ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Po krótkim stażu niejednokrotnie
fruną wprost na olimpiady i mistrzostwa. Niechaj więc cenią zaufanie, jakim ich obdarzono.
Odpłacić się mogą jedynie ogromną, rzetelną pracą. Nie wdając się w rozważania o
zaletach czy wadach warsztatu naszej generacji reporterskiej, muszę powiedzieć, że nauczyliśmy
się na pewno jednego: ofiarności dla wykonywanego zawodu. Proszę wybaczyć
ten dydaktyzm.
Powróćmy jeszcze na chwilę do okresu, kiedy odbył się wspomniany już poprzednio
mecz z Brazylią. Był to 1968 rok, a wtedy nasza reprezentacja była jeszcze dość daleka od
dobrej formy. Na szczęście mieliśmy już za sobą czas fatalnej gry naszego zespołu. Górnik
Zabrze, a wkrótce i Legia osiągnęły dobry, europejski poziom. Obserwowaliśmy
ich obiecujące spotkania z czołowymi zagranicznymi klubami w rozgrywkach pucharowych.
Choć pochodzę z Waszawy i od małego noszę barwy Legii, wyznam, że szczególnie
przypadła mi do gustu ówczesna forma Ślązaków. Cała nasza społeczność piłkarska szalała
za Górnikiem. Jak wytłumaczyć fakt, że właśnie wydarzenia spowodowane uderzaniem
piłkarskiego buta wzbudzały niemal powszechne zainteresowanie? Nieprzebrane
tłumy ogarniały rzadko spotykane emocje. Już zdążyliśmy zapomnieć, czym były dla maniaków
sportowych tamte mecze Górnika. Zapomnieliśmy, bo przyćmiły je późniejsze
pamiętne mistrzostwa świata w RFN. Szczególnie przeżywano pojedynki Górnika Zabrze
z AS Romą w półfinale Pucharu Zdobywców Pucharów z 1970 r. Spotkania te
przebiegały jakby pod dyktando niezwykłego scenariusza. Najpierw odbył się mecz u nas,
potem rewanż na ich boisku i wreszcie jeszcze jeden pojedynek na neutralnym gruncie.
Wydaje się, że gdyby ktoś napisał scenariusz o meczu piłkarskim, w którym aż dwie
bramki padają z karnego i to jedna, to druga strona dwukrotnie zdobywa wyrównanie dosłownie
w ostatnich chwilach, wówczas scenariusz zostałby odrzucony: Wymyśl pan coś
bardziej wiarygodnego. To wszystko jest zbyt naciągane.
Bożyszczem tłumów był wtedy Włodzimierz Lubański. Karny w meczu z AS Romą
był jednym z najtrudniejszych w jego karierze. Ostatnia szansa drużyny. Lubański nie zawiódł.
Niejeden z czytelników przypomni sobie natychmiast o innym strzale karnym, bitym
osiem lat później w Argentynie przez Kazimierza Deynę. Będzie i o tym. Wracając do
Lubańskiego,jest on w mojej opinii bezsprzecznie najlepszym polskim piłkarzem wszystkich
czasów, choć trudno porównywać futbol, o którym tu piszę, z futbolem lat późniejszych.
Drugą bramkę Włodek strzelił AS Romie jak najwspanialszy bilardzista. Bilardzista
jednak ma czas, by skupić się, pomedytować, przymierzyć. Lubański trafił mając na
zastanowienie ułamek sekundy. A ile razy tak trafiał w innych meczach, wyłapując ten
jedyny idealny moment na decyzję i wykonanie strzału!
AS Roma zajmowała wówczas dość odległe miejsce w rozgrywkach ligii włoskiej.
Trener Herrera dopiero pracował nad stworzeniem w pełni wartościowego zespołu. W
ogólnej euforii doskonale to pamiętam nie wszystkim trafiły do smaku niektóre moje
komentarze wyrażane publicznie. Znalazł się nawet ktoś, spoza grona dziennikarzy sportowych,
kto w jednym z tygodników zarzucił mi, że byłem zbyt obiektywny (?) w ocenie
60
umiejętności piłkarzy śląskich i włoskich, że moje oceny były zbyt powściągliwe i nie
dość chwaliłem zespół z Zabrza.
Pisałem wówczas: Miłość nie polega na prawieniu komplementów. Miłość czasami
objawia się w trosce, a życzliwość wyrazić można również poprzez obiektywną ocenę. Co
dały polskiemu piłkarstwu te wszystkie superpochwały, wtedy kiedy graliśmy jeszcze słabo
i tylko z rzadka udawał się jakiś mecz? Oszukiwaliśmy sami siebie, a pewnie i mąciliśmy
przy okazji w głowach naszym piłkarzom.
Ów ktoś (był to sam Jerzy Putrament), komu nie podobały się moje oceny wyrażone na
szpaltach Kultury, zarzucił mi nawet, że faworyzuję piłkarskie drużyny z Europy Zachodniej.
Nie podjąłem polemiki.
Serial piłkarskiGórnik AS Roma w walce o finał Pucharu Zdobywców Pucharów
z roku 1970 tak czy inaczej pozostał pamiętnym maratonem trwającym łącznie z dogrywkami
aż pięć i pół godziny.
W końcu Górnik wygrał i doszedł do finału pucharowego, by przegrać potem, zresztą
zasłużenie, z angielskim Manchesterem
|
WÄ
tki
|