka tego człowieka. Butler wziął jej czarny, leżący na kontuarze wachlarz i zaczął ją wachlować troskliwie, zbyt troskliwie, bo choć twarz jego była poważna, oczy nie przestawały się śmiać.
- Bardzo tu jest duszno - powiedział. - Nic dziwnego, że panna O'Hara poczuła się słabo. Czy wolno mi panią podprowadzić do okna?
- Nie - odparła Scarlett tak ostro, że Mela popatrzyła na nią ze zdumieniem.
- Scarlett nie jest panną O'Hara - powiedziała. - Jest teraz panią Hamilton. Jest moją siostrą - i Mela spojrzała na nią z czułością. Scarlett uczuła, że mogłaby udusić kapitana Butlera za wyraz, jaki pojawił się na jego śniadej twarzy pirata.
- Pewien jestem, że bardzo to sobie obydwie piękne panie cenią - rzekł, lekko się skłaniając. Podobną uwagę zrobiłby każdy mężczyzna na jego miejscu, w jego ustach jednak zabrzmiała tak, jakby myślał coś wręcz przeciwnego.
- Sądzę, że i mężowie pań są tu dzisiaj na tej wspaniałej zabawie? Bardzo by mi było przyjemnie odnowić z nimi znajomość.
- Mąż mój jest w Wirginii - rzekła Mela, dumnie podnosząc głowę. - Ale Karol... - Głos jej załamał się nagle.
- Umarł w polu - rzekła Scarlett wyraźnie, prawie ze złością. "Czy ten potwór naprawdę nie ma zamiaru odejść?" Mela patrzyła na nią z przerażeniem, kapitan zaś uczynił gest skruchy.
- Drogie panie, jakże ja mogłem! Proszę mi wybaczyć. Pozwólcie mi jednak powiedzieć, że umrzeć za ojczyznę, to żyć wiecznie.
Melania uśmiechnęła się do niego przez łzy, Scarlett zaś poczuła, że gniew i bezsilna nienawiść szarpią jej trzewia. Znowu zrobił miłą uwagę, komplement w tym samym stylu, jaki by każdy inny dżentelmen zrobił w podobnych okolicznościach, myślał jednak coś wręcz odmiennego. Kpił z niej. Wiedział, że nie kochała Karola. A Mela była tak głupia, że nie umiała przejrzeć jego myśli. "Och, na miłość boską, niechże ich tylko nikt nie przejrzy! - myślała z przerażeniem. - Czyżby zdobył się na rozpowiadanie tego, co wie? Nie był dżentelmenem, trudno zaś przewidzieć, co potrafią mężczyźni, którzy nie są dżentelmenami". Scarlett nie wiedziała, jaką miarą ich mierzyć. Spojrzała na niego i zobaczyła, że usta jego ściągnęły się grymasem udanego współczucia, podczas gdy nie przestawał jej wachlować. Wygląd jego dziwnie na nią podziałał. Nagle wraz z nowym przypływem niechęci do Butlera wróciła jej siła. Bez słowa wyrwała mu wachlarz z ręki.
- Czuję się już dobrze - rzekła cierpko. - Nie potrzebuje pan targać mi niepotrzebnie włosów.
- Scarlett, kochanie! Panie kapitanie, musi jej pan wybaczyć. Ona, ona zmienia się nie do poznania, kiedy wypowiada się przy niej imię naszego biednego Karola. Ponadto zaś... możliwe, że nie powinniśmy były tu przychodzić. Jesteśmy jeszcze w żałobie, rozumie pan, a dla Scarlett to duży wysiłek... widok tych tańców i wesołości
|
WÄ
tki
|