ďťż

Należeli do algonkińskiej ro- dziny językowej...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Zamieszkiwali w Kanadzie od Zatoki Jamesa do rzeki Saskatchewan. W pierwszej połowie XVII w. francuscy kupcy i misjonarze natknęli się na Cree, którzy wkrótce zaczęli odgrywać ważną rolę jako przewodnicy i myśliwi dostarczający futer. W 1667 r. angielska Hudson Bay mieszkam w tipi 53 Wahpekute wycofali się, ominęli wądół nie płosząc ucztują- cych drapieżników prerii. Niebawem zaczęli zbliżać się do zapo- wiedzianego przez Długą Lancę wodopoju. Z pagórka ujrzeli bi- zony. Były ich setki. Ze względu na wilki i kojoty krążące w pobliżu bizony zachowywały ostrożność. Rosłe byki, jako straż przednia, otaczały stado. Dopiero wewnątrz koliska utworzonego przez "strażników" żerowały samice, również otaczając kołem swój przychówek. Bagnisty wodopój roił się od bizonów. Jedne piły mętną żółtawą wodę, inne pławiły się w bajorze, szukając ochrony przed dokuczliwymi owadami. Na skraju moczarów dwa olbrzymie byki toczyły zażartą wal- kę. Kilka młodych samic, o przewodnictwo nad którymi zapewne walczyły buhaje, obojętnie przyglądało się rozprawie. Byki po- Company rozpoczęła rywalizację z Francuzami o wpływy na Cree. W tym czasie Cree zawarli przymierze z Assiniboinanai, co umożliwiło im urzą- dzanie wspólnych wypraw na południe, aż do Rzeki Czerwonej Północnej, na terytorium obecnego USA, gdzie walczyli z Dakotami, Czarnymi Stopami i innymi plemionami. Broń palna oraz zachęty kompanii futrzarskich były dla Cree bodźcem do dalekich myśliwskich wypraw na zachód, północ i po- łudnie. Szlakami wytyczonymi przez nich wędrował szkocki kupiec i ba- dacz Ameryki Północnej, urzędnik kanadyjskiej North-West Fur Company, a zarazem komendant Fortu Chippewyan nad jeziorem Athabaska - Sir Alexander Mackenzie oraz inni kupcy. Późniejsza historia Cree ściśle wią- zała się z poczynaniami Hudson Bay Company i North-West Fur Company. Dzięki swej ważnej roli w rozwoju handlu futrami Cree uniknęli wydzie- dziczenia z własnej ziemi i eksterminacji. W czasie pierwszych kontaktów z białymi liczyli 20 OTO głów, a obecnie jest ich około 10 000. Mój ojciec jsst duży i silny 54 chylały nisko potężne kudłate łby i szarżowały na siebie. Głuchy łoskot uderzeń rozbrzmiewał co chwila. Błoto bryzgało wokół walczących, oblepiało ich cielska, oślepiało. Naraz jeden byk po- śliznął się na moczarowej mazi, padł na bok, rozpędzony prze- ciwnik przetoczył się przez niego. Teraz leżały nieruchomo ciężko oddychając, po czym dźwignęły się na nogi. Przednimi kopytami poczęły uderzać w błotną maż, nisko pochyliły łby i z ponurym rykiem znów rzuciły się do walki. Śmiały Sokół przysunął się do Długiej Lancy. - Bizony nie zamierzają odejść stąd prędko - szepnął. - Pozostaną dłużej - potwierdził Długa Lanca. - Do bajora wpływa podziemny strumyk o słonawej wodzie, którą zwierzęta bardzo lubią. - Wobec tego będziemy musieli zrezygnować z wody i obejść stado - powiedział Śmiały Sokół. - Tak będzie najbezpieczniej - przywtórzył Długa Lanca. - Gdybyśmy je teraz spłoszyli, rozjuszone byki mogłyby poprowa- dzić stado prosto do nas. Wtedy bylibyśmy zgubieni. Nigdy nie można przewidzieć, co uczyni niepokojone stado bizonów. - Nie mamy wyboru, musimy ominąć stado - wtrącił Czarny Wilk. - Byki mogą walczyć bardzo długo o przewodnictwo nad stadem. Widziałem raz taką walkę. Trwała całe dwie noce, zanim pokonany byk odszedł samotnie, żałośnie porykując. Wahpekute jeszcze przez jakiś czas obserwowali bizony. Jak okiem sięgnąć wszędzie widać było ciemnobrunatne grzbiety ol- brzymich zwierząt. - Na szczęście szliśmy pod wiatr, więc nie zwęszyły nas - Ojciec ma tuk duży 55 szepnął Śmiały Sokół. - Obejdziemy stado od południa. Chodź- my już, niedługo wieczór! Dopiero o zmroku Śmiały Sokół zarządził odpoczynek. Zatrzy- mali się w kotlinie porosłej kępami krótkiej trawy. Śmiały Sokół rozstawił straże, po czym wszyscy spożyli skromny zimny posiłek. Ułożyli się do snu osłonięci skarpą przed chłodnym wieczornym wiatrem. Ze względu na konieczność zachowania ostrożności nie rozpalili ogniska, mimo że wokół było pod dostatkiem wysuszo- nego gnoju bizonów, który na prerii zastępował drewno opałowe. Przez całą noc Śmiały Sokół pilnował zmiany wart. Wilki i kojoty krążyły w pobliżu. Zaledwie nastał świt, zbudził wojow- ników, którzy dokonali przeglądu mokasynów. Zdarte przez twar- dą żwirowatą ziemię zamienili na nowe. Zużyte mokasyny zako- pali w ziemi, aby przypadkiem znalezione przez wrogów nie zdra- dziły ich obecności, zatarli ślady po nocnym biwaku, po czym natychmiast wyruszyli w drogę. Ósmy dzień wędrówki przez prerię dobiegał końca. Wojownicy Wahpekute prażeni słońcem, osmalani wiatrem, wygłodniali i spragnieni upodobnili się do drapieżnych sępów szybujących po- nad prerią. Uporczywie dążyli na północny zachód, jedząc tylko raz dziennie wieczorem, nie rozpalając ogniska. Nużącą wędrówkę utrudniały głębokie nory wilków i borsuków oraz rozległe osady piesków preriowych. Twarda popękana z upału ziemia niszczyła mokasyny, sucha wysoka trawa kaleczyła ciało. Dopiero o świcie dwunastego dnia wędrówki przewodnicy Wah- pekute skierowali się wprost na zachód. Około południa w dali zarysowało się czarne pasmo drzew. Zbliżali się do rzeki Bois de On poluje na bizonn Sioux. Niebawem na rozkaz Śmiałego Sokoła przyczaili się na niewielkim wzniesieniu w wysokiej trawie. Długi Pazur i Żółty Brzuch poszli na przeszpiegi. Według zdania Długiej Lancy jesz- cze tylko dzień drogi dzielił ich od osiedla Szejenów. Wojownicy w milczeniu oczekiwali na powrót zwiadowców
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.