ďťż

Ocknęłam się...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Jak to dobrze, że szkoła sobie stoi, a my w niej — cali i zdrowi! Baśka 25 kwietnia Wczoraj obchodziłyśmy nasze urodziny. Wstałyśmy bardzo wcześnie, bo zdawało się nam, że ktoś nas budzi, ale w domu było bardzo cicho i nawet Balbina nad nami chyba jeszczes spała, bo nikt się nie darł. Baśka zaczęła zaraz nerwowo przerzucać swoje 12 — Byle do wakacji 177 ubranie leżące obok na krześle i miała okropnie głupią minę. Ja też zerknęłam na swoje, ale nie śmiałam tak otwarcie okazywać rozczarowania. Rodzice za wyczaj kładli nam prezenty przy łóżku, tak aby rano po przebudzeniu wpadały nam od razu w oko. Dziś natomiast wpadł nam w oko przede wszystkim ich brak! Dopiero gdy zdecydowałyśmy się wstać i rozejrzeć dokładniej, zauważyłyśmy, że na podłodze narysowane są kredą strzałki. Czyżby rodzice zabawiali się w nocy w podchody? Strzałki prowadziły do łazienki. Pobiegłyśmy tam zaraz i zobaczyłyśmy... dwa wspaniałe komplety toaletowe! Różowy i niebieski. Każdy składał się z grzebienia, pudełeczka na mydło, szczotki do zębów oraz lusterka. Baśka miała jednak nadal głupią minę. — Zdaje się, że zamierzają nas wysłać w tym roku na kolonie i już kompletują ekwipunek — stwierdziła z żalem. Wcale nie wyglądała na uszczęśliwioną. Może dlatego, że wczoraj przed zaśnięciem wymyślała sobie okropnie dużo różnych rzeczy, które szalenie by się jej przydały: namiot, komplet do ping-ponga, nowa teczka, czterokolorowy długopis... Po takich marzeniach rzeczywiście trudno się zachwycać grzebieniem! Zaraz po obiedzie zabrałyśmy się do robienia kanapek, żeby cały kłopot z urodzinami nie spadł wyłącznie na barki mamy, ale i tak czas nam się okropnie dłużył i nie mogłyśmy się doczekać czwartej godziny. Pierwszy przyszedł Marek Aniołek. Był bardzo speszony i witając się z tatką zrobił taki ruch, jakby go chciał pocałować w rękę. Natomiast mamie potrząsnął dłoń prawie po męsku. A nam powiedział z głupią miną: — Cześć, Lipy! 178 Po czym wręczył Baśce jakieś zawiniątko w bardzo pogniecionym papierze. Pewnie miał tę paczkę w kieszeni i dopiero na schodach ją wyjął. Było to serduszko z drutu, na który nanizane były dwa wisiorki. Nie bardzo wiedziałyśmy, co to takiego, ale Marek objaśnił dumnie, że jest to zabawa „myślowa". — Chodzi o to, żeby oba te wisiorki zdjąć i znów założyć nie rozrywając ani nie gnąc drutu — powiedział, a następnie wytarł ręce o marynarkę i zaczął się rozglądać po pokoju, jak pan z inspekcji budowlanej, który przychodzi niedawno badać zgłoszone przez tatkę usterki. Baśka chciała się oczywiście zaraz wziąć za rozwiązywanie tej łamigłówki, ale dałam jej znak oczami, że musimy się przede wszystkim zająć naszym gościem. Było to okropnie trudne zadanie. Sama nie wiem, dlaczego nie mieliśmy sobie naraz nic do powiedzenia. Gdyby Marek wszedł tu, jak zwykle do szkoły, pogwizdując wesoło, trzepnął teczką o stół, przeskoczył krzesełko, wyciągnął z kieszeni kawał sznura, zarzucił go na lampę i zaczął się huśtać, poczułybyśmy się jak u siebie w domu. Ale ten Marek, który przyszedł do nas z wizytą, był zupełnie obcym chłopcem. Na szczęście odezwał się u drzwi dzwonek i od razu zrobiło się gwarno. Przyszła Hania Drozd, Stefek i Halinka Kowarek. Wszyscy byli trochę inni niż na co dzień. Przede wszystkim okropnie grzeczni i uważający, co pewnie robiło bardzo dobre wrażenie na naszej mamie, ale nas zupełnie zbijało z tropu. Stefek zaraz w przedpokoju zapytał, czy mógłby umyć ręce, bo nie chciałby z brudnymi usiąść do stołu. Widocznie jego mama przykazała mu, żeby tak zrobił, a on ze strachu, że o tym zapomni, chciał mieć to od razu z głowy! Tymczasem zjawiła się reszta gości i w naszym pokoju zrobiło się bardzo ciasno. Usiedliśmy wszyscy 12Ť 179 rządkiem, chłopcy po jednej stronie, dziewczynki po drugiej, tylko Stefek nie chciał za żadne skarby usiąść i stał w drzwiach jak na warcie. Początkowo myślałam, że nie może usiąść dlatego, bo na wuefie spadł z kozła i bardzo się potłukł, ale Marek od razu całą rzecz wyjaśnił: — O rany, ale masz spodnie! Po tacie? — dodał trochę niedelikatnie, więc prędko zaczęłam częstować wszystkich cukierkami, żeby odwrócić uwagę od spodni Stefka. Tymczasem Hania Drozd, na którą zawsze można liczyć, zaproponowała, żebyśmy się w coś zabawili. Miałyśmy z Baśką opracowany bardzo szczegółowy plan zabaw, ale nie wiadomo dlaczego teraz wydał nam się tak idiotyczny, że żadna z nas nie śmiała z nim wystąpić. Tymczasem Marysia Sarnowska podsunęła zabawę w pomidora. Albo w głuchy telefon. Ale chłopcy zaraz ją zakrzyczeli, że dawno już wyrośli z przedszkola, a Heniek dodał z nieukrywanym żalem: — A w telewizji leci właśnie taki fajny western! „Ostatni strzał szeryfa"! Baśka, opanowując własną chętkę przekręcenia gałki telewizora, zaproponowała, żebyśmy wobec tego sami odegrali jakiś film z Dzikiego Zachodu, i to na zasadzie „podaj dalej". Jedno z nas wymyśli pierwszą scenę, następny poda dalszy ciąg i tak dalej. Wszyscy się bardzo z tego ucieszyli, a Marek wszedł od razu do szafy i próbował, czyjej dwuczęściowe drzwi chodzą na tyle lekko, żeby mogły grać rolę wahadłowego wejścia do „saloonu". Baśka ofiarowała się, że zaraz przyniesie walizę, w której latem trzymamy ubrania zimowe, a zimą letnie. W razie potrzeby będzie mogła grać rolę konia. Chłopcy zgłosili potrzebę skompletowania jeszcze 180 kilku takich drobiazgów, jak broń palna, dużą torbę na pieniądze, którą ktoś będzie musiał zrabować, gwiazdę dla szeryfa oraz ciemne okulary. I czarne zarękawki dla urzędnika bankowego, który sobie da tę torbę wyrwać. Aż tu nagle Hania Drozd oświadczyła, że nigdy nie pozwoli na tak głupią zabawę w porządnym domu! Bardzo nam to z Baśką pochlebiło i chętnie zgodziłyśmy się na normalne gry towarzyskie, zwłaszcza że nie byłyśmy pewne, czy wchodzenie, a następnie wyskakiwanie z szafy i galopada na walizce przy huku „wystrzałów" nie zepsułyby pierwszego wrażenia, jakie nasi goście zrobili na rodzicach. Tak więc reszta wieczoru upłynęła spokojnie
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.