ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Mamusia kiwa głową.
- Rzeczywiście - mówi. - Nazwa ładna.
- I proszę spojrzeć, jaki widok - mówi Kasia, pokazując ręką na
okno. Mamusia spogląda w okno, pani Kamińska też. To ja ciągnę
Kasię za rękę.
- Chodź - mówię - pokażę ci Zenusia. - Przepraszamy na chwilę -
mówi Kasia do mamusi i wychodzimy. Prowadzę ją do dużego pokoju.
Zenuś nie śpi. Cysia smoczek i drapie rączką po kołderce.
- Jaki śliczny - mówi Kasia z zachwytem i pochyla się nad
łóżeczkiem. - Mogę go dotknąć?
- Dotknij.
Bierze jego rączkę.
- Jakie paluszki malutenkie - mówi. - A paznokietki, popatrz...
- No - mówię. - Ja też u niego najbardziej lubię paluszki i
paznokietki.
- Jaka słodka buziulka, jakie oczka - zachwyca się Kasia. - Halo,
halo! Panie Zenku, proszę na mnie spojrzeć!
Zenuś wypluwa smoczek, zaczyna cienko gulgotać i ruszać główką na
wszystkie strony. Kasia robi do niego słodkie minki, a ja jakoś
nie mogę jej powiedzieć, że Zenuś nie widzi.
Kasia odwraca się do mnie.
- Braciszek palce lizać - mówi. - Mniam, mniam, tylko go zjeść.
Prowadzę ją do mojego pokoiku.
- Tutaj mieszkam ja i Tadziu. Trochę ciasno, ale jakoś się
mieścimy.
Kasia rozgląda się, zauważa rysunki na ścianie.
- Mój jastrząb - mówi ze zdziwieniem. - Skąd się tu wziął?
- Podniosłam go i wyprasowałam - mówię. Kasia przytula mnie do
siebie, całuje w policzek.
- Minko, kochanie, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że do ciebie
przyszłam - mówi.- Teraz już wiem, skąd się wzięło takie cudo, jak
ty.
Robi mi się wstyd. Kasia czasem tak jakoś powie coś o mnie, że aż
mi głupio. Nikt mnie nigdy nie chwalił, a ona ciągle. Stoimy i
patrzymy na nasze jastrzębie na ścianie.
- Wiesz - mówię cicho - nie mów do mnie "Minko" przy mojej mamusi,
bo się będzie potem śmiała.
- Przepraszam kochanie - mówi Kasia. - Już nie będę. Słuchaj...
może teraz zrobimy te zakupy? Będziemy miały z głowy.
- Dobrze - mówię i idę do kuchni. - Mamusiu, co mam kupić?
- Wszystko już pokupowałam - mówi mamusia. - Obiad sobie zjedz. I
może koleżanka zje?
- Myśmy już jadły w stołówce szkolnej - mówi nagle Kasia. Odwracam
się, ona stoi za mną. Czemu kłamie?
- A po co to jeść w stołówce, jak obiad w domu czeka? - pyta
mamusia. Widać po niej, że jest niezadowolona. - Ile to kosztuje w
stołówce?
- Jadłyśmy za darmo - mówi Kasia.- Bo ktoś nie przyszedł i były
darmowe bony.
- To co innego - mówi pani Kamińska. - Darmowemu koniowi w zęby
się nie zagląda. Dobrze mówię, pani Kawczakowa?
- Niby tak - mówi mamusia. A Kasia:
- Właściwie to ja mam do pani bardzo ważną sprawę. Otóż pan
dyrektor prosił mnie osobiście, żebym panią zapytała, czy Marysia
może chodzić na próby.
- Jakie próby? - pyta mamusia.
- Próby akademii na koniec roku szkolnego, bo do naszej szkoły ma
przyjechać wiceminister oświaty. Dzisiaj wybierano
najzdolniejszych i Marysię wybrano do recytacji. Ja będę grała na
fortepianie. Będą też chóry i występy taneczne.
- Marysię wybrali? - dziwi się mamusia.
- Tak - mówi Kasia. - Ma bardzo dobrą dykcję, najlepszą ze
wszystkich.
- No no - mówi mamusia i ogląda się na panią Kamińską. - Patrz
pani, artystkę będziemy mieli w domu.
- To zgadza się pani? - pyta Kasia.
- Mówi się trudno - mówi mamusia. - Jak dyrektor ją wybrał, to już
nie popuści.
- I właśnie dzisiaj o wpół do czwartej zaczynają się próby - mówi
Kasia. - A już prawie trzecia...
- To lećcie - mówi mamusia. - Żebyście się nie spóźniły.
- W takim razie do widzenia - mówi Kasia, a do mnie: - Chodźmy,
szybko, może zdążymy. Ciach, trach, już jesteśmy za drzwiami, już
jedziemy windą w dół.
- No co, mądrze wymyśliłam? - pyta mnie Kasia.
- No.
- Będziesz mogła przychodzić do mnie codziennie, a jakby co, to
powiesz, że byłaś na próbie. A może ty mnie już nie lubisz, może
nie chcesz do mnie przychodzić?...
Kasia robi smutną minę.
- Co ty - mówię. - Tylko, że to stało się tak szybko... aż nie
mogę w to uwierzyć.
Siedzimy przy stole nakrytym białym, haftowanym obrusem.
Restauracja jest nieduża, ale prześliczna. Na ścianach wiszą
piękne obrazy w złotych ramach i wszystko aż się błyszczy. Przy
innych stołach siedzą panie i panowie bardzo elegancko ubrani i
rozmawiają cicho.
Jechałyśmy taksówką. Bardzo długo. Aż dojechałyśmy tutaj. To
piętnaście kilometrów od Wałbrzycha. Gdy tu siedzimy, to pan
taksówkarz cały czas czeka w samochodzie, żeby nas z powrotem
odwieźć. I cały czas bije licznik. Ach, jaka ta Kasia jest bogata.
Podchodzi do nas kelner. Jest młodziutki, ładny, z czarnymi,
kręconymi włoskami. Białą serwetkę ma przewieszoną przez rękę.
Kłania się i mówi:
- Moje uszanowanie, pani Katarzyno. - I do mnie: - Dzień dobry
pani, witamy w naszym lokalu.
- Cześć, panie Wojtku - odpowiada Kasia.
- Dzień dobry - mówię, czując rumieńce wyłażące mi na buzię.
- Czy panie już wybrały? - pyta pan Wojtek.
- Dwa barszczyki z tymi no... diabełkami - mówi Kasia.
- Z diablotkami - śmieje się pan Wojtek.
- Właśnie - mówi Kasia. - I dla mnie omlecik z groszkiem, a dla
pani specjalność lokalu. I oczywiście lody.
- Służę paniom uprzejmie - mówi pan Wojtek, skłania głowę i
odchodzi.
Mniam, mniam.
Nie minęło pół godziny, a my już po obiedzie. Teraz jemy lody, sto
razy lepsze niż tamte w kawiarni, przedwczoraj. Pan Wojtek uwijał
się przy nas jak przy księżniczkach. I ciągle sobie z Kasią
żartowali. Znają się bardzo dobrze, bo Kasia często przyjeżdża tu
z mamusią. Ta restauracja jest prywatna, najlepsza w całym
województwie. Jedzenia było strasznie dużo. Super smaczne, nawet
nie wiem, jak się nazywało. Wszystko z talerza zjadłam. Tylko
surówek nie zjadłam do końca, bo taca była ogromna jak pół stołu i
pan Wojtek resztę zabrał, i tyle się zmarnowało. Prawie nie mogę
się ruszyć i nawet lody ciężko mi się je, ale są za dobre, żeby je
zostawić.
- Zagram coś specjalnie dla ciebie - mówi Kasia. Wstaje. Podchodzi
do podwyższenia, gdzie stoi fortepian. Siada na stołeczku, otwiera
klapę. Spogląda na mnie z daleka, uśmiecha się i zaczyna grać.
Bardzo cichutko, jakąś śliczną, smutną melodyjkę. Nie taką jak te,
które gra na swoich syntezatorach, tylko taką normalną. Rozglądam
się, nikt nie je, wszyscy zasłuchani. Pan Wojtek też słucha,
stojąc przy szafce z naczyniami. Nawet pan kucharz w wielkiej,
białej czapie wychylił się zza kotary i słucha.
A ta melodia, którą Kasia gra, czym jest smutniejsza, tym
śliczniejsza. Wkręca mi się w samo serce, aż boli. I nagle
przypomina mi się moja świętej pamięci babcia.
Bardzo ją kochałam. Gdy urodziły się dziewczynki, byłam z nią
przez cały rok. Wtedy mieszkaliśmy jeszcze w Książu Wielkim pod
Krakowem, u cioci Jasi, siostry taty, dopiero potem mamusia
strasznie się z nią pokłóciła i wyjechaliśmy do Jawiszowa.
A babcia miała małą chatkę pod lasem, trzy kilometry od domu
cioci. W chatce była tylko jedna malutka izba. Babcia też była
malutka. Chodziła zgięta wpół, nie mogła się wyprostować. Była
bardzo dobra
|
WÄ
tki
|