ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Kocham was, moje drogie dzieci, i zazdroszczę wam.
Na pociągłej i ponurej twarzy Jamala Atty zalśniły łzy. Oresias zasalutował, unosząc dłoń z szeroko rozstawionymi palcami - było to pozdrowienie Aleksandrosa, stary znak przyjaźni. - Wrócimy, Moja Królowo - zawołał.
- Wrócimy - zawtórowali mu pozostali członkowie wyprawy.
Kleopatra skinęła głową i przyklękła przed nimi. Rita poczuła rękę Oresiasa na ramieniu. Poprowadził ją
do napędzanego parą ambulansu, przystosowanego do
183
przewozu ciężkich ładunków i otworzył drzwi kabiny dla kierowcy. Siedem takich ambulansów miało przewieźć ekwipunek wyprawy z pałacowego garażu do aerodromu na zachodniej pustyni, za starą nekropolią. - Może to warte większego zachodu - zamruczał pod nosem, lecz raczej jak przyjaciel, niż oskarżyciel.
Jamal Atta wraz z wysokim czarnowłosym mężczyzną o czerstwej cerze wspięli się do ambulansu Rity i zajęli wyznaczone miejsca. Gdy pojazdy zaczęły toczyć się w kierunku wyjścia z garażu, doradca wojskowy przedstawił młodego człowieka. - Oto pani zaginiony didaskalos, jeśli dobrze pamiętam sytuację - powiedział Atta. - Właśnie powrócił z wygnania, na które wysłał go Kallimakhos. Demetriosie, oto pańska cierpliwa i nieustraszona studentka, Rita Berenika Yaskayza. Prosiła o pański udział w wyprawie.
Demetrios zwrócił ku Ricie swą dobrotliwą twarz. W jego uśmiechu mieszała się nieśmiałość i pewność siebie, co zaniepokoiło Ritę. - To zaszczyt dla mnie powiedział.
- Dla mnie również. Mam nadzieję... że udział w wyprawie nie był przyczyną wielkich kłopotów. W końcu ja jestem ich powodem.
- Nieco irytacji, nic więcej - odparł Demetrios. - Wciąż nie wiem, do czego mogę się przydać. Wyprawa będzie długa, a królowa powiedziała mi tylko, że będę potrzebny. Nie wiem, do czego.
- Jest pan mekhanikosem pełnym śmiałych pomysłów -wyjaśnił Oresias. - Jej Imperiał Hypselotes spodziewa się, że znajdziemy tam prawdziwe cuda, które będzie pan umiał wyjaśnić, jeśli panna Yaskayza nie będzie umiała.
- Mówiliśmy o cudach. Przyznam się, że niewiele z tego rozumiem. Szukamy, jak sądzę, bramy, przez którą sophe przybyła do tego świata?
- Być może - powiedziała Rita.
184
- To byłby cud nad cuda, czyż nie tak? - Potrząsnął głową i zerknął na pudło zawierające obojczyk. - Czy to jeden z Przedmiotów?
Rita przytaknęła. Demetrios miał rysy tubylca z Nea Karkhedón, choć jego skóra miała jaśniejszy oliwkowy odcień. Miał zapewne, domieszkę krwi latyńskiej, a może aigipskiej.
- Proszę wybaczyć moją ciekawość - powiedział. - Me-khanikoi w mojej pracowni uczyli mnie o Przedmiotach sophe od dawna. Widzieć jeden z nich... - Wydawało się, że będzie chciał ich dotknąć, lecz Oresias dyskretnie potrząsnął głową.
- Miło mi panią poznać - Demetrios zakończył rozmowę uśmiechając się do Rity. Przyjrzała się pobieżnie pozostałym mężczyznom w ambulansie. Była jedyną kobietą w tym pojeździe. W wyprawie, oprócz niej, brały udział tylko dwie inne kobiety. Miała nadzieję, że będzie ich więcej, lecz nawet pod rządami Kleopatry stosunek do kobiet był w Aleksandrę! inny niż na Rodos.
Ambulansy przejechały o świcie krętymi drogami przez Brukheion i Neapolis, mijając kilku straganiarzy i rybaków idących pieszo lub jadących na osłach. Powietrze było suche i rześkie, czystsze niż przez ostatnich kilka dni. To był dobry znak. Aleksandreia była sławna z czystego powietrza, dopóki nie zanieczyściły go fabryki wybudowane w delcie.
Przejechali przez Neapolis i dzielnicę aigipską - gdzie droga prowadziła ponad cuchnącymi slumsami po wiadukcie wspartym na betonowych filarach - i wjechali na teren starej nekropolii, pokryty nagrobkami z wapienia, czer-wonoszarego granitu i marmuru. Nie próbowano ich zatrzymać na rogatkach - królowa wciąż cieszyła się autorytetem wśród policji.
Słońce było już wysoko, gdy przejeżdżali przez miasto umarłych. Wiele stuleci temu biedacy wprowadzili się do
185
nekropolii. Osiedlali się przy grobach rodzin, tworząc jedyną w swoim rodzaju wspólnotę ludzi wykolejonych i agresywnych. Policji udało się osiągnąć tylko tyle, że nekropolia nie rozszerzyło się na Neapolis. Dzielnica aigip-ska między nimi pełniła rolę bufora. Na szczęście kawalkada pojazdów nie napotkała żadnych przeszkód jadąc wyboistymi drogami pomiędzy grobami.
Królowa zdołała swoimi wpływami zapewnić im bezpieczeństwo także tutaj.
Za ostatnimi skupiskami grobów zaczynała się wojskowa autostrada. Na tle piasków i traw wydawała się fatamorganą. Pojazdy podążyły w kierunku aerodromu odległego o dalszych dziesięć szonów. Gdy dojechali, pora nie była już zbyt wczesna. Rita czuła zapach nafty i ropy w powietrzu. Słychać było ciągły warkot myśliwców i bombowców, które wyruszały patrolować libijską granicę. Nie widziała jednak wiele przez plastykowe okna ambulansu, gdyż byli odwróceni tyłem do aerodromu.
- Jesteśmy na miejscu - powiedział Oresias, wstając i prostując kolana. Demetrios stanął obok niego, wciąż niepewny swojej roli.
Ambulansy zatrzymały się na podjeździe przed czworokątnym budynkiem. Gdy wysiedli, Rita zobaczyła po prawej stronie długi rząd myśliwców, które składały się prawie wyłącznie ze skrzydeł, i spiczasto zakończonych bombowców ze znakami prowincji loudei i syryjskiej Antiokhei. Za nimi ciągnęła się zachodnia pustynia, jakby wstęga kremu ponad białymi pasami betonu i czarnymi - asfaltu. Jakiś myśliwiec przejechał z wyciem po pasie startowym niewiele ponad sto stóp od ambulansów. Rita przełożyła pudło z obojczykiem do drugiej ręki i zasłoniła sobie ucho dłonią.
Gdy obeszła ambulansy dookoła, zobaczyła dwa śmigłowce przycupnięte na pasie startowym. Były pokryte maskującą mozaiką brązowych, czarnych i białych plam.
186
W porównaniu z myśliwcami wydawały się brzydkie i niezgrabne. Ich długie poziome śmigła opadały na końcach, a kadłuby zakończone były na przedzie małymi kabinami, w których z trudem mógł się zmieścić pilot. Kilku mężczyzn w białoczerwonych kombinezonach lotniczych stało obok nich obserwując wyładunek sprzętu z ambulansów.
Kelt i mały oddział gwardii pałacowej, którzy mieli zapewnić Ricie bezpieczeństwo, właśnie wysiadali z jednego z ambulansów.
Rita stłumiła nagłe pragnienie, by cisnąć obojczyk na ziemię i uciec przed siebie na pustynię.
Świszczący wiatr pędził małe chmury piasku po asfalcie, rozsypując ziarnka u jej stóp. Spojrzała na błyszczące słońce osłaniając oczy dłonią.
Dzień nadawał się doskonale by rozpocząć lot. Obawiała się, że może być inaczej. W myślach wróciła na chwilę do sanktuarium Athene Lindia, jego kamiennych stopni rozgrzanych upalnym słońcem i błękitnej wody w kolorze lapisu.
- Czas wsiadać - powiedział Oresias. - Demetriosie, proszę towarzyszyć swojej studentce
|
WÄ
tki
|