ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Hołtowi zrobiło się zimno. Patrzył na ojca w mdłym świetle lampy,
i nagłe był to dla niego znowu obcy, stary człowiek, odludek... Rzuca mi
prawdę jak psu kość, zwala mnie z nóg i zostawia na łaskę losu...
Jedno było teraz dla niego jasne: że musi stąd jak najprędzej odejść... Ten
stary człowiek, pomyślał... pyka fajkę, patrzy gdzieś przed siebie... Tu
serce staje się soplem lodu! Co ja tu robię? rozmyślał, co mnie tu
przygnało i po co pytałem?
Precz stąd! Dokąd? Do Gertie, pomyślał. Odetchnął z ulgą. W niej... jest
ciepło, ratunek, ukojenie.
r Przynajmniejśmy się raz zobaczyli powiedział. Słowa te udało mu się
wypowiedzieć całkiem naturalnie. Niestety... zabrzmiało w tym
ubolewanie już jutro rano muszę wracać. Przy tej napiętej sytuacji w
powietrzu... Profesor zrozumiał. Teraz on z kolei poruszył bezradnie
ręką, i ręka ta opadła bezsilnie na blat stołu. No to chodźmy spać.
Miejmy nadzieję, że nie będzie dziś w nocy alarmu.
Poranek przyniósł ze sobą trzaskający mróz. Profesor, wysoki i
wyprostowany, poszedł do swojego labo ratorium. Holt odprowadzał go
wzrokiem. Uczucie obcości, rozczarowanie i strach... Wszystko to teraz
przerodziło się w rozgoryczenie. Idź sobie, myślał ze złością. Idź! Nie
potrzebuję cię, nie chcę cię, ani ciebie, ani tej twojej... prawdy.
Potem poszedł na dworzec.
Jakiś pociąg pospieszny, zarezerwowany dla urlopowiczów z frontu, zabrał go
na zachód. Przedziały były zapchane żołnierzami wszelakich broni. Pokryte
szczeciną zarostu twarze, odprężone we śnie, zmęczone czuwaniem. Dziś była
Wigilia!
Magdeburg. Stop! Dalej na północ już nie ma co! Dotarł do Hanoweru i tu
utknął, nie mógł znaleźć nawet samochodu, który by go zabrał dalej. Włóczył
się bez celu po ulicach. Zmierzchało się. Usadowił się w poczekalni na
dworcu. Nadszedł wieczór. Nastawione na pełny regulator radio, jakieś
przemówienie, nie słuchać! A potem: Cicha noc, święta noc..." Wigilia
Bożego Narodzenia. Niemieckie kościoły dzwonią na pasterkę. Holt ukrył
głowę w ramionach.
Następnego dnia rano dotarł do Gelsenkirchen, skąd pojechał tramwajem do
Essen i stamtąd zatelefonował. Pani Ziesche była zaskoczona. Czy mogę
przyjść? zapytał. Nie odpowiedziała. Giinter Ziesche przychodzi do
domu na urlop". Zaczął ją błagać: Spaliłem wszystkie mosty za sobą, nie
możesz mnie teraz zostawić samego. Usłyszał wreszcie: Poczekaj!" Czekał.
Bardzo długo. A więc jedź do Borken, to jest za Wesel, już jakoś tam
dojedziesz. Potem pójdziesz szosą i w miejscu, gdzie szosa się rozwidla,
skręcisz w prawo do następnej wsi, to tylko parę kilometrów, gospoda nazywa
się U Źródła. Tan się spotkamy. Niech mnie Ziesche pocałuje w nos. Ktoś ze
znajomych podrzuci mnie tam samochodem".
Był szczęśliwy. Do zobaczenia powiedziała. Ja też się cieszę".
Dopiero po południu dotarł do umówionego miejsca. Była to całkiem przyjemna
wiejska gospoda. Pani Zie-sche siedziała w kącie, żeby nie rzucać się w
oczy. Wyglądała bardzo dziewczęco. Pochwycił jej rękę. Wól-' niutko
odwróciła rękę, nad którą się pochylił, i zamknęła mu usta ciepłą dłonią.
Szli przez płaską, zaśnieżoną równinę, która ginęła gdzieś daleko w mroku.
Typowy krajobraz nizinny. Na łąki, na kępy olch i wierzb, na bagna i
torfowiska padały wolniutko płatki śniegu. Do granicy holenderskiej musiało
być stąd niedaleko. Szedł mróz. Około wieczora śnieg ustał. W mroku
szumiało im coś nad głowami. Gdzieś bardzo daleko strzelała artyleria. Ale
to było gdzieś poza nimi. Tu nie było alarmu. Mieli przed sobą całe dwa
dni. Brnęli po skrzypiącym śniegu.
Popatrz tylko na ten zimowy krajobraz powiedziała. Czy tu nie
pielenie? To też było w niej czymś nowym. Później opowiedział jej o swoim
ojcu. Trochę za dużo w tym pesymizmu powiedziała. Ale w zasadzie ma
rację. Mówiła o bezsilności i o ślepym fatum, jest się tylko pionkiem w
tej wielkiej grze. Pasowało to akurat do jego niewesołego nastroju.
Zapomnij o tym powiedziała. Uta też tak mówiła: Zapomnij o tym. Ale ja
nie mogę zapomnieć !
Możesz. Poczekaj tylko! Jak wrócisz do baterii, zapomnisz o wszystkim.
W pustej gospodzie płonęło na choince parę świeczek. Od kaflowego pieca
biło przyjemne ciepło. Gospoda była zajęta przez zbombardowanych, ale dla
pani Ziesche zawsze był wolny pokój. Przed laty przyjeżdżało się tu z
teatrem na wycieczki, opowiadała.
Po kolacji siedzieli przy ciepłym piecu, tuż przy so bie. W radiu
zabrzmiała znowu Cicha noc, święta noc", ale już ze zmienionym tekstem:
Światłości bóg Balder jest tu".* Holt nic nie słyszał; ponieważ na dworze
była ciemna i groźna noc, znowu opadły go wspomnienia; był zupełnie
bezbronny wobec nich; czy chciał, czy nie chciał, musiał myśleć o tym
siwowłosym człowieku i jego słowach... Dość wcześnie udali się do jej
pokoju. Holt szukał w niej ucieczki. Musiała się domyślać, co się w nim
dzieje, bo oddała mu się bez słowa. Ale on długo jeszcze potem leżał z
otwartymi oczyma i walczył ze strachem, który bardzo powoli ustępował. To
mnie nie może zwalić z nóg, mówił sobie
|
WÄ
tki
|