ďťż

- Nikt nam nie zabronił się śmiać - odpalił Garnett...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- Jedno jest pewne - ozwał się Doniphan - musiało to być duże zwierzę. Spójrzcie na ten łeb, na szczękę, w której sterczą jeszcze kły. Niechże sobie Service pokpiwa, skoro go to bawi, na temat jarmarcznych baranów i cieląt wodzonych przez kuglarzy! Ale gdyby ten czworonóg ożył, mina by mu zrzedła! - Znakomita odpowiedź! - wykrzyknął Cross, jak zawsze pełen zachwytu dla ciętego języka kuzyna. - A więc sądzisz, że było to jakieś drapieżne zwierzę? - zagadnął Webb Doniphana. - Oczywiście; nie ma co wątpić! - Lew? Tygrys? - pytał Cross z lekką obawą. - Jeśli nie tygrys albo lew, to przynajmniej kuguar albo jaguar! - odparł Doniphan. - Trzeba się mieć na baczności! - zawołał Webb. - I nie zapuszczać się daleko - dorzucił Cross. - Słuchaj, Phann - powiedział Service do psa - kręcą się tutaj dzikie zwierzęta. Phann odpowiedział wesołym szczekaniem, w którym nie można było dosłyszeć żadnych oznak niepokoju. Młodzi myśliwi zabierali się już do powrotu. - Mam myśl - rzekł nagle Wilcox. - A gdyby tak ten rów zasłonić gałęziami? Może jakieś zwierzę dałoby się schwycić? - Jak chcesz, Wilcox; ja tam wolę strzelać do zwierząt przebywających na wolności niż mordować je na dnie rowu. Przez Doniphana przemówił sportowiec, ale praktycznie rzecz biorąc, rację miał Wilcox ze swoją żyłką do zastawiania sideł. Chłopiec szybko wziął się do dzieła. Koledzy pomogli mu naciąć gałęzi z pobliskich drzew, po czym najdłuższe ułożyli w poprzek rowu, tak aby liście dokładnie zasłoniły otwór. Była to pułapka bardzo prymitywna, ale taką właśnie posługują się często traperzy pampasów. Aby łatwiej było odnaleźć rów, Wilcox obłamywał gałęzie znacząc nimi drogę aż do skraju lasu. Chłopcy znaleźli się niebawem w grocie. Przez następne dni łowy były nadal obfite. Okolica roiła się od ptactwa. Nie licząc dropi i kusaków, było tam wiele jerzyków o cętkowanym biało jak u perliczki upierzeniu, grzywaczy latających całymi stadami, gęsi polarnych nienajgorszych w smaku, kiedy ogień wytopi z nich nadmiar tłuszczu. Z czworonogów spotykało się „tukutuki” - gryzonie, z których potrawka zastępuje wyborną potrawkę z królika; „marasy” - rudoszare zające z czarnym półksiężycem na ogonie, zdatne do jedzenia, jak i „aguti”; „pichis” - rodzaj pancernika; ssak ten, pokryty skorupą jak żółw, odznacza się smakowitym mięsem; „pekari” - niewielkie dziki i „guasuli” - zwierzę podobne do jelenia i jak on szybkonogie. Doniphanowi udawało się czasem ustrzelić niektóre z tych zwierząt, ale że trudno było je podejść, nie opłacało się, ku rozpaczy młodego myśliwca, zużycie prochu i kul. Naraził się nawet na uwagi Gordona, do których stronnicy Doniphana odnieśli się równie niechętnie jak i on sam. Podczas wypraw myśliwskich zebrano także pokaźny zapas owych roślin, które odkrył Briant, kiedy po raz pierwszy dotarł nad jezioro. Były to dzikie selery pieniące się na wilgotnej glebie, rzeżucha, której młode pędy, wychylające się zaledwie z ziemi, chronią, dzięki specjalnym właściwościom, przed szkorbutem. Rośliny te, dla celów zdrowotnych, włączono w skład codziennych posiłków. Ponadto w nie zamarzniętych jeszcze wodach jeziora i rzeki chłopcy łowili na wędkę pstrągi, a także pewną odmianę szczupaka, bardzo smaczną, ale tak ościstą, że należało tę rybę jeść nadzwyczaj ostrożnie, aby się nie udławić. Jednego dnia Iverson wrócił pełen triumfu z połowu: przyniósł okazałego łososia, z którym stoczył długą walkę, ryzykując nawet złamanie wędki. Gdyby w okresie kiedy te ryby płyną do ujścia rzek, udał się obfity połów, zyskaliby na zimę cenną rezerwę żywności. W tym czasie wyprawiali się także często do lasu, gdzie Wilcox zastawił pułapkę, ale żadne zwierzę nie wpadło do dołu, jakkolwiek chłopcy położyli na gałęziach spory kawał mięsa, który powinien był skusić jakiegoś drapieżnika. Jednakże dzień 17 maja przyniósł niezwykłe wydarzenie. Briant wybrał się wtedy z paroma kolegami do lasu leżącego u stóp urwiska. Chcieli się przekonać, czy w pobliżu ich groty nie ma jeszcze jednej jaskini, która mogłaby posłużyć za magazyn na resztę sprzętu. Nie opodal rowu chłopcy posłyszeli nagle chrapliwe odgłosy, dobywające się spod gałęzi. Briant pierwszy podążył w tę stronę, ale Doniphan dogonił go szybko, nie dając się wyprzedzić. Reszta postępowała za nimi o kilka kroków z fuzjami w pogotowiu, a Phann nastawił uszy i wyprężył ogon. Odgłosy wzmogły się, kiedy chłopcy znaleźli się o dwadzieścia kroków od rowu. W sklepieniu z gałęzi widniał szeroki otwór, który zapewne zrobiło jakieś zwierzę wpadając do środka. - Naprzód, Phann! Naprzód! - wykrzyknął Doniphan. Pies pobiegł szczekając, ale nie okazywał specjalnego niepokoju
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.